Dramat ostrzeliwanych miast. "Serce pęka mi z powodu dzieci, których rodzice nie chcą wyjechać"

2022-07-20 12:13 aktualizacja: 2022-07-20, 17:26
Próbujemy przekonać ludzi, którzy ciągle żyją nadzieją, że kłopoty przeminą. Nie jest łatwo nakłonić ich do ewakuacji. Serce mi pęka, kiedy z objętych działaniami zbrojnymi terenów nie możemy wywieźć dzieci, bo ich rodzice wolą zostać w domach. Takich rodzin jest niestety wiele – mówi PAP Wiktoria Iwańczuk, 34-letnia wolontariuszka Czerwonego Krzyża.

Kobieta razem z zespołem, do którego dołączyła czwartego dnia inwazji, pracowała początkowo przy ewakuacji osób z zajętych przez Rosjan obszarów obwodu kijowskiego. Dziś jej zadania skupiają się na wschodzie Ukrainy – w rejonach objętych najcięższymi walkami.

„Gdy wojska rosyjskie terroryzowały rejon Kijowa, zajmowaliśmy się głównie ewakuacjami. Wyprowadzaliśmy ze szpitali i domów starców zarówno osoby zdrowe, jak i niepełnosprawne czy ranne. Ja sama starałam się pomagać ludziom fizycznie i psychicznie: nosiłam ich na noszach, usadzałam w autobusach i tak dalej” – tłumaczy Wiktoria.

„Pamiętam rozmowę na rosyjskim punkcie kontrolnym. To była jedna z moich pierwszych ewakuacji. Pytali nas: 'To prawda, że Wasz prezydent uciekł?', 'Wasza armia skapitulowała, no nie?'. Byli szczerze zaskoczeni naszymi odpowiedziami. Mówili, że są zmęczeni i chcą do domów” – wspomina kobieta.

„Znów jestem na wschodzie, gdzie nie da się w żaden sposób określić ani zaplanować dnia pracy” – mówi Aleksander Ławreniuk, wolontariusz, który do Czerwonego Krzyża dołączył w roku 2018. „Zdarza się, że dzień zaczyna się od pilnego wyjazdu w celu zabrania rannych, ale jest i tak, że zaczynamy spokojnie: śniadanie, załadunek pomocy humanitarnej i wyjazd” – tłumaczy mężczyzna.

Główne działania, którymi ukraiński oddział Czerwona Krzyża zajmuje się za wschodzie kraju to: udzielanie pierwszej pomocy ludności pozostającej w miejscach objętych działaniami wojennymi, dostarczanie pomocy humanitarnej i ewakuacja osób o ograniczonej sprawności ruchowej. Miasta, w których obecnie pracują, to Bachmut, Słowiańsk i Kramatorsk.

„Często pracujemy w dwuosobowych ekipach: lekarz i asystent. Jako asystentka pomagam w zbieraniu danych o poszkodowanych, dokumentuję przedmioty będące ich własnością, pomagam te osoby przenosić” – wymienia Wiktoria. „Nasz zespół utrzymuje też kontakt z osobami z obwodów ługańskiego i donieckiego; poznajemy ich potrzeby, zbieramy dla nich pomoc” – dodaje.

Zapytana o najbardziej niebezpieczną sytuację, której doświadczyła, opowiada: „Pewnego gorącego dnia zatrzymaliśmy się przy Jeziorach Słowiańskich, żeby popływać. Chwilę po wejściu do wody z nieba na miasto zaczęły spadać bomby. Naliczyłam 20 przelotów. Ziemia zaczęła drżeć, w uszach zaczęło mi dzwonić. Szybko wyskoczyliśmy z wody, pojechaliśmy do bazy i podzieliliśmy się na dwie załogi. Na miejscu, w Słowiańsku, trafiłam na masę zniszczeń, rannych i zabitych – ten dzień uderzył mnie najbardziej”.

Wolontariuszka: pomimo ciągłego ostrzału, wiele osób akceptuje rzeczywistość taką, jaka jest

Mówiąc o sytuacji w miastach najbliższych linii frontu, 34-latka zaznacza, że „pomimo ciągłego ostrzału, wiele osób akceptuje rzeczywistość taką, jaka jest”. „Ludzie się do tego przyzwyczaili, w Bachmucie nie reagują nawet na wybuchy. Wszyscy są zmęczeni wojną i ciągłym stresem” – podkreśla. „W Słowiańsku nie działają wodociągi, w Bachmucie zniszczenia widoczne są na każdym kroku” – dodaje Aleksander.

„Ewakuowani przez nas ludzie są naprawdę różni: to dzieci, których rodzice mieli nadzieję, że wojna się skończy, czy ludzie starsi, którzy nie mogąc poruszać się samodzielnie, zostają” – wskazuje wolontariusz. „Najczęściej jest tak, że zostają, ponieważ nie wiedzą dokąd się udać” – wyjaśnia.

„Moralnie trudne było dla mnie wywożenie kilku 'zwolenników ruskiego miru', którym nie pasowało to, że są ewakuowani na zachód kraju. Musiałam im pomóc, chociaż widziałam, że mnie nienawidzą” – wspomina Wiktoria.

Wolontariusze podkreślają, że ich bezpieczeństwo jest podstawą, bez której nie byliby w stanie nikomu pomóc. „Śmierć podczas udzielania pomocy nie ma w sobie nic z romantyzmu ani heroizmu” – stwierdza rozmówczyni PAP. „Zawsze pracujemy w kamizelkach kuloodpornych i hełmach, zawsze mamy przy sobie osobistą apteczkę” – mówi Aleksander.

„Czytamy raporty, analizujemy mapy wojenne – musimy wiedzieć, która droga jest w miarę bezpieczna. Nie mamy przecież samochodów pancernych, tylko zwykłe karetki” – dodaje Wiktoria.

To pomaga im w trudnych chwilach. Wolontariusz zdradzają, jak radzą sobie ze stresem

Zapytani o to, jak w tych sytuacjach radzą sobie ze stresem, zgodnie przyznają: „Zespół i jego wsparcie są najważniejsze”. „Wspierają nas też pozytywne emocje osób, którymi pomagamy. Szczere słowa podziękowania za uratowanie życie” – zaznacza Aleksander.

Z Kijowa Jakub Bawołek (PAP)

js/