Na jednym z oddalonych od centrum Kijowa osiedlu mieści się nierzucająca się w oczy prywatna klinika. To centrum rehabilitacji. Do niedawna zajmowała się głównie leczeniem ofiar wypadków samochodowych. Jednak rosyjska inwazja na Ukrainę przestawiła pracę ośrodka na inne tory. Kiedy okazało się, że atak Rosjan to pełnowymiarowa wojna, a z najróżniejszych miejsc w kraju zaczęto ewakuować rannych ukraińskich żołnierzy, klinika postanowiła aktywnie włączyć się w pomoc walczącej Ukrainie. „W marcu zaczęliśmy się zastanawiać, jak dostosować sprzęt i formę terapii do leczenia rannych żołnierzy. Udało nam się wyposażyć całą klinikę w specjalistyczne urządzenia, dzięki którym możemy leczyć urazy, do których dochodzi w skutek działań wojennych” – relacjonował w rozmowie z PAP.PL Andrij Leonidowicz, lekarz prowadzący w ośrodku rehabilitacyjnym. Jak podkreślił, całe wyposażenie ufundowali darczyńcy, a leczący w niej specjaliści pracują pro bono.
Program, który lekarze i fizjoterapeuci kliniki przygotowali dla żołnierzy trwa 28 dni. To krótki czas. Dlatego jak zaznaczył nasz rozmówca, pacjenci muszą pojawiać się w ośrodku od poniedziałku do soboty. „Pierwszy etap leczenia kończy się wraz z wyjściem ze szpitala. My zajmujemy się drugim, czyli rehabilitacją. Staramy się w maksymalnie krótkim czasie umożliwić żołnierzom powrót do względnej sprawności” – wyjaśniał Leonidowicz.
„Straciłem nogę. Koledze, który mnie uratował urwało pół łydki”
Jednym z pacjentów kliniki jest 20-letni żołnierz pułku Azow. Przedstawia się pseudonimem „Bawół”. Pochodzi z oddalonego o 60 km od rosyjskiej granicy Czernihowa. Ostatnie dwa lata spędził w Mariupolu, gdzie znajdowała się główna baza Azowa. „Bawół” brał udział w walkach w mieście. „To było piekło. Z jednej strony atakowali nas zmobilizowani bojownicy Ługańskiej Republiki Ludowej, z drugiej kadyrowcy, z trzeciej Rosgwardia, a z czwartej prorosyjscy separatyści, którzy walczyli w Donbasie już w 2014 roku” – opowiadał. „Strzały leciały zewsząd. Do tego za idącą na nas piechotą poruszały się czołgi, które prowadziły ostrzał artyleryjski i umacniały pozycje Rosjan” – dodał.
Wielu towarzyszy broni „Bawoła” zginęło w Mariupolu, a o dalszych losach tych, którzy przeżyli nie wie nic. Sam „Bawół” ledwo uszedł z życiem. 23 marca brał udział w misji, której celem było zniszczenie czołgu wroga. „Widoczność była bardzo słaba, więc dowódca kazał nam się wycofać. Ale zaczął się ostrzał moździerzowy. Pierwszy pocisk ranił mnie na tyle, że spadłem ze schodów prowadzących do klatki schodowej. Mój partner chciał wciągnąć mnie do piwnicy. Wtedy uderzyli po raz drugi. Wybuch rozszarpał mi nogę. Kolega ciągnął mnie po ziemi, ale przestał, kiedy zorientował się, że sam nie ma połowy łydki. Obok mnie płonął samochód i poczułem, że ogień zaczyna przypalać mi bok. Pomyślałem, że doczołgam się do piwnicy i tam umrę. Udało się i jakimś cudem przeżyliśmy” – wspominał. Noga żołnierza została amputowana przez medyków polowych jeszcze w Mariupolu. Dziś "Bawół" uczy się na nowo chodzić i funkcjonować z protezą.
Żołnierz chce wrócić do czynnej służby. „Nie wiem, czy pozwolą mi dołączyć do walczących na froncie. Trudno powiedzieć, jak proteza zadziała w warunkach polowych. Jeśli będę miał możliwość walczyć, to nie będę się zastanawiał ani sekundy. Jeśli nie, zajmę się przekazywaniem mojego doświadczenia młodszym żołnierzom” – mówił o swoich planach na przyszłość. Czy czuje się bohaterem? Pytanie wyraźnie go skrępowało. Po chwili milczenia odpowiedział: „Nie jestem bohaterem. Wykonywałem tylko swoją pracę i rozkazy. Zdarza się, że słyszę, że jestem bohaterem, ale wtedy czuję się niezręcznie. Zrobiłbym to wszystko jeszcze raz. To, że straciłem nogę w obronie swojego kraju, to najniższa cena, jaką mogłem zapłacić”.
Wśród czternastu żołnierzy, którzy są tu codziennie rehabilitowani jest też 22-letni Władysław. Również jest żołnierzem Azowa, którego wojna zastała w Mariupolu. „Tam była nasza baza i tam właśnie mieszkałem od 2018 roku, kiedy rozpocząłem służbę” – tłumaczył. „Wiedzieliśmy, że wojna wybuchnie, w zasadzie tylko na nią czekaliśmy, ale byliśmy pewni, że będzie to dużo mniejsza operacja skoncentrowana na wschodzie” – opowiadał. W dniu rosyjskiej inwazji – 24 lutego – Władysława obudził o 4 nad ranem kolega z pułku. „‘Wstawaj, zaczęła się wojna’- powiedział. Najpierw pomyślałem, że bredzi, ale pokazał mi nagranie w telefonie i wtedy dotarło do mnie, że to nie żart” - wspominał.
„Codzienność w Azowstalu to był niekończący się ostrzał”
Podczas realizacji jednego z zadań, Władysław został raniony w biodro. „Oberwałem akurat na terenie Azowstalu. Kolega zaciągnął mnie do bunkra” – relacjonował Władysław. Schron jego batalionu znajdował się w innej części zakładów niż te, gdzie ukrywali się cywile. „Codzienność tam to niekończący się ostrzał. Cisza była rzadkością”- powiedział.
Władysław został ewakuowany z Azowstalu 31 marca. „Piloci, którzy po nas przylatywali, poruszali się tak nisko, że rosyjska obrona przeciwlotnicza ich nie widziała. To musiał być rekord świata, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie sądził, że da się latać helikopterem na wysokości 4 metrów. Miałem wrażenie, że sam Bóg kieruje tą maszyną” – opowiadał.
Żołnierze, którzy nie zostali ewakuowani z zakładów, decyzją prezydenta Zełenskiego, poddali się i trafili do rosyjskiej niewoli. Wśród pojmanych kolegów Władysława jest m.in. autor słynnych zdjęć z Azowstalu, fotograf o pseudonimie „Orest”.
Jakie plany na przyszłość ma Władysław? „Kiedy tylko odzyskam sprawność dołączę do moich braci, którzy cały czas walczą. Tam jest moje miejsce” – odpowiedział bez chwili wahania.
Marzenia kontra długie leczenie
Lekarze, którzy czuwają nad powrotem do zdrowia ukraińskich żołnierzy, nie chcą odbierać im marzeń. Ale 28-dniowa rehabilitacja – która składa się nie tylko z samych ćwiczeń i zabiegów, ale również pracy z psychologiem – to dopiero początek trudnej drogi dla wielu z nich. „Ponad połowa pacjentów naszej kliniki będzie musiała poddać się kolejnym operacjom. Niektóre przypadki są bardzo trudne i wymagają długotrwałego leczenia. Część żołnierzy, których rehabilitujemy przygotowujemy do drugiej, a czasem trzeciej operacji. Ze szpitala znowu trafiają do nas” – tłumaczył Leonidowicz.
Lekarz podkreślił, że kluczowym elementem programu jest praca z psychologiem. „Pacjenci codziennie rozmawiają z terapeutą. Bez jego pomocy leczenie byłoby niemożliwe, ponieważ większość żołnierzy zmaga się ze stresem pourazowym. Ci, którzy stracili kończynę doświadczają bólów fantomowych, które uniemożliwiają im wykonywanie ćwiczeń” – wyjaśniał. „Mimo to, mają bardzo pozytywne nastawienie. Żartują, śmieją się i wiedzą czego chcą w przyszłości. Ich priorytety są bardzo jasno określone. Tylko jeden ze wszystkich naszych pacjentów postanowił zrezygnować z dalszej służby. Cała reszta chce walczyć dalej i szybko wrócić do swoich kolegów na front” – podkreślił lekarz.
Z Kijowa Daria Al Shehabi-Krotoska, Kamila Wronowska