Korespondentka wojenna Jewhenia Kytajiwa: w Ukrainie nie ma już bezpiecznych miejsc

2022-05-26 09:37 aktualizacja: 2022-05-26, 15:44
Fot. PAP/ EPA/SERGEI ILNITSKY
Fot. PAP/ EPA/SERGEI ILNITSKY
Wszystkie wojny są jednakowe: zawsze jest ból, śmierć, bohaterstwo, rozpacz, złość, szczerość, łzy, moc, siła i bezsilność; jednak najgorzej jest, gdy wojna ogarnia twój kraj - opowiada PAP Jewhenia Kytajiwa, korespondentka wojenna, prezenterka wiadomości ukraińskiej stacji telewizyjnej 5. Kanał. W Ukrainie nie ma już bezpiecznych miejsc - zauważa.

Dziennikarką chciałam być od zawsze. Na początku stało się inaczej, gdyż z wykształcenia jestem inżynierem systemów geoinformatycznych i nawigacji GPS. Wszystko zmienił 2013 rok, gdy trafiłam na Majdan. Zrozumiałam wtedy, że swoje marzenie z dzieciństwa muszę jednak spełnić. Poszłam więc na studia podyplomowe i trafiłam na praktyki do ukraińskiej stacji telewizyjnej 5. Kanał. I tak zostało. Już w 2015 roku redakcja oddelegowała mnie do obwodu donieckiego. Wtedy jeszcze pracowałam jako reporterka (pisałam teksty na potrzeby redakcyjnej strony internetowej), robiłam też zdjęcia. Po dwóch reportażach redaktor powiedział, że mam się zabierać za reportaże telewizyjne i się zaczęło - mówi Kytajiwa.

Regularne wyjazdy do obwodów donieckiego i ługańskiego stały się normą, a moi rodzice, którzy nieustannie mnie wspierają w tym, co robię, są w ciągłym napięciu. Gdy jakiś czas temu zostałam też prezenterką wiadomości, rodzice myśleli, że mogą odetchnąć z ulgą. Musiałam ich rozczarować, gdyż udaje mi się łączyć jedno z drugim, ponieważ pracuję w systemie – tydzień w studiu, tydzień w terenie - mówi Jewhenia.

W 2020 roku byłam też w Baku, gdy się zaczęła druga wojna karabaska. Pamiętam, jak żeśmy tam z kolegami dojeżdżali – nie było lotów bezpośrednich dla obywateli innych państw prócz Azerbejdżanu; przesiadka w Stambule; mnóstwo papierologii i zapewnienia, że kamizelki kuloodporne i hełmy dostaniemy na miejscu, - wspomina Jewhenia. W rzeczywistości było inaczej. Reportaż w trakcie nalotów nagrywaliśmy bez kamizelek i hełmów. Dlatego teraz zawsze powtarzam wszystkim, że gdy się jedzie na wojnę, różnie może się stać i najważniejsze, co należy zrobić – to zabezpieczyć się.

Wszystkie wojny są jednakowe: zawsze jest ból, śmierć, bohaterstwo, rozpacz, złość, szczerość, łzy, moc, siła i bezsilność - dodaje. Niemniej jest najgorzej, gdy wojna jest w twoim kraju. Sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej wtedy, gdy ona obejmuje cały kraj, jak jest teraz w Ukrainie. Jeśli wcześniej, po powrocie z obwodów donieckiego i ługańskiego, mogłam się zregenerować w Kijowie bądź na Czernihowszczyźnie, skąd pochodzę i gdzie mieszkają moi rodzice i dziadkowie, to zaczynając od 24 lutego nie mam już bezpiecznego miejsca, do którego mogę wrócić, by odzyskać siły po wyjeździe na front. W Ukrainie już nie ma bezpiecznych miejsc. Gdzie nie toczą się zacięte walki – spadają bomby.

Bardzo ciężko jest wykonywać swoją pracę, kiedy jesteś w emocjonalnej pułapce. Ciężko jest mówić, ciężko jest pisać, ciężko sprecyzować to, co jest dookoła. To wymaga ogromnego wysiłku i koncentracji - mówi dziennikarka. Ja i inni moi koledzy–wojskowi korespondenci żyjemy w tym od ośmiu lat, lecz ostatnie trzy miesiące są naprawdę bardzo ciężkie. Wzajemnie się wspieramy i czasem, gdy potrzebuję wsparcia psychologicznego po jakimś spotkaniu czy wyjeździe, zwracam się do kolegów – rozumieją mnie najlepiej. Myślę, że bardzo nam pomogły treningi z psychologami, które mieliśmy w 2018 roku. Nauczyliśmy się wtedy kilku sztuczek, które stosujemy i które nam pomagają. Wcześniej mogłam przyjechać do rodziców i wraz z tatą pójść na rowery. Bardzo mnie relaksowało. W marcu, gdy moi rodzice byli "pod okupacją", było mi najciężej. Niemniej uważam, że to oni są prawdziwymi bohaterami. Udało im się przeżyć. Przeżyły też moje babcie i dziadek. Dom dziadka, sad jabłoniowy, który razem zasadzaliśmy z tatą, to wszystko zostało zniszczone przez rosyjskich okupantów. Lecz to naprawdę drobiazg. Najważniejsze – że przeżyli, gdyż na wojnie jedyną prawdziwą wartością jest życie – wszystko inne jest wątłe.

Do połowy kwietnia robiłam reportaże na Kijowszczyźnie. Byłam wszędzie, gdzie można było dotrzeć. Na początku przeważnie pracowałam w okolicach Browarów, później już była Irpień, Bucza, Hostomel, Borodianka, Czarnobyl, Czernihów etc. Pamiętam, gdy przyjechaliśmy do Borodianki, przy jednym z bloków zobaczyła mnie starsza pani i zaciągnęła do swojego mieszkania, które ona opuściła po tym, gdy Borodiankę zaczęli ostrzeliwać wojska rosyjskie. Ona była w szoku. Płakała. Ciągle pytała, jak to możliwe, pokazując mi swoje kompletnie zdemolowane mieszkanie, połamane meble, fekalia na łóżku i na stole obiadowym, które zostawili okupanci. Ona była tak bardzo wstrząśnięta, że ledwo udało mi się namówić ją do wyjścia na dwór. Po tym, jak wyszłyśmy jeszcze przez kwadrans rozmawiałyśmy bez kamery. Tak po prostu. Po ludzku. Ona powoli się uspokoiła i zaczęła dziękować za tę rozmowę, dodając, że ma chore serce i ta rozmowa uratowała ją przed zawałem. Ta historia zostanie ze mną na zawsze, podobnie jak wiele innych. Nawet te, gdy ludzie nie chcą opowiadać szczegółowo o tym, co przeżyli – a takich jest dużo.

Od połowy kwietnia, gdy Siły Zbrojne Ukrainy odbiły z rąk wojsk rosyjskich obwody kijowski i czernihowski, zaczęłam jeździć dalej – do obwodów mikołajowskiego, donieckiego, charkowskiego i ługańskiego. Zauważyłam, że ludzie w obwodzie donieckim i ługańskim, którzy żyją z wojną już od ośmiu lat, są - że tak się wyrażę - przyzwyczajeni do niej, jeśli w ogóle można do wojny się przyzwyczaić – mówi Jewhenia. Są ludzie, którzy chcą zakończenia wojny za wszelką cenę – niezależnie od wyników. Da się ich zrozumieć – oni są zmęczeni tym wszystkim i chcą po prostu żyć. Mają dość przeprowadzek i tułaczek.

Pamiętam gdy w roku 2016 czy 2017 w obwodach donieckim i ługańskim, które były pod ukraińską jurysdykcją, nie było ukraińskiej telewizji mieszkańcy opowiadali to, co słyszeli z rosyjskiej. Gdy tylko zaczynałam z nimi dyskutować, stawali się agresywni. Im dłużej i spokojniej rozmawiało się z nimi, tym stawali się bardziej przyjaźni i zaczynali się przysłuchiwać temu, co do nich mówiłam. Dlatego też uważam, że moją misją jest przekazywanie historii losów różnych ludzi, gdyż każda historia jest unikalna i każda jest ważna. Swoją pracą staram się pomagać ludziom. Bardzo uważam na to, co mówię. Gdy robię reportaż z frontu, unikam szczegółów dotyczących czasu, miejsca i manewrów, gdyż może to zaszkodzić wojskowym. Gdy opowiadam o cywilach, staram się przybliżyć historie moich bohaterów widzom, gdyż zaufali mi i pozwolili na to, bym się stała ich głosem.

Ciężko mi na razie powiedzieć o tym, co będę robiła zawodowo po zwycięstwie Ukrainy w wojnie z Rosją. Mogę powiedzieć jedynie o życiu prywatnym. Na razie nie mam dzieci i ostatnio zrozumiałam, że po wojnie muszę to nadrobić.

Z Kijowa Tatiana Artuszewska (PAP)

kgr/