Brytyjski ekspert: to nadal Elżbieta II decyduje o sprawach rodziny królewskiej

2022-06-03 06:30 aktualizacja: 2022-06-04, 08:49
Rodzina królewska Wielkiej Brytanii. Fot. PAP/Avalon/Amanda Rose
Rodzina królewska Wielkiej Brytanii. Fot. PAP/Avalon/Amanda Rose
W ostatnim czasie proces delegowania przez Elżbietę II obowiązków na innych członków brytyjskiej rodziny królewskiej został zintensyfikowany, ale to nadal ona podejmuje ostateczne decyzje - powiedział PAP dr Bob Morris, politolog z University College London.

"Oczywiście w ostatnich miesiącach stało się to bardziej widoczne, ale królową zawsze wspierali inni członkowie rodziny. To, czego teraz jesteśmy świadkami, to jedynie intensyfikacja tego procesu ze względu na jej problemy zdrowotne. Nasze prawo pozwala na powołanie regenta, ale by to się stało, królowa musiałaby być niezdolna - mentalnie lub fizycznie - do wykonywania obowiązków, jednak nie jesteśmy jeszcze w sytuacji, by książę Karol miał się stać regentem" - mówi Morris, który na UCL zajmuje się badaniami pozycji konstytucyjnej monarchii w Wielkiej Brytanii i innych krajach europejskich.

Dr Morris: mimo stopniowego przekazywania obowiązków, to do Elżbiety II wciąż należy ostateczna decyzja w sprawach rodziny królewskiej

Wyjaśnia, że sytuacja, w której Elżbieta II deleguje coraz więcej obowiązków na innych członków rodziny królewskiej, stworzyła swego rodzaju półkonstytucyjną regencję. Ale jak zwraca uwagę, istotną różnicą jest to, że deleguje je na bieżąco, z wydarzenia na wydarzenie, a nie w sposób stały. Przykładem jest niedawna mowa tronowa, którą w jej imieniu wygłosił na otwarciu nowej sesji parlamentu książę Karol, ale zaznaczono wówczas wyraźnie, iż jest to jednorazowe delegowanie tego uprawnienia, a nie stałe.

Dr Morris uważa, że mimo tego stopniowego przekazywania obowiązków, to do Elżbiety II wciąż należy ostateczna decyzja w sprawach rodziny królewskiej. "Oczywiście nikt nie może być do końca pewien, co dzieje się w rodzinie królewskiej, ale po pierwsze królowa ma konkretny zakres uprawnień, a po drugie jest odczuwalne, że to ona pozostaje głową rodziny" - mówi.

Jako przykład wskazuje decyzje na temat jej średniego syna, księcia Andrzeja, po tym jak uwikłał się w skandal seksualny i wycofał się z czynnego udziału w rodzinie. Według relacji mediów, książę Karol i książę William chcieli, by książę Andrzej całkowicie zniknął z życia publicznego, tymczasem był on obecny w marcu na mszy dziękczynnej za księcia Filipa przed pierwszą rocznicą jego śmierci i miał też się pojawić na obchodach Platynowego Jubileuszu.

Dr Morris: we wszystkich sondażach poparcie dla monarchii jest wysokie i dość stabilne

Morris uważa, że nieuniknione z racji jej wieku odejście Elżbiety II będzie oczywiście ogromnym szokiem dla Brytyjczyków, z których zdecydowana większość nie pamięta innego monarchy, ale nie powinno to zagrozić przyszłości monarchii w Wielkiej Brytanii. "To, kto jest monarchą, jest oczywiście ważnym czynnikiem, ale nie jest decydującym. We wszystkich sondażach poparcie dla monarchii jest wysokie i dość stabilne. Poza tym, jeśli chodzi o ustrój, to Wielka Brytania faktycznie jest republiką - republiką z głową państwa w postaci dziedzicznego monarchy. A skoro tak, to jaki sens to zmieniać?" - mówi.

Natomiast jego zdaniem, po śmierci Elżbiety II pewne kraje, które obecnie uznają brytyjskiego monarchę za głowę państwa, mogą zdecydować się na to, by stać się republikami. Przyznaje on, że wizyty na Karaibach księcia Williama oraz księcia Edwarda kilka tygodni temu, którym towarzyszyły - będące w mniejszości, ale jednak zauważalne - wezwania, by rodzina królewska przeprosiła i zapłaciła odszkodowania za niewolnictwo, były kompletnie różne od przyjęcia, z jakim rodzina królewska spotykała się w przeszłości.

"To, że 14 innych państw nadal uznaje brytyjską królową za głowę swojego państwa, a 53 państwa, w większości republiki, zachowują związek z nią poprzez członkostwo we Wspólnocie Narodów jest niezwykły. Stanowisko rządu i królowej jest takie, że decyzje w tej sprawie należą wyłącznie do tych państw i Wielka Brytania nie będzie na to wpływać. Ale wcale nie jest nieuniknione, że staną się one republikami. Nawet na Jamajce, gdzie mówi się o tym dość często, nie ma wymaganego poparcia w parlamencie, co jest pierwszym krokiem przed referendum. A pamiętajmy też, że np. w Australii w 1999 roku zwolennicy republiki przegrali referendum. Wcale też nie powiedziane, że Kanada chciałaby się stać republiką, bo monarchia to jedna z rzeczy, które odróżniają ją od USA" - przekonuje dr Morris.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)

dsk/