Pociągi relacji Lwów–Przemyśl kursują trzy, cztery razy dziennie. Podróżni, którzy chcą wyjechać do Polski kierowani są przez wolontariuszy do kolejek, które zaczynają się na zewnątrz poza budynkiem dworca. Na placu przed dworcem jak i na hali głównej jest tłoczno, a ludzi cały czas przybywa. W środku hali znajduje się około kilku tysięcy osób. Specjalnie ustawione barierki wytyczają kierunek kolejki. Jedni siedzą na podłodze, inni stoją. Są to głównie matki z małymi dziećmi, wiele osób ma psy i koty. Pomiędzy tłumem poruszają się wolontariusze, którzy roznoszą wodę i kanapki.
"Zazwyczaj te pociągi do Przemyśla były punktualne, ale w obecnej sytuacji przyjeżdżają różnie, ludzi na dworcu przybywa i tworzą się długie kolejki" – powiedziała dziennikarce PAP wolontariuszka Alina, która przy stoliku pod tablicą odjazdów udzielała informacji.
Część kas w hali głównej jest zamkniętych, kilka działa i sprzedaje bilety między innymi do Kijowa. "Na pociąg do Przemyśla bilet nie jest potrzebny, wystarczą dokumenty, które są sprawdzane przed odjazdem i trzeba ustawić się w kolejce. Pociąg odjeżdża z peronu piątego" – przekazała pani w kasie.
Na peronie, z którego odjeżdża pociąg do Przemyśla, wolontariusz Aleks pomaga podróżnym prowadząc punkt medyczny w namiocie. "Mamy tu leki na ból głowy, gardła, syropy dla dzieci na gorączkę, na kaszel. Są plastry, bandaże, woda utleniona. Mamy też tabletki na nerwy, bo coraz częściej są o nie pytania" – podkreślił. Aleks pochodzi z Lwowa, na nogach jest już kilkanaście godzin, ale jak twierdzi "nie zamierza iść do domu odpocząć". "Czekam na kolegę i zostajemy tutaj aż do rana. Tu przez cały czas są osoby, które wymagają pomocy" – powiedział.
W przejściu podziemnym pod peronem kolejowym czeka kilka tysięcy ludzi, którzy chcą pociągiem wyjechać z Lwowa do Przemyśla. Tłum ludzi nie jest wpuszczany od razu na peron. Jak pociąg wjeżdża, to małymi grupkami podróżni kierowani są na peron, gdzie wolontariusze i służby pomagają odszukać odpowiedni wagon pociągu, do przedziałów wnoszą małe dzieci, wózki, bagaże, pomagają wejść osobom starszym. Jeszcze przed wejściem do wagonu sprawdzane są dokumenty przez służby. Wszystko przebiega sprawnie i dynamicznie. Kolejne grupy wsiadają do pociągu, a kolejne wchodzą na peron. Tłum w przejściu podziemnym maleje. "Wyjeżdżamy stąd, bo boimy się wojny. Zabrałam dwie córeczki Lenę i Polinę, to malutkie dzieci, boję się o nie. W Polsce czeka na nas moja siostra i zabierze nas do Katowic. Chciałabym wrócić jak najszybciej, dobrze nam się żyło w Ukrainie" – mówi wzruszona Julia i dodaje, że "mąż został walczyć". "Nie mógł inaczej, kochamy nasz kraj" – podkreśliła.
Na dworzec kolejowy we Lwowie przyjeżdżają uchodźcy z całej Ukrainy
Każdego dnia przez główny dworzec kolejowy we Lwowie przemieszcza się około 50 tys. uchodźców, skąd pociągiem lub autokarem wyjeżdżają z kraju. Na placu przed dworcem jest tłoczno i gwarno. Na miejscu są głównie matki z dziećmi, które na czas oczekiwania otrzymują jedzenie i opiekę.
Główna droga wjazdowa prowadząca do centrum Lwowa kontrolowana jest przez służby ukraińskie i patrole z długą bronią. Z boku drogi przygotowane są barykady z worków z piaskiem i zapory przeciwpancerne. Ruch samochodowy na wjeździe i na wyjeździe z miasta w ciągu dnia jest duży, a im bliżej centrum tym większe tworzą się korki. Budynki administracji miejskiej pilnowane są całą dobę przez żołnierzy, nie można do nich wejść, a w pobliżu ułożone są barykady z worków lub betonowych zapór.
W mieście większość sklepów, kawiarni, restauracji i punktów usługowych jest otwarte. Ludzie robią zakupy, wracają z pracy, w kawiarniach spotykają się ze znajomymi. Jest tłoczno i gwarno. Miasto pustoszeje o godzinie 22, kiedy rozpoczyna się godzina policyjna obowiązująca do 6 rano.
Uchodźcy, którzy przyjeżdżają do Lwowa autobusami kierują się na plac przed głównym dworcem kolejowym, skąd pociągiem lub autokarem wyjeżdżają z kraju. Na placu jest kilka tysięcy osób, są to głównie matki z dziećmi. "Przyjeżdżają tu uchodźcy z całej Ukrainy. Dziś tych osób jest mniej, jeszcze kilka dni temu były to tłumy, ale myślę, że za kilka dni to znów się zmieni" – powiedział w rozmowie z dziennikarką PAP wolontariusz Junko. Mężczyzna obok dworca rąbie drewno i przygotowuje opał na noc. Na całym placu stoi kilkadziesiąt koksowników, przy których nocą cały czas grzeją się podróżujące rodziny.
Na całym placu rozstawionych jest kilkanaście różnych namiotów, w których od wolontariuszy można otrzymać pomoc medyczną, ubranie, lekarstwa, koce i śpiwory, jedzenie. Można się w nich ogrzać i odpocząć. Przed wieloma namiotami stoją długie kolejki. Wolontariusze w tłumie ludzi roznoszą wodę, kanapki i ciepłe posiłki m.in. gotowane ziemniaki, makaron z warzywami dla dzieci. Plac przed głównym wejściem do hali dworca co kilka godzin jest myty i sprzątany. Również w tym miejscu cały czas obecni są wolontariusze, którzy udzielają informacji i roznoszą jedzenie. Obok stoją samochody osobowe i dostawcze z polskimi numerami rejestracyjnymi oklejone napisami "pomoc humanitarna, wolontariusze". Jest też polska karetka.
Około 200 metrów od wejścia do hali głównej ustawiają się autobusy, którymi Ukraińcy opuszczają kraj i jadą m.in. do Gdańska, Gdyni, Warszawy, Lublina. Wiele autobusów jest bezpłatnych. W niektórych bilety można kupić u kierowców. "Jeździmy po trzy, cztery razy dziennie stąd do Krakowa. Odkąd zaczęła się wojna to nie było ani jednego pustego kursu. Zawsze mamy komplet pasażerów, nie wszystkich możemy zabrać" – powiedział Tomasz, który wraz z kolegą przewozi do Polski uchodźców. "Widzi Pani na szybie tę kartę z QRkodem? Wystarczy go zeskanować i to już jest bilet. Ale jak mamy tylko miejsca to zabieramy nawet jak ktoś tego kodu nie zeskanuje. Matki z malutkimi dziećmi mają pierwszeństwo" – podkreślił i dodał, że autobusy na trasie Lwów – Kraków będą kursować do końca marca. "A dalej zobaczymy, jak będzie taka potrzeba to będziemy jeździć nadal i pomagać" – podsumował. Jak przekazały władze miasta w liczącym ponad 700 tys. mieszkańców Lwowie przebywa około 200 tys. ukraińskich uchodźców wewnętrznych. Każdego dnia przez główny dworzec kolejowy miasta przemieszcza się około 50 tys. uchodźców.
W niedzielę we Lwowie o godzinie 11.21 ogłoszono alarm przeciwlotniczy. Syreny włączono na około 15 minut. Podczas alarmu ulicami jeździły samochody, przechodzili ludzie. Alarm odwołano o godzinie 11.49.To drugi alarm we Lwowie w tę niedzielę. Pierwszy rozległ się nad ranem o godzinie 3.32 i odwołany został o 6.34. (PAP)
Ze Lwowa Agnieszka Gorczyca
kw/