„To, co dzieje się w Chersoniu, to cichy terror. Tam nie słychać syren alarmowych, a do niedawna nie było słychać nawet wybuchów. Horror, który tam trwa, odbywa się w kompletnej ciszy” – relacjonuje.
Współpraca albo więzienie
Kobieta spędziła pod okupacją 129 dni. Wyjechała z Chersonia, gdy do jej domu przyszli funkcjonariusze rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Podczas przesłuchania zaproponowali współpracę, a za odmowę zagrozili aresztem.
Przyczyną wizyty rosyjskich służb były wpisy Oksany na Facebooku. Pisała, że Chersoń to Ukraina. Ucieczka z miasta zajęła jej trzy dni. Wywożona była przez znajomych po bezdrożach szarej strefy, ostrzeliwanej przez obie strony wojny rosyjsko-ukraińskiej.
"Mogą założyć ci worek na głowę i wywieźć w nieznanym kierunku"
„W Chersoniu, w tej przerażającej ciszy, znikają ludzie, ograbiane są domy i sklepy, w tej ciszy nie działa żadne prawo. W środku miasta, w środku dnia możesz być zgarnięty wprost z ulicy i wrzucony do jakiejś piwnicy. W każdej chwili do twojego mieszkania mogą wtargnąć z rewizją uzbrojeni rosyjscy żołnierze. Mogą założyć ci worek na głowę i wywieźć w nieznanym kierunku” – mówi.
Z tego powodu, jak opowiada, życie w mieście zamiera już po godzinie 16. Ulice pustoszeją. Chodzą po nich jedynie patrole rosyjskich żołnierzy i jeżdżą pojazdy wojskowe, oznakowane literą Z. Ci mieszkańcy Chersonia, którzy odważą się wyjść na zewnątrz, starają się nie odchodzić daleko od domu. Żeby w razie zatrzymania przez Rosjan ktoś z sąsiadów poinformował o tym rodzinę.
„Krążą informacje, że Rosjanie przetrzymują w piwnicach i aresztach około 500 osób. Są to aktywiści, dziennikarze, ludzie o proukraińskich poglądach. Wydaje mi się jednak, że takich osób jest o wiele więcej. Nikt po prostu o nich nie wie” – podkreśla rozmówczyni PAP.
Nie wszyscy mieszkańcy terroryzowanego miasta mogą jednak z niego wyjechać. Często decydują o tym względy rodzinne i brak pieniędzy. „Ale nie chcę, żeby myślano, że ci, którzy tam zostali, to zdrajcy i kolaboranci. To nieprawda. Oni musieli pozostać, lecz cały czas żyją pod presją” – wyjaśnia Oksana.
Pokojowe akcje proukraińskie
Na początku okupacji, która rozpoczęła się 1 marca, mieszkańcy Chersonia wychodzili na demonstracje przeciwko Rosjanom.
„Na pierwszy duży protest, do którego doszło 13 marca, w symbolicznym dniu wyzwolenia Chersonia spod niemieckiej okupacji, wyszło około 10 tysięcy osób. Nieuzbrojeni cywile zagradzali swoimi ciałami drogę rosyjskim czołgom, a wystraszeni okupanci zaczęli strzelać w powietrze. Ludzie jednak nie tylko nie uciekali. Oni nawet nie drgnęli. Tak silna była nienawiść do najeźdźców” – wspomina Oksana.
Pokojowe akcje proukraińskie trwały do końca marca. Rosyjscy żołnierze przeważnie nie reagowali. Wszystko się zmieniło, gdy do Chersonia przywieziono Rosgwardię, która w Rosji przeznaczona jest do rozpędzania protestów.
Aresztowania
„Zaczęły się aresztowania, używanie gazu łzawiącego, strzelanie – na początku w powietrze, a potem i po nogach. Byli ranni. Protesty straciły na sile, bo udział w nich stał się niebezpieczny. Rozpoczęła się cicha faza protestu. Ludzie zaczęli malować mury w kolory ukraińskiej flagi, rozwieszali niebiesko-żółte wstążki na płotach, krzakach i drzewach. W mieście pojawiły się antyrosyjskie ulotki” – mówi kobieta.
Oksana przyznaje, że Rosjanie weszli do Chersonia licząc na wsparcie ludności rosyjskojęzycznej. Używanie języka rosyjskiego nie oznacza jednak, że miasto jest prorosyjskie – wyjaśnia.
"Jesteśmy Ukraińcami, a Chersoń to Ukraina”
„Chersoń nigdy prorosyjski nie był. Ja sama od urodzenia rozmawiałam po rosyjsku, całe moje otoczenie jest rosyjskojęzyczne. Jednak teraz, w proteście przeciwko okupacji, mieszkańcy masowo zaczęli przechodzić na ukraiński. Jest to takie nasze hasło, oznacza, że jesteś swój, że nie jesteś okupantem. Rozmawiając po ukraińsku podkreślamy: jesteśmy Ukraińcami, a Chersoń to Ukraina” - tłumaczy.
Dziennikarka uważa, że sprzeciw sprawił, że plany przeprowadzenia referendum w sprawie przyłączenia obwodu chersońskiego do Rosji pozostaną niezrealizowane. „Dlatego okupanci cały czas przenoszą jego datę. Rozumieją, że nie uda się im zebrać nawet niewielkiego tłumu, choćby dla obrazka telewizyjnego. Całe miasto obwiesili bilbordami z napisami 'Rosja jest tu na zawsze' i 'Chersoń to rosyjskie miasto', ale najprawdopodobniej sami w to nie wierzą, bo widzą, jakie jest nastawienie ludzi” – podkreśla.
Cichy opór mieszkańców Chersonia sprawia, że Rosjanie cały czas żyją w niepewności. Ich żołnierze chodzą po ulicach, trzymając palce na spustach swoich karabinów, a i tak są przeklinani.
„Ludzie w Chersoniu żyją wiarą w Siły Zbrojne Ukrainy i czekają na dzień wyzwolenia. Kiedy w mieście słychać wybuchy, wszyscy się cieszą, bo rozumieją, że to nasi bombardują pozycje wroga” – opowiada Oksana.
Ukraińska partyzantka
Wiarę w wyzwolenie wzmocniło pojawienie się w Chersoniu ukraińskiej partyzantki. Dziennikarka mówi, że działa tam kilka grup ruchu oporu. Jedne zajmują się ulotkami, inne likwidują Rosjan.
„Okupanci usuwani są w różny sposób. Są wyrzynani, rozstrzeliwani, truci wódką. Nocne patrole okupantów każdej nocy tracą żołnierzy. Są zamachy bombowe. W ubiegłym tygodniu wybuchł samochód z kolaborantami, wybuchł samochód funkcjonariuszy FSB i zastrzelony został zastępca rosyjskiego gauleitera w Nowej Kachowce” – wymienia.
„Działamy nie słowem, a czynem. I jeśli siłom ukraińskim uda się zniszczyć mosty na Dnieprze i odciąć Rosjanom drogi na Krym, skąd dostają sprzęt i zaopatrzenie, zwycięstwo będzie coraz bliżej. Odizolowani Rosjanie będą likwidowani jeden za drugim. Zrobią to partyzanci, a nasi ludzie im w tym chętnie pomogą” – powiedziała PAP Oksana Naumowa.
Dziennikarka po wyjeździe z Chersonia zamieszkała w Kijowie.
Z Kijowa Jarosław Junko (PAP)
mj/