"U nas syreny wyły dziś od czasu do czasu. Gdy tylko je słyszymy - zbiegamy do piwnicy" - powiedziała w wieczornej rozmowie z PAP siostra Aksana. Zakonnice pomagają kolejnym osobom. Łącznie w ich mieszkaniu jest już 11 osób.
"Jest u nas m.in. 2-letnia Terenia. To dziewczynka z rodziny, z którą chowamy się do piwnicy. Niestety - dziecko już trzeci dzień ciężko choruje. Rodzice już trzeci raz pojechali do szpitala prosić o pomoc" - relacjonowała siostra zakonna ze Zgromadzenia Sióstr św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
Dziecko gorączkuje i nie chce jeść. Na szczęście w Łucku działa jeszcze szpital i tam rodzice dziewczynki starają się znaleźć receptę, dobrą diagnozę i pomoc.
"Właśnie zaczęła się u nas godzina komendancka. Nie możemy już wychodzić. Mamy nadzieję, że to wszystko się zakończy jak najszybciej, ale czasami jest taki lęk, że jest trudno, naprawdę trudno" - przekazała przejęta s. Aksana.
11 osób w niedużym mieszkaniu pomaga sobie wzajemnie. Na szczęście dotychczasowe alarmy to sygnały ostrzegawcze.
W Łucku obawy o atak ze strony Białorusi
Wszyscy w Łucku mają jednak świadomość, że do granicy z Białorusią nie jest daleko. Atak może nadejść właśnie z tej strony.
"Niestety negocjacje Ukrainy z Rosją niczego jeszcze nie przyniosły. Każdy dzień w Ukrainie to nowe straty" - podsumowała zakonnica.
Siostry Terezjanki nie mają w Łucku klasztoru, mieszkają w bloku. Miasto leży niedaleko granicy z Białorusią, w zachodniej części Ukrainy. Jest oddalone o 225 km od Lublina.(PAP)
Autor: Tomasz Więcławski
mar/