Po finale Ligi Mistrzów trwa szukanie winnych chaosu organizacyjnego w Saint-Denis

2022-05-30 11:42 aktualizacja: 2022-05-30, 11:42
Wreszcie, ok. 21.25 bez żadnej zapowiedzi rozpoczęła się ceremonia otwarcia. Fot. PAP/EPA/YOAN VALAT
Wreszcie, ok. 21.25 bez żadnej zapowiedzi rozpoczęła się ceremonia otwarcia. Fot. PAP/EPA/YOAN VALAT
Sobotni finał Ligi Mistrzów w podparyskim Saint-Denis, gdzie Real Madryt pokonał Liverpool 1:0, długo jeszcze będzie pod lupą Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA) i lokalnych służb. Trwa szukanie winnych chaosu organizacyjnego, przez który mecz opóźnił się o ponad pół godziny.

Wszyscy, którzy zajęli swoje miejsca na Stade de France do godziny 20.30 o jakichkolwiek kłopotach przed obiektem dowiadywali się z komunikatów, ale nawet te były niejednoznaczne. Ok. godziny 20.45 na ekranie wyświetlono informację, wyczytaną też przez spikera, że z powodu późnego przybycia niektórych kibiców mecz nie zacznie się o 21, jak planowano pierwotnie, a kolejny komunikat pojawi się „maksymalnie” za 15 minut.

Chwilę później powodem opóźnienia nie byli już spóźnieni fani, a „security issue” (kwestia bezpieczeństwa). Jednak po kilku minutach znów wyświetlono ten pierwszy komunikat i powtarzano go dużo dłużej niż przez obiecany kwadrans.

Trwa szukanie winnych chaosu

Wreszcie, ok. 21.25 bez żadnej zapowiedzi rozpoczęła się ceremonia otwarcia, w której kilka swoich przebojów wykonała piosenkarka Camila Cabello. Od tego momentu - z punktu widzenia trybun - wszystko przebiegło już bez zarzutu.

Zupełnie inaczej było przy bramach wejściowych i na innych terenach stadionu. Zdjęcia i filmy umieszczane w internecie pokazują dziesiątki fanów przeskakujących przez ogrodzenia, a także grupy osób prezentujących bilety na mecz zza zamkniętych krat, pokazując, że bezpodstawnie odmówiono im wejścia.

Tych, którzy przeskakiwali, nie sposób było zatrzymać. Kilku-, kilkunastoosobowe grupy przebiegały tylko sprintem obok bezradnie patrzących na nich stewardów i ochroniarzy i znikały w tłumie na trybunach. Ostatecznie wkroczyła policja, który rozpyliła gaz łzawiący.

„Do jednego z kontenerów przerobionych na tymczasowe biuro obsługi technicznej podszedł funkcjonariusz i nakazał nam zamknięcie się od środka i wyłączenie klimatyzacji, aby do środka nie przedostał się gaz łzawiący. Gaz był zresztą wyczuwalny jeszcze później, gdy sytuacja się uspokoiła, choć już w dużo mniejszym stężeniu” - powiedział PAP jeden z informatyków obsługujących sobotni finał.

„To największy mecz w europejskim futbolu i kibice nie powinni znaleźć się w sytuacji, jakiej byliśmy świadkami”

Na teren, na którym znajdowało się m.in. biuro oraz wozy z antenami satelitarnymi, kibice nie powinni mieć wstępu, ale dostali się tam po sforsowaniu ogrodzenia, licząc, że tą drogą jakoś wejdą na trybuny.

„Jedna z telewizji zagranicznych miała swoje studio na dachu takiego kontenera i jej kamery wszystko rejestrowały, a my mieliśmy na to podgląd. Widzieliśmy między innymi kibiców biegających po dachach wozów. Barierki wokół tej technicznej strefy były łatwe do sforsowania, a ochrona pilnowała jedynie, żeby nikt nie omijał ich bokiem. Stamtąd kibice i tak nie mieli jak przedostać się na trybuny. Musieliby zeskoczyć kilka metrów na niższy poziom lub stłoczyć się na wąskich, tymczasowo ustawionych schodach, a i tak wówczas znajdowaliby się po zewnętrznej stronie bramek” - relacjonował 39-letni Polak.

Zamieszki i niewpuszczenie uprawnionych do wejścia na trybuny kibiców na pewno odbiją się jeszcze szerokim echem. W wydanym po meczu komunikacie Liverpool zaapelował o dochodzenie w tej sprawie. „To największy mecz w europejskim futbolu i kibice nie powinni znaleźć się w sytuacji, jakiej byliśmy świadkami” - napisano.

Francuska minister sportu Amelie Oudea-Castera powiedziała w poniedziałek, że to próbujący się dostać na stadion bez ważnych biletów kibice Liverpoolu byli odpowiedzialni za zamieszanie przed finałem.

Podobnego zdania jest UEFA, która stwierdziła, że powodem opóźnień byli kibice angielskiego klubu, którzy blokowali przejścia przez bramki, bo mieli „fałszywe” bilety, kupione u niesprawdzonych źródeł.

„Wszyscy moi bliscy na szczęście są cali”

„To samo usłyszał jeden z moich znajomych, który miał bilet ode mnie, czyli nie z jakiegoś nieznanego źródła... To katastrofa. Wszyscy moi bliscy na szczęście są cali i mam nadzieję, że nikomu innemu też nic się nie stało” – skwitował szkocki obrońca Liverpoolu Andy Robertson.

O ogromnej niesprawiedliwości wobec fanów „The Reds” napisał lokalny dziennik „Liverpool Echo”. W artykule na jego stronie internetowej pojawiła się teza, że wiele osób spośród tych, które przedostały się przez zamknięte bariery, to lokalni kibice, którzy chcieli przedostać się na trybuny z nieważnym biletem lub nawet bez niego.

Minister Oudea-Castera przyznała, że takie przypadki miały miejsce, ale głównym powodem zamieszania byli sympatycy angielskiego klubu. „To, o czym naprawdę musimy pamiętać, to fakt, że zamieszanie wywołała grupa brytyjskich kibiców klubu z Liverpoolu, którzy mieli fałszywe bilety lub nie mieli ich w ogóle. Kiedy przy wejściu na stadion było tak wiele osób, znaleźli się też młodzi ludzie z okolicy, którzy próbowali dostać się do środka mieszając się z tłumem” – powiedziała.

Padły także poważniejsze oskarżenia.

„Jeden z dziennikarzy z Merseyside ucierpiał z powodu gazu łzawiącego, innego zamknięto w furgonetce i nakazano usunięcie nagrań z telefonu komórkowego, zanim pozwolono mu wrócić na trybuny” - relacjonowano.

Nie było doniesień o poważniejszych obrażeniach, nie sugerowano też, że ktokolwiek zachował się agresywnie, że doszło do rękoczynów. „Liverpool Echo” uznał jedynie, że interwencja policji i rozpylenie gazu były niepotrzebne i niesprowokowane, a niezadowolenie fanów - w pełni uzasadnione.

„Jedna z telewizji w geście solidarności z kibicami za zamkniętymi bramkami udostępniła im ekran, na którym można było obejrzeć mecz. Ale przy tej odległości nawet na ogromnym telewizorze niewiele widać, więc to było dla osób z biletami raczej marne pocieszenie...” - mówił świadek.

Kłopoty po zakończeniu finału

Kłopoty pojawiły się również po zakończeniu finału, gdy fani, dziennikarze i obsługa meczu próbowali wrócić do swojego miejsca zakwaterowania. Na placu przy pobliskiej stacji metra Saint-Denis – Porte de Paris zbierały się tysiące osób i rozpaczliwie próbowały wezwać taksówkę lub znaleźć nocne linie. Trasa dostępnego do późnej nocy tramwaju, po której pojazdy jeszcze kursowały, prowadziła jednak na północ, a więc w przeciwną stronę niż centrum Paryża.

Lokalne władze przedłużyły wprawdzie godziny kursowania linii metra 13 prowadzącej na południe do godziny 1.40, ale nie wszyscy się do pociągów mieścili, a wiele osób po prostu nie zdążyło nawet na ostatni.

Taksówki godzinami kursowały w tych okolicach, z czasem zmniejszając grupę oczekujących, ale jeszcze przed godziną 3 w nocy znajdowało się tam przynajmniej kilkadziesiąt osób. Nawet dwie godziny później znalezienie taksówki stanowiło problem, a na pewno udaną noc mieli nielicencjonowani przewoźnicy, którzy krążyli wokół oczekujących, proponując transport za niezdefiniowaną stawkę...

Pierwotnie finał LM miał zostać rozegrany w Sankt Petersburgu, ale po rosyjskiej inwazji na Ukrainę mecz przeniesiono do Saint-Denis. (PAP)

gn/