Profesor z Charkowa dla PAP: na wojnę nie można się przygotować

2022-06-03 07:05 aktualizacja: 2022-06-03, 12:04
Fot. SERGEY KOZLOV PAP/EPA
Fot. SERGEY KOZLOV PAP/EPA
Na wojnę nie można się przygotować - mówi PAP prof. Taras Hołopycz, prorektor Collegium Humanum w Charkowie. Najokropniejsze doświadczenie to moment, kiedy nad domem przelatuje samolot. Ogarnia cię wtedy obezwładniający strach, nie wiesz, co robić – dodaje.

PAP: Mija 100 dni od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Mimo wojny, pańska rodzina nie wyjechała z Charkowa i od 24 lutego nieprzerwanie mieszka w ostrzeliwane mieście. Który moment był dla pana najtrudniejszy przez ten czas?

Prof. Hołopycz: Pierwsze trzy dni wojny to był szok. Nie wiadomo było, co robić, dokąd uciec. W głowie kotłowało się tylko jedno pytanie, jak to wszystko w ogóle jest możliwe? Bo Charków to specyficzne miasto, połowa jego mieszkańców ma rodzinę gdzieś po drugiej stronie granicy, np. w Biełgorodzie. Tutaj nie słychać języka ukraińskiego, wszyscy mówią po rosyjsku, ale to nie znaczy, że jesteśmy Rosjanami i popieramy to, co oni robią. A na to, co się tutaj działo, czyli na wojnę, nie można się przygotować. Jeśli ktoś twierdzi, że się da, to jest w błędzie.

PAP: Niektórzy mówią, że można jednak przywyknąć.

Prof. Hołopycz: To prawda. Niestety, po jakimś czasie człowiek przywyka, do tego, co się tutaj dzieje. A my tutaj przeżyliśmy już niemal wszystko, ostrzały z broni rakietowej, artylerii i bombardowania. Najokropniejszym doświadczeniem jest moment, kiedy samolot przelatuje nad domem. Ogarnia cię obezwładniający strach. Dosłownie nie wiesz, co robić.

PAP: Jak sobie z tym radzić?

Prof. Hołopycz: Po jakimś czasie nauczyliśmy się oceniać, kto strzela - kiedy nasi, a kiedy oni. Ostrzały trwają do tej pory, a my, choć żyjemy w tym mieście, to nie jest to takie życie, jak przed wojną. Wieczorem, kiedy kładziemy się spać, niczego nie planujemy, bo nie wiadomo, czy do rana będzie spokojnie. Kiedy po przebudzeniu słyszymy, że jest cicho, wówczas staramy się w miarę normalnie żyć, zjeść śniadanie, wyjść na zakupy, bo w sklepach jest tutaj wszystko, czego nam potrzeba. Nie głodujemy. Niestety, uczucie, że wokoło jest normalnie bywa złudne, bo jak przez jakiś czas jest cicho, potem słychać nagle "bach, bach" i od razu ponownie dociera do ciebie, że jest wojna, a wokół krew i śmierć.

PAP: Charków to strategiczne miasto dla Rosjan, do tej pory na miasto wciąż lecą pociski. Pańska rodzina jest tu od początku rosyjskiej inwazji, nie chcieliście wyjechać?

Prof. Hołopycz: Nie. Podjęliśmy taką decyzję, że w żadnym wypadku nie wyjedziemy. Nasz syn jest ortopedą i non stop pracuje w szpitalu. A my jako rodzice jesteśmy dla niego wsparciem.

PAP: Jak wygląda praca pańskiego syna?

Prof. Hołopycz: Syn na stałe pracuje w szpitalu cywilnym, ale kiedy pojawiło się więcej rannych, został ściągnięty do szpitala wojskowego, który zorganizowano, by udzielał pomocy rannym żołnierzom. Aby móc ratować im życie lekarze i pielęgniarki po prostu tam zamieszkali. Pościągali do tego szpitala nawet całe swoje rodziny razem z dziećmi. Zorganizowali żłobek. Ktoś się zajął gotowaniem. Inni na zmianę pełnili dyżury, by ochraniać szpital przed atakiem. Przez pierwsze dwa miesiące wojny w ogóle nie widzieliśmy syna, rozmawialiśmy z nim jedynie przez telefon.

PAP: Jak teraz wygląda sytuacja?

Prof. Hołopycz: Nieco się poprawiła, syn nocuje już w domu. Na ulicy wciąż trzeba uważać. Służby nieustannie powtarzają, żeby nie wychodzić z domu bez potrzeby, bo przebywanie na ulicy jest bardzo niebezpieczne. Dużo cywilów zginęło, właśnie kiedy spacerowali ulicami. A to jest dosłownie chwila: pada strzał i nagle cię nie ma. W środę, kiedy nasza reprezentacja w piłce nożnej rozgrywała mecz ze Szkocją, po raz kolejny zbombardowano miasto. Z kolei kilka dni wcześniej w ataku zginęło dziewięć osób, w tym kilkumiesięczne dziecko, a kilkanaście osób zostało rannych.

PAP: Władze poinformowały, że front przesunął się na wschód.

Prof. Hołopycz: Nasze wojska odepchnęły rosyjską armię na wschód, do granicy, ale miasta, które znajdują się nieopodal nadal są w rękach Rosjan, a stąd do granicy jest około 40 kilometrów. Biorąc pod uwagę współczesne rodzaje broni, trzeba mieć świadomość, że to nie jest bezpieczna odległość.

PAP: Rosjanie byli tutaj bardzo blisko. Pozostawili po sobie to, co w Buczy, Borodziance, Irpieniu?

Prof. Hołopycz: Na trzeci dzień od rozpoczęcia wojny Rosjanie weszli do miasta, ale wjechali samochodami, bez ciężkiej broni opancerzonej i czołgów. To był moment, kiedy pojawiła się obawa, czy się obronimy, czy aby na pewno uda się nam zwyciężyć i co będzie dalej? Nasi od razu stawili opór i w ciągu dnia wszystkich ich powybijali. Dużo żołnierzy wzięli też do niewoli.

PAP: Przejeżdżając przez Charków widać, że miasto jest opustoszałe. Dużo osób wyjechało?

Prof. Hołopycz: Do wojny Charków miał około 1,5 mln mieszkańców. Takich pustek, jakie są teraz, nigdy tutaj nie było. W samej tylko północnej dzielnicy miasta, która była najbardziej ostrzeliwana przez Rosjan, przed wojną mieszkało około 500 tys. ludzi. Po wybuchu wojny większość z nich wyjechała, tylko niektórzy zostali. Albo nie mieli dokąd wyjechać, albo nie chcieli. Byli również ludzie, którzy mieszkali w swoich mieszkaniach nawet wówczas, gdy nie było tam wody, prądu i gazu. Są również i tacy, którzy do tej pory mieszkają w metrze i boją się wyjść na górę. Nikt ich stamtąd nie wypędza, bo są po prostu przestraszeni, wymagają pomocy psychiatrycznej. Od niedawna pojawia się także sporo ludzi, którzy chcą wracać, jednak nasze władze ostrzegają, że należy z tym poczekać, bo to jeszcze nie jest bezpieczne.

PAP: Jak radzą sobie władze miasta?

Prof. Hołopycz: Moim zdaniem wspaniale. W mieście jest woda, prąd, gaz, internet. Wszystkie zniszczenia od razu są naprawiane. Nawet śmieci wywożone są regularnie. Proszę sobie wyobrazić, że trwa ostrzał, a faceci w ciężarówkach spokojnie podjeżdżają pod budynki, ładują śmieci i je wywożą. To niesamowite.

PAP: Kiedy w mieście był ostatni ostrzał?

Prof. Hołopycz: W środę, ale nie wiadomo z jakiej broni. Nie informują nas o tym. Nie mówią nam nawet, gdzie dokładnie uderzyły siły rosyjskie, podają jedynie w jakiej dzielnicy. Chodzi o to, by nie straszyć ludzi, ale także o to, by do wroga nie dotarły ważne informacje.

PAP: W której części miasta jest najgorzej?

Prof. Hołopycz: Najbardziej zbombardowane są dzielnice znajdujące się od strony granicy z Rosją, ale także zniszczone jest centrum miasta, szczególnie budynki administracyjne. Nie byłem jednak w centrum, nie chcę nawet tego oglądać.

PAP: Czy uważa pan, że zwycięstwo Ukrainy jest blisko i Rosjanie już tu nie powrócą?

Prof. Hołopycz: To przedwczesna radość. Rosjanie rozbudowują wciąż swoje oddziały i planują tu pozostać, bo Charków jest miastem, przez które przerzucają w głąb naszego terytorium swój sprzęt i wojska. Naszym zadaniem jest więc wyzwolenie miasta, przecięcie tej łączności. Niestety ciągle nam się to nie udaje, ponieważ działamy ostrożnie. Liczymy się z każdym żołnierzem, życie każdego człowieka jest dla nas bardzo ważne. Natomiast Rosjanie nie liczą się z życiem ludzkim.

PAP: Kiedy pańskim zdaniem zakończy się wojna?

Prof. Hołopycz: Kiedy wybijemy i przepędzimy ich wszystkich. Ludzie są zmęczeni i każdy chce wrócić do normalnego życia. Kilka dni temu był u nas prezydent Wołodymyr Zełenski i zapewniał, że podobnie jak cała Ukraina, także Charków, zostanie odbudowany. Wiem, że możemy liczyć na pomoc. Na koniec chcę powiedzieć, że to, co wy Polacy robicie dla nas, jest tak wspaniałe, tego nie da się wyrazić nawet słowami. Jestem wam ogromnie wdzięczny.

Z Charkowa Daria Kania (PAP)

dsk/