Ekspert o rozminowywaniu Borodzianki: są tu miny, pociski, wyrzutnie, a nawet rakiety

2022-05-29 12:09 aktualizacja: 2022-05-30, 14:25
Fot. PAP/Viacheslav Ratynskyi
Fot. PAP/Viacheslav Ratynskyi
W podkijowskiej Borodziance, którą jeszcze niedawno okupowały wojska rosyjskie pracuje ekipa saperów poszukująca min i niewybuchów. "Rozminowywanie tego terenu potrwa co najmniej pięć lat" – powiedział PAP Władysław, wojskowy z oddziału saperskiego ukraińskiej Państwowej Służby ds. Sytuacji Nadzwyczajnych (DSNS).

Leżąca ok. 40 km na północny zachód od Kijowa Borodzianka była miejscem ciężkich walk z wojskami rosyjskimi. To również jedna z najbardziej zniszczonych w rosyjskich atakach miejscowości obwodu kijowskiego. Na początku kwietnia Borodzianka została oswobodzona przez siły ukraińskie i obecnie na gruzach zbombardowanego miasta pracują saperzy, którzy skrupulatnie przeczesują każdy kawałek terenu w poszukiwaniu bomb, ładunków wybuchowych, granatów, niewybuchów i innych niebezpiecznych przedmiotach pozostawionych po wojskach rosyjskich. Ekipa reporterów PAP przez jeden dzień obserwowała ich prace.

Saperzy rozpoczęli pracę 8 kwietnia. "To pierwsze miejsce dokąd przyjechaliśmy na rozminowywanie terenu" – podkreślają w rozmowie z dziennikarkami PAP.

Wyjeżdżamy kilkadziesiąt kilometrów za miasto. Kamizelki kuloodporne, hełmy, odpowiednie buty - to podstawowe wyposażenie. Obowiązuje też podstawowa zasada, której należy przestrzegać – trzeba stąpać uważnie krok w krok za wojskowymi. "Nie wolno wam odbić w bok, bo to jest niebezpieczne, idziecie tuż za nami, rozumiecie?" – instruuje nas Ołeksandr, wojskowy z oddziału saperskiego DSNS. Zapewnia, że miejsce, dokąd zmierzamy jest "w miarę przeczesane" przez saperów. "Ale nigdy nic nie wiadomo, dlatego lepiej się nie wychylajcie" - dodaje.

Jedziemy w pola za miasto. Ołeksandr prowadzi nas pod las, gdzie znajduje się grupa pozostałych wojskowych. Saperzy z grupy Ołeksandra rozładowują z ciężarówki miny, wyrzutnie, rakiety i inne pociski artyleryjskie, a następnie ostrożnie ustawiają je na ziemi obok dużego dołu. "To miejsce detonacji" - wyjaśnia nam Ołeksandr. "Tutaj dokonamy kontrolowanej eksplozji i zniszczymy to wszystko w odpowiedniej kolejności" – dodaje.

Następnie po kolei opisuje, co dokładnie zostanie zdetonowane. "Pociski artyleryjskie kalibru 122 i 125 mm. To z wystrzałów czołgowych" – pokazuje leżącą na ziemi amunicję. "Są też mniejsze, kalibru 30 mm. One są w większości uszkodzone, nie można ich już wykorzystać, więc też będą zniszczone" - dodaje i podkreśla, że "pozostałe rzeczy to aktywne uzbrojenie i to co z niego zostało".

Wyjaśnia, że wszystko to służyło do obrony techniki wojskowej. Następnie, wskazuje na kolejne ułożone na ziemi przedmioty. "To są ręczne wyrzutnie przeciwczołgowe RPG. Mamy tu też dwie głowice od granatników, miny przeciwczołgowe i miny przeciwpiechotne typu TM 72" - wylicza.

Gdy wszystko jest już przygotowane, saperzy zaczynają ostrożnie układać w dole pociski -jeden po drugim. Gdy wszystkie są już na miejscu, Ołeksandr mówi nam, że teraz musimy oddalić się w bezpieczne miejsce. Nakazuje, by samochody, którymi przyjechaliśmy, zostały zaparkowane kilka kilometrów dalej, obowiązkowo na asfalcie. Potem, pozwala nam wrócić i obserwować pracę saperów spod wojskowego samochodu ustawionego kilkanaście metrów od miejsca detonacji.

Kiedy wracamy, kładziemy się pod wojskową ciężarówką i czekamy. "To dla bezpieczeństwa, gdyby wraz z falą uderzeniową doleciały do nas kawałki metalu, kamienie, czy gałęzie" – wyjaśnia, po czym wydaje polecenia przez radio. "Gotowe? Uwaga, teraz" – rozkazuje. Po chwili czujemy wstrząs ziemi, na której leżymy, a potem dobiega do nas dźwięk grzmotu. Nad ziemią widać unoszący się dym. "Nie wstawajcie, leżcie dalej" – krzyczą do nas wojskowi.

Słyszymy rozmowy przez radio. "Wszystko dobrze?" – dopytują się nawzajem i sprawdzają, czy jest już bezpiecznie. Po kilkudziesięciu minutach, są już pewni, że wszystko poszło zgodnie z planem. Zaczynają zwijać druty, a my możemy wyjść spod ciężarówki. "Poszło dobrze" – mówią między sobą. Dopiero teraz zaczynają żartować.

"Oczywiście, że jest lęk, ale przede wszystkim jest we mnie taka myśl, że ratujemy ludzkie życie i dlatego powinienem wykonywać tę pracę" - mówi Władysław z oddziału saperskiego DSNS, który chwilę wcześniej wraz z kolegami zdetonował niebezpieczne ładunki.

Przyznaje, że przed wojną nigdy nie myślał, że kiedyś w ten sposób będzie wyglądała jego praca. "Mam rodzinę, młodą żonę i córkę, która wczoraj obchodziła trzecie urodziny" – opisuje swoje życie sprzed wojny, po czym milknie na dłuższą chwilę.

Po chwili podnosi głowę i wskazuje na zdetonowane pociski. Mówi, że armia rosyjska  pozostawiła w tej okolicy mnóstwo podobnych przedmiotów, bo po nieudanym ataku na Kijów, ewakuowała się w pośpiechu. "Tu jest pełno min, całkowite rozminowywanie tego terenu potrwa co najmniej pięć lat" - szacuje.

O swojej rodzinie opowiada nam też drugi z saperów, który w wojsku służy sześć lat. Podkreśla, że nie sądził, że będzie pracować w takich okolicznościach. "Nikt nie wierzył, że będzie wojna, wszyscy myśleli, że będzie pokój. Któż myślał, że naprawdę sąsiad na nas napadnie. Ale wojna zweryfikowała wiele i przyniosła także swoje zasady" – przyznaje. Dodaje, że teraz już niewiele planuje, choć zapewnia, że będzie tutaj pracować dalej. "Roboty jest na wiele lat" – podsumowuje. (PAP)

Z Borodzianki: Daria Kania, Agnieszka Gorczyca

kgr/