Polska Agencja Prasowa: Jak z perspektywy kilku dni ocenia pan zwycięstwo Hurkacza w Halle?
Craig Boynton: Hubertowi zajęło trochę czasu na przestawienie się z "mączki" na trawę, bo specyfika gry na tych dwóch nawierzchniach jest bardzo różna. Ale w swoim pierwszym starcie na trawie wygrał turniej deblowy i widać było, że z meczu na mecz radzi sobie coraz lepiej. W Halle, choć Felix Auger-Aliassime i Nick Kyrgios zdominowali go pod względem podania, to on również źle nie serwował i był w stanie z nimi powalczyć. A potem przyszedł finał, gdzie Daniił Miedwiediew nie serwował już tak dobrze. Poza tym w poprzednich meczach z Rosjaninem Hubert zawsze się dobrze prezentował i tym razem też tak było. To przeciwnik, którego styl mu odpowiada.
PAP: Ale tym razem Miedwiediew grał jako lider rankingu ATP. Czy to miało jakiś wpływ na przygotowania do tego spotkania?
C.B.: Nie w moim przypadku. Przecież ostatnim razem - kiedy mierzyli się w Miami - Daniił był chyba drugi na świecie. Dla nas ranking nigdy nie zmienia niczego w planach przedmeczowych. Rozmawiamy o wszystkim: stylu gry przeciwnika, jego mocnych stronach i szansach, atutach Huberta, tylko nie o rankingu. Pewnie, że to jest świetna rzecz i Hubert może być dumny z faktu wygranej ze światową jedynką, ale na koniec dnia to nie jest coś, co dodatkowo by go zmotywowało.
PAP: A może wystarczającą motywacją był sam występ w finale? Przecież Hubert na tym etapie jest niepokonany w pięciu próbach...
C.B.: Są tacy gracze, którzy - jeśli tylko są w stanie dojść do finału - wiedzą, jak zamknąć sprawę do końca. Coś w tym jest, że Hubert - po tym jak wygrywa półfinał - wie, jak sobie poradzić w decydującym pojedynku. To wspaniała sprawa, ale tak naprawdę to nie ma w tym żadnej magii lub sekretu. Przygotowujemy się do finału tak samo, jak do każdego innego meczu, a Hubert po prostu jest sobą, czyli luzakiem na korcie. Może dlatego tak dobrze sobie radzi w finałach.
PAP: Co dla waszego teamu oznacza pierwszy tytuł na trawie w karierze?
C.B.: Nie doszukiwałbym się tutaj żadnych podtekstów. Hubert po prostu jest tak dobry, że potrafi już wygrywać na różnych nawierzchniach. Ja zawsze wiedziałem o tym, że taki moment nadejdzie. Mówiłem mu, że jak wskoczy na odpowiednio wysoki poziom, to będzie w stanie wygrywać wszędzie. To dowodzi tego, że wciąż się uczy i rozwija. Jest to kolejny krok naprzód, naturalna progresja. Dzięki temu to nie był dla niego moment zbyt duży do udźwignięcia. Przecież on ma w dorobku triumf w "tysięczniku" w Miami...
PAP: W całym turnieju w Halle Hurkacz prezentował się bardzo solidnie...
C.B.: Zgadzam się. Sezon na trawie w tym roku jest bardzo krótki, a jemu adaptacja do gry na tej nawierzchni zajęła mniej czasu niż innym zawodnikom. Gra w Halle uzewnętrzniła jego walory i pokazała, że to nawierzchnia, która może mu sprzyjać. Pasuje mu do tego, co zamierza na korcie zrobić.
PAP: Jak się zapatrywał się na jego nietypową strategię podczas returnów w meczu z Augerem-Aliassimem, gdy na podstawie zegara odliczającego czas pozostały do wykonania serwisu wybierał stronę, w którą się ruszał?
C.B.: Biłem mu brawo! Zwykle kiedy gramy z zawodnikami znanymi z mocnego serwisu, to posiłkujemy się informacjami z przeszłości, aby rozwikłać ich tendencje serwisowe. Tak samo było w Halle, ale nasze rozpoznanie na niewiele się zdało, bo Auger-Aliassime i Kyrgios serwowali po krawędziach zewnętrznych linii. Hubert próbował zgadywać, ale mu nie szło. Pomyślał więc tak: "Jesteś za dobry, dlatego muszę zmienić swój sposób radzenia sobie z tym". I zdecydował się posłużyć... zegarem. Jeśli przy rzuceniu na niego okiem cyfra była parzysta, szedł w lewo, jeśli nieparzysta - w prawo. Kilka razy to zadziałało i to w tie-breaku, w którym - trzeba również obiektywnie przyznać - Kanadyjczyk zawalił kilka kluczowych piłek. Pochwaliłem go za to, bo czasem jak nic nie idzie i intuicja zawodzi, to trzeba szukać niekonwencjonalnych rozwiązań. I tak właśnie zrobił.
PAP: Przed wami Wimbledon. Z nagrodami pieniężnymi, ale bez punktów rankingowych. Jak do niego podejdziecie mentalnie?
C.B.: Jak zawsze, kiedy zbliża się Wielki Szlem oraz jak zwykle przed Wimbledonem. W naszych przygotowaniach nic się nie zmienia, a nasza mentalność jest zawsze taka sama - spróbować wygrać bez względu na rozmaite okoliczności. Tych w tym roku nie brakuje, ale wszelkie głosy, opinie "za" albo "przeciw", to tylko taki nieszkodliwy szum. To nie wpłynie negatywnie na motywację czy koncentrację, choć nie mamy nad tym kontroli. Hubert gra, więc przygotujemy formułę na zwycięstwo i będziemy się trzymać ustalonego planu.
PAP: Co będzie jego sukcesem na londyńskiej trawie? Apetyty kibiców po Halle zostały rozbudzone...
C.B.: Różnica pomiędzy mną a opinią publiczną jest taka, że kibice oceniają Huberta na podstawie zwycięstw i porażek. Kiedy wygrywa, to jest wspaniale, jak przegrywa, to jest nieszczęście. Ja na to patrzę z innej perspektywy. Jestem w tej zabawie po to, aby go rozwijać i udoskonalać. Nie ma zawodnika, który jest w stanie przejść przez sezon bez kilku porażek. One są częścią sportu. Nie twierdzę, że zawodnik musi "polubić" przegrywanie, ale przynajmniej powinien się z tym oswoić. Do turnieju wielkoszlemowego przystępuje 128 zawodników, a przegranych na końcu jest... 127. Kiedy zatem rozpoczynamy zawody, musimy się liczyć z tym, że szanse na końcowy triumf nie są wielkie. Zawsze jednak siadamy i staramy się wszystko zaplanować. Mamy oczekiwania wobec spraw, nad którymi jesteśmy w stanie zapanować i pod tym względem "Hubi" radzi sobie świetnie. Tylko w ten sposób możemy się rozwijać. W Halle odnieśliśmy sukces, ale był on zbudowany na podwalinach z poprzednich porażek. Zawsze mu powtarzam, że jeśli będziemy się trzymać planu, bez względu na porażki, to wszystko będzie szło w dobrą stronę i wcześniej czy później takie "Halle" się pojawi. Moim zdaniem jednak nie można mierzyć sukcesu po jednym turnieju czy nawet jednym sezonie.
PAP: W Niemczech towarzyszyła Hurkaczowi młodsza siostra Nika. Czy jej obecność nie rozprasza Huberta?
C.B.: Wręcz przeciwnie. Są sobie bardzo bliscy. Ona uwielbia być w towarzystwie "dużego brata", a on - jako, że rodzina jest dla niego szalenie ważna - cieszy się, kiedy ona może nam towarzyszyć podczas wyjazdów. Fajnie się spędza czas w jej towarzystwie. Ja np. wiele z nią rozmawiam w boksie podczas meczu. Dzielimy się spostrzeżeniami na temat strategii i Huberta. Stała się częścią naszej ekipy i zawsze jest u nas mile widziana. Pasuje do naszej drużyny.
PAP: Czy będzie pan także i jej trenerem?
C.B.: Na razie nie. Kiedy jest z nami, nie chwyta za rakietę zbyt często. Czasem zabawia się przebijając piłkę nad siatką z trenerem przygotowania fizycznego, ale głównie wciąga nas w gry... planszowe przy kolacji. Wprowadza atmosferę relaksu i za to ją lubimy.
PAP: Jak pan oceni formę Igi Świątek? Czy to nie wspaniałe być polskim kibicem tenisa w tym czasie?
C.B.: Żeby na to pytanie odpowiedzieć, musiałbym być Polakiem... A tak poważnie, to mogę zdradzić, że jestem pod wrażeniem tego, jak zgrana jest polska tenisowa grupa. Wszyscy się nawzajem wspierają bez żadnych rezerw. Jeśli chodzi o Igę, to "Hubi" jest bardzo szczęśliwy, że ona odnosi tyle sukcesów i życzy jej tylko najlepszego. Nie pamiętam, ile meczów z rzędu już wygrała, ale mamy nadzieję, że wygra ich nie 35, a 135! To bardzo miła dziewczyna, podobnie jest z jej teamem. Mogą się pochwalić naprawdę wielką wiedzą i zawsze służą wsparciem. Naprawdę to budujące patrzeć na takie zachowanie wśród przedstawicieli tej samej nacji.
PAP: A jak z pana polskim?
C.B.: Nie za dobrze, niestety. Znam tylko parę słów, których prawdopodobnie nie powinienem znać albo chociaż używać... Kilka zwrotów jestem w stanie zrozumieć, ale to jednak zbyt ciężki kawałek chleba dla mnie. Ale za to angielski w naszym teamie zdecydowanie się poprawił. I to jest najważniejsze.
Dla PAP rozmawiał Tomasz Moczerniuk
kgr/