PAP.PL: Jakiej broni najbardziej dziś potrzeba ukraińskiej armii?
Anton Muraveynyk: Dysponujemy wyrzutniami HIMARS i brytyjskimi wyrzutniami M270, ale potrzebujemy do nich pocisków dalekiego zasięgu, takich na co najmniej 300 km. Potrzebujemy bardzo precyzyjnej broni o dystansie od 70 do 300 km. Musimy również zacząć przezbrajać nasze lotnictwo, np. całkowicie zaktualizować flotę samolotów oraz odnowić obronę przeciwrakietową i przeciwlotniczą.
PAP.PL: Liczycie, że Zachód wam to da?
Ivan Naumenko: To bardzo polityczna decyzja, podobnie jak w przypadku systemów rakietowych. Na początku Zachód nie chciał nam dawać broni. Dawano nam trzy dni ma przetrwanie wojny. Jednak kiedy pokazaliśmy, że nie tylko nie zamierzamy się poddać, ale że jesteśmy też w stanie skutecznie odeprzeć atak Rosji, nastawienie Zachodu się zmieniło. Zrozumiano, że nasza przyszłość jest też gwarancją ich bezpieczeństwa, że walczymy też za nich. Niemal z dnia na dzień stało się możliwe, byśmy dostali systemy rakietowe.
PAP.PL: Fundacja „Wróć żywy” sama zbiera pieniądze na zakup broni, która następnie przekazywana jest ukraińskim żołnierzom. Co kupujecie?
I.N.: Działamy od 2014 r. Wówczas zaczynaliśmy od zbierania pieniędzy na kamizelki kuloodporne. Ale wojna w Donbasie uświadomiła nam, że kamizelkami jej nie wygramy. Dlatego postanowiliśmy zacząć zbierać środki na profesjonalny sprzęt. Początkowo były to celowniki termowizyjne. Wtedy nikt nawet nie wiedział, co to jest. Musieliśmy udowodnić wojsku, że jest to niezbędna rzecz do walki. Także dziś. Dlatego na początku czerwca przekazaliśmy wojsku 3500 urządzeń termowizyjnych. Nadal koncentrujemy się na optyce high-tech, bo ważnym elementem każdej wojny jest snajperstwo. Nasi instruktorzy szkolą snajperów, a my wydajemy im niezbędny sprzęt.
A tego wciąż jest za mało. Bo proszę zrozumieć, że choć nasza regularna armia była doposażona, to po rosyjskiej inwazji jej liczebność się podwoiła, a może i potroiła. Dlatego w pierwszych tygodniach brakowało niemal wszystkiego, choćby najprostszego ochronnego, takiego jak hełmy, kamizelki czy apteczki. W sumie do czerwca rozdaliśmy ponad 17 000 kamizelek kuloodpornych i około 5-6 tysięcy hełmów.
PAP.PL: Jak idzie dziś zbiórka pieniędzy?
I.N.: Dla porównania: w ubiegłym roku przekroczyliśmy granicę 200 milionów hrywien, które były zbierane przez osiem lat wojny. Zaś pierwszego dnia po inwazji 24 lutego zebraliśmy 350 milionów hrywien. Początkowo ten poziom zbiórki się utrzymywał. Ale w ciągu tych pięciu miesięcy, kiedy walczymy, zaczął spadać. Pierwszy miesiąc od inwazji był szczególny. Walki toczyły się wokół Kijowa. Ludzie mieli dużą motywacje, by pokonać Rosjan oraz dysponowali zapasem pieniędzy. Teraz ludziom kończą się zapasy, więc też mniej pieniędzy przekazują na sprzęt dla wojska.
PAP.PL: Jednak to właśnie ruch oddolny okazał się waszą dużą siłą.
I.N.: To prawda. Choć Ukraińcy zasadniczo nie darzą największą sympatią państwa i rządu jako instytucji, to kiedy kraj jest w stanie zagrożenia, zbieramy się, stajemy ramię w ramię, działamy i sobie pomagamy. Dla mnie to kwintesencja całego naszego ruchu wolontariackiego w Ukrainie. Jeśli chodzi o konfrontację z wrogiem, nasza samoorganizacja jest czymś, czego nie mają Białorusini czy Rosjanie. To już jest w naszej krwi i nie można nam tego odebrać.
PAP.PL: To, co was wyróżnia od innych podobnych fundacji to fakt, że posiadacie licencję na zakup broni śmiercionośnej. Co to w praktyce oznacza?
A. M.: Że możemy oficjalnie kupować towary do podwójnego użytku i militarnego praktycznie na całym świecie. Jesteśmy gotowi kupić wszystko, co świat gotowy jest nam sprzedać i co zwiększy profesjonalizację naszej armii. Jesteśmy pełnoprawnym graczem na rynku uzbrojenia. Możemy kupić zarówno drony, jak i pociski, a także pociski rakietowe i samoloty.
PAP.PL: Czy planujecie kupować broń w Polsce?
A. M.: Tak, co więcej Polska jest jednym z naszych najlepszych i największych partnerów międzynarodowych, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Dlatego także w przyszłości chętnie kupimy np. polskie bezzałogowe statki rozpoznawcze i szturmowe, moździerze z amunicją do nich, amunicję do systemów artyleryjskich, pojazdy opancerzone oraz obronę przeciwlotniczą.
PAP.PL: Czym fundacja będzie się zajmować po wojnie?
A. M.: Oprócz bezpośrednich działań dla wojska chcemy też mocniej zająć się kwestią weteranów oraz rozwijać nasz wydział analityczny. Bo to, że teraz wygramy tę wojnę, nie oznacza, że nie wróci ona do nas za kilka czy kilkadziesiąt lat. Potrzebne są profesjonalne analizy na potrzeby Sztabu Generalnego czy ministerstwa obrony. Kiedy skończy się wojna z Rosją, staniemy przed kolejnym problemem. Wcześniej mieliśmy około miliona osób ze statusem weterana. Dziś nikt nie wie, ile ich będzie. To może być milion, dwa lub trzy miliony osób. I po wojnie trzeba będzie z nimi coś zrobić, jakoś się nimi zaopiekować i coś zaoferować na przyszłość. (PAP.PL)
Rozmawiała Iryna Hirnyk
ira/ kw/