"Administracja prezydenta opracowała wytyczne dotyczące dzielenia się informacjami wywiadowczymi z Ukrainą - są one tak skonstruowane, aby uniknąć zaostrzenia napięć między Waszyngtonem a Moskwą. Zalecenia zawierają dwa szerokie zakazy. USA nie mogą dostarczać Kijowowi szczegółowych danych, które pomogłyby w zabiciu kluczowych rosyjskich dowódców lub polityków, np. szefa sztabu generalnego lub ministra obrony. Drugą zakazaną kategorią są wszelkie informacje pomocne Ukrainie w atakowaniu celów wroga poza granicami kraju (tj. na terytorium Rosji - PAP)" - podkreślono w artykule.
Jak przekazał Washington Post, obawy (o reakcję Kremla - PAP) związane z drugim rodzajem wsparcia Ukrainy przez USA skłoniły Biały Dom do wstrzymania planów dostarczenia Ukrainie myśliwców przez Polskę. Strona ukraińska mogłaby wykorzystać te maszyny do przeprowadzenia ataków na terytorium Rosji, co byłoby sprzeczne z amerykańskimi wytycznymi.
Stany Zjednoczone przyjęły też zasadę zabraniającą przekazywania Ukrainie "informacji o celach". W praktyce oznacza to, że Waszyngton nie dzieli się doniesieniami, że w konkretnym miejscu zauważono konkretnego rosyjskiego generała, ani nie pomaga Kijowowi w przeprowadzeniu ataków na takie osoby lub obiekty. Dozwolone jest jednak dostarczanie danych na temat wrogich centrów dowodzenia i kontroli, czyli miejsc, w których często przebywają rosyjscy oficerowie wyższego szczebla.
Według Washington Post takie informacje mogą "pomóc Ukrainie w jej własnej obronie". Jeśli ukraińscy dowódcy zdecydowaliby się uderzyć w tego rodzaju obiekt, byłaby to ich decyzja - ocenili autorzy artykułu. Wskazali, że przykładem współpracy z Kijowem, która prowadzi do niszczenia jednostek przeciwnika, ale nie wyczerpuje definicji bezpośredniej odpowiedzialności USA, było zatopienie przez Ukraińców rosyjskiego krążownika Moskwa (14 kwietnia - PAP).
"Jeśli Stany Zjednoczone dostarczałyby informacje o celach obcemu podmiotowi, a my bylibyśmy ściśle zaangażowani w podejmowanie decyzji dotyczących celów, to wówczas kierowalibyśmy tymi siłami, a one działałyby w naszym imieniu" - powiedział Scott R. Anderson, były urzędnik Departamentu Stanu, w przeszłości doradca prawny ambasady USA w Bagdadzie. "Mogłoby to być postrzegane jako zbliżanie się do granicy rzeczywistego ataku na Rosję, a wtedy Moskwa miałaby argument, by odpowiedzieć" - podkreślił.
"Z tego powodu wywiad ukierunkowany różni się od innych rodzajów wymiany informacji wywiadowczych" - dodał Anderson, współpracujący obecnie z think tankiem Brookings Institution. (PAP)
kgr/