Jahidne - wieś zamieszkała przez czterysta osób. Pozornie nieistotne miejsce na mapie. Stało się jednak strategicznym punktem rosyjskiej ofensywy na pobliski Czernihów. Już dwa dni po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, mieszkańcy spokojnej wioski, ukrytej przed światem za sprawą gęstego lasu na własnej skórze doświadczyli, co oznacza rosyjska okupacja.
26 lutego czarnymi zgłoskami zapisał się w historii Jahidne. Większość mieszkańców wioski żyła informacjami o rosyjskiej inwazji na największe ukraińskie miasta, w tym stolicę. Dzielące Jahidne i Kijów 130 kilometrów wydawało się w miarę bezpieczną odległością od głównych celów ataku, jakie wyznaczyła sobie rosyjska armia. „Oglądaliśmy telewizję. Nie wierzyliśmy w to, co widzimy. Żal nam było ludzi, którzy byli świadkami tych wszystkich wybuchów. Nie spodziewałam się, że moja rodzina też tego doświadczy" – wspominała jedna z mieszkanek Jahidne.
Rozmawiamy z nią, a ona nieprzerwanie rozbiera cegły, które są szczątkami bramy. Domu praktycznie nie ma. „To dom babci. Ona tego wszystkiego nie przeżyła” – mówi. Co teraz? – pytamy zarówno o zniszczony dom, jak i plany na przyszłość. „Nie wiem, naprawdę nie wiem, co mam robić” – odpowiedziała nam kobieta. W jej oczach było widać pustkę. To zresztą częsta cecha ludzi, z którymi rozmawiałyśmy i którzy byli świadkami największych potworności, które w cywilizowanym świecie – wydawało się – nie powinny mieć miejsca.
Rosjanie czuli się jak u siebie
Ale zanim ogarnęła ich pustka i bezradność, wcześniej przyszedł strach. A ten towarzyszył im przez cały czas od wejścia do wioski Rosjan i ich kompanów – Buriatów, ludności mongolskiej zamieszkującej południową Syberię. „Najpierw spadły na nas rakiety. Domy wokół zaczęły się palić. Panował totalny chaos. Trzeba było jakoś zgasić ten ogień. Ale nie zdążyliśmy. Bo zaraz z lasu wyjechały prosto na nas BTR-y (rosyjskie wozy opancerzone – przyp. red.) i czołgi” – powiedział Andrij.
Po wejściu do wioski Rosjanie zażądali od mieszkańców – pod groźbą rozstrzelania – oddania całej elektroniki: smartfonów, zegarków, laptopów. „Odcięli nas od świata” – tłumaczy mężczyzna. Następnie „rozgościli się” w ich domach. Jak wspominali mieszkańcy Jahidne, najgorsi byli Buriaci. „Nie można było się z nimi w ogóle dogadać. Nie mówili po rosyjsku, ale w jakimś dziwnym języku. Strzelali do ludzi. Dwóch 17-letnich braci wyciągnęli z domu i rozstrzelali na podwórku. Tak bez powodu" – relacjonowała Maria.
„Okupanci wyłamali drzwi do mojego domu. Było ich trzech: dwóch Rosjan i jeden Buriat. Zaczęli wypytywać, czy mieszkam sama i czy kogoś ukrywam. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że jestem sama. Przeszukali cały dom, pokój po pokoju. Chwilę później na podwórko wjechały kolejne wozy bojowe pełne żołnierzy. Tuż przy wejściu do domu ustawili wyrzutnię gradów, z której ostrzeliwali Czernihów. Przez pięć dni z nimi mieszkałam, a oni robili, co chcieli” – opowiada w rozmowie z PAP.PL 91-letnia Walentyna. I dodała: „Wystrzały były tak silne, że już pierwszego dnia powypadały wszystkie okna. Było okropnie zimno”.
Jak wyglądała codzienność w Jahidnem? „Ciągle się coś paliło, było czuć smród spalenizny. Rosjanie niemal bez przerwy strzelali w stronę Czernihowa. Do tego byli pijani i chyba pod wpływem jakichś narkotyków. Mieli obłęd w oczach” – powiedziała Walentyna. Nie zwracali uwagi na to, że po odpaleniu rakiety wszystko wokół zajmowało się ogniem. „Jeden z domów, w którym zamieszkali prawie by spłonął, gdyby nie zaalarmował ich jeden z naszych mieszkańców” – dodała.
Obóz koncentracyjny XXI wieku
Wraki ciężkiego sprzętu do dziś pozostały w niektórych ogródkach. Tak jak stało stoi też miejsce kaźni, nazywane przez niektórych obozem koncentracyjnym XXI wieku, czyli miejscowa szkoła. To do niej piątego dnia swojej okupacji Rosjanie zaprowadzili wszystkich mieszkańców Jahidne. Ukraińcy do swojej dyspozycji mieli kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Co oznaczało, że ponad 360 ludzi zostało na miesiąc uwięzionych w piwnicy, bez możliwości ruchu czy zaczerpnięcia świeżego powietrza. Bo o jedzeniu nie było co mówić. Okupanci czasem dawali wodę.
„Spaliśmy na siedząco, bo nie było w ogóle miejsca. Byliśmy tak stłoczeni, że niektórzy umarli z braku powietrza. Tu było wszystko, co najgorsze: głód, choroby, smród, umierający ludzie i patrzące na to dzieci” – opowiadali nam napotkani mieszkańcy. W piwnicy umarło 18 osób – z powodu warunków, jakie panowały w piwnicy, m.in. przez brak powietrza. W tym jedno niemowlę. Było też kilku mieszkańców rozstrzelanych przez Rosjan.
W piwnicy przebywało 77 dzieci. Do dziś na ścianach szkolnej piwnicy widać ich rysunki.
Z kolei na drzwiach dorośli odznaczali każdy spędzony tam dzień. Na ścianie z lewej strony wypisywali nazwiska zastrzelonych, po prawej - tych, którzy zmarli z wycieńczenia. „To nasza ściana pamięci” – mówił Andrij.
Zmarłe osoby wkrótce stawały się coraz większym problemem, bo Rosjanie nie pozwalali, by wynieść ich ciała na zewnątrz. "Było tak ciasno, że nie mieliśmy miejsca, by przenieść zwłoki w jakieś inne miejsce. Wszystko gniło. Dla nas to było koszmarne, a co dopiero dla dzieci?” – zapytał retorycznie mężczyzna.
W końcu zaczęło to przeszkadzać samym okupantom i zgodzili się na wyniesienie ciał. „Podczas grzebania ich w ziemi okupanci strzelali nam dla zabawy po nogach” – dodał Andrij.
Co dalej?
Mieszkańcy Jahidne wspominali, że z każdym dniem niewoli tracili nadzieję na to, że wyjdą stamtąd żywi. Wyzwolenie nadeszło wraz z ukraińskimi żołnierzami. „Kiedy 1 kwietnia do Jahidne weszli nasi chłopcy, płakaliśmy ze szczęścia i całowaliśmy ich po rękach. Chcieliśmy dać im coś do jedzenia, jakoś im podziękować, ale nic nie mieliśmy. Nie było chleba, niczego" – opowiadała Walentyna. I dodała: „Rosjanie zabrali nam wszystko: od pościeli, krzeseł, talerzy, po damskie, stare, schodzone ubrania. Mam szczęście, że nie spalili mi domu”.
Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Wiele domów zostało zrównanych z ziemią. Te, które ucierpiały trochę mniej, są dziś powoli odbudowywane. Do Jahidne przyjeżdżają wolontariusze – zarówno z Ukrainy, jak i zza granicy. Pomagają, w czym mogą.
Szkoła, oprócz tego, że była miejscem, gdzie więziono mieszkańców, była też centrum dowodzenia okupantów. Tam mieli swoją bazę.
Do dziś teren nie został uprzątnięty. Wygląda jak militarny skansen. Tak, jakby jeszcze chwilę temu byli tu rosyjscy żołnierze. Nieprzyjemne uczucie. Tym bardziej dla miejscowej ludności. Dlatego dzisiaj nie chcą w ogóle słyszeć, by szkołę wyremontować. „Nie chcemy tu już szkoły” – stwierdzili.
Z Jahidne: Daria Al Shehabi, Kamila Wronowska