Dzięki nim ukraińskie wojsko dostało bayraktary i satelitę. Teraz zbierają na remont rosyjskich czołgów. Te posłużą przeciwko okupantowi

2022-09-15 13:20 aktualizacja: 2022-09-16, 09:03
Trzy Ludowe Bayraktary, Fot. Facebook/Сергій Притула
Trzy Ludowe Bayraktary, Fot. Facebook/Сергій Притула
W czerwcu na urodziny znanego prezentera telewizyjnego Serhija Prytuły rozpoczął się projekt Ludowy Bayraktar. Jego celem było zebranie 500 mln hrywien na zakup trzech Bayraktarów w ciągu 7 dni. Jednak wkrótce okazało się, że łączna kwota zebranych środków wyniosła 600 mln hrywien. Producent dronów Baykar zdecydował podarować ów Bayraktary za darmo, a zebrane wcześniej pieniądze zostały przeznaczone na zakup satelity ICEYE. „Gdyby armia ukraińska nie odczuła takiego wsparcia ze strony ukraińskiego społeczeństwa, nie wiem skąd miałaby dodatkową motywację do chwytania za broń i obrony kraju” – powiedział Prytuła w wywiadzie dla PAP.PL.

Jego fundacja od początku rosyjskiej inwazji mocno wspiera ukraińskie wojsko. Ostatnio angażuje się w pomoc przy remontowaniu rosyjskiego sprzętu, który został przejęty przez ukraińskich żołnierzy i zostanie ponownie wykorzystany - jednak tym razem przeciwko okupantowi. W zbiórkę angażują się również dzieci. Jedna z kijowskich szkół zorganizowała wraz z inauguracją nowego roku szkolnego zbiórkę na remont czołgów, by mogły pojechać na front.

PAP.PL: Skąd pomysł, by kupić satelitę? 

Serhij Prytuła: Idea pozyskania satelity pomysł wojska. Samodzielnie nie rozporządzamy pieniędzmi, które ludzie wpłacają na nasz fundusz. Chcemy realizować potrzeby wojska. Dlatego poszliśmy na konsultacje z Ministerstwem Obrony Ukrainy. Zakup satelity był to bardzo trudny projekt. Kosztowało to dużo siły, nerwów i zdrowia. Ale jesteśmy zadowoleni z wyniku. Jednak tak spektakularne projekty jak ten, to tylko mała część tego, co robimy. Codzienna rutyna zabezpieczenia żołnierzy jest nie mniej ważna niż tak duże projekty. Codziennie coś się dzieje. W ciągu sześciu miesięcy wydaliśmy prawie 2,2 miliardy hrywien na zakupy dla wojska na rzeczy codziennego użytku, jak np. taktyczne apteczki. Stworzyliśmy też dużą grupę instruktorów, którzy uczą ludzi umiejętności medycyny taktycznej.

PAP.PL: Dziś pomagacie też w dostarczaniu domów modułowych ludziom, którzy w wyniku wojny stracili swoje domy. Są z tym jakieś problemy? 

S. P.: Projekt nie jest tak szybki w realizacji, jak bym chciał. Ponieważ sytuacja gospodarcza w kraju jest niezwykle trudna. Jesteśmy w trakcie rozmów  z międzynarodowymi organizacjami, darczyńcami, ambasadami różnych krajów na Ukrainie. Nam zależy na tym, by nie tworzyć miast modułowych gdzieś na zachodzie lub w centrum Ukrainy, co wiąże się z koniecznością przesiedlania ludności, ale by stawiać domy modułowe tam, gdzie mieszkają poszkodowane osoby, czyli w ich miejscu zamieszkania. To ważne, bo ci ludzie pozostaną wtedy w swojej wspólnocie terytorialnej i będą tam nadal pracować. Bo jeśli ludzie zaczną opuszczać swoje miejsca zamieszkania, to jedna czy druga wspólnota lokalna zostaje wtedy bez pracowników. A to źle wpływa na gospodarkę.

PAP.PL: Dziś sondaże pokazują, że większość Ukraińców, która wyemigrowała z kraju planuje po zakończeniu wojny powrót. Czy przedłużanie się wojny nie spowoduje, że część z nich zmieni swoje plany?

S. P.: Zdaję sobie sprawę, że im dłużej trwa wojna, tym więcej ludzi nie wróci na Ukrainę. Bo kiedy ludzie już zakładają domy, osiedlają się w jakimś mieście, znajdują pracę, dzieci uczą się języka, mają przyjaciół, to trudniej będzie to porzucić. Ludzie asymilują się. Dlatego bardzo ważne jest, żeby władze po wojnie mieli jakiś pomysł, by zmotywować ludzi do powrotu do domu.

PAP.PL: Ukraińcy dziś są bardzo zintegrowani. Choć dobrze wiemy, że w przeszłości było wiele powodów do kłótni i czasem nawet nienawiści. Czy Ukraina będzie w stanie zachować te jedność  po wojnie?

S. P.: Ukraińcy od czasu do czasu lubią się ze sobą kłócić. Wystarczy wejść na Facebooka, czy posłuchać ludzi na przystanku . Jednak dziś ważniejszy od tego wszystkiego jest wspólny wróg. Oznacza to, że nawet ci ludzie, którzy kiedyś popierali prorosyjskie partie, służalcze wobec Moskwy, teraz rozumieją, że Rosja to terytorium zła i nie należy się od niej spodziewać niczego dobrego.

Dziś w narodzie panuje takie przekonanie, że kiedy wojna się skończy, wszystko zaczniemy od nowa. Zresetujemy się. Zniknie nepotyzm, korupcja, nadużycia. Ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że staniemy przed ogromnymi wyzwaniami związanymi z tym, że społeczeństwo jest bardzo straumatyzowane, że mamy kryzys demograficzny, że będziemy mieli więcej emerytów niż dzieci. I to są wszystkie rzeczy, nad którymi trzeba popracować już teraz. Szczerze mówiąc, nie widzę nikogo, kto by się tym zbytnio przejmował, ponieważ istnieją znacznie pilniejsze teraz sprawy. Ale te problemy kiedyś przyjdą. Pytanie, jak poradzą sobie z tym elity.  

PAP.PL: Dziś świat was podziwia za te jedność, która widać choćby poprzez najróżniejsze ruchy wolontariuszy.

S. P.: Historia wolontariatu jest zakorzeniona w naszych genach. Przejawia się to przez słowiański  obyczaj „toloka”, który bolszewicy i komuniści próbowali wyeliminować z narodu ukraińskiego, z naszej pamięci historycznej, z naszych tradycji. Ale pamiętam, jak mój ojciec opowiadał, jak jego siostra wyszła za mąż, to zaraz po ślubie zebrała się cała wieś, żeby zbudować im dom. Ktoś mieszał cement, ktoś nosił cegły, ktoś przynosił wodę. Cała wieś zbudowała im za darmo dom. Żeby im podziękować, młodzi zorganizowali wieczorem imprezę. Tak samo jest tutaj. Gdyby armia ukraińska nie odczuła takiego wsparcia ze strony całego społeczeństwa, nie wiem, skąd miałaby dodatkową motywację do chwytania za broń i obrony kraju. To kwestia przetrwania narodu i państwa.

Z Kijowa Iryna Hirnyk

ira/ kw/