Śmierć rodzeństwa w wypadku. Brat ofiar przed sądem: nasz świat się skończył

2022-09-19 15:25 aktualizacja: 2022-09-19, 19:25
Ruszył proces  w sprawie śmiertelnego wypadku rodzeństwa Fot. PAP/Leszek Szymański
Ruszył proces w sprawie śmiertelnego wypadku rodzeństwa Fot. PAP/Leszek Szymański
Przed sądem rejonowym w Olsztynie rozpoczął się proces Zbigniewa G., który w ubiegłym roku jadąc 190 km/h spowodował na ul. Bałtyckiej w Olsztynie śmiertelny wypadek - zginęło w nim rodzeństwo. Zbigniew G. nie przyszedł do sądu, proces toczy się bez jego udziału.

Do tragicznego wypadku doszło 11 listopada 2021 roku przy ul. Bałtyckiej w Olsztynie. Rodzeństwo Weronika i Sebastian (23 i 25 lat) jechali do kina. Gdy wyjeżdżali z osiedlowej ulicy (wykonywali niedozwolony manewr - PAP) w ich auto uderzył samochód prowadzony przez Zbigniewa G. - ten samochód pędził 190 km/h, mijając z taką prędkością m.in. przystanek autobusowy i przejście dla pieszych. Rodzeństwo zginęło na miejscu.

Zbigniew G. uciekł z miejsca wypadku - nie podchodząc nawet do rozbitego samochodu z ofiarami w środku, wszedł do lasu i zniknął. Lasem przeszedł na drugi koniec Olsztyna. Policja zatrzymała go po dwóch dniach. Sąd aresztował Zbigniewa G, ale gdy po trzech miesiącach przedłużono mu areszt jego adwokaci skutecznie zaskarżyli tę decyzję - G. wyszedł na wolność po wpłaceniu 50 tys. zł kaucji.

W poniedziałek Zbigniew G. nie przyszedł do sądu. Jego adwokaci przekonywali sąd, że powinien wyłączyć jawność rozprawy, ponieważ G. i jego rodzina spotykają się z wieloma negatywnymi komentarzami i zachowaniami. Z tego powodu zarówno on, jak i jego bliscy muszą korzystać z pomocy specjalistów.

Do jawnej rozprawy przekonywał sąd pełnomocnik pokrzywdzonych, argumentując, że nagłośnienie procesów piratów drogowych może mieć prewencyjny skutek.

Sąd nie wyłączył jawności rozprawy

Sąd nie wyłączył jawności rozprawy, zdecydował też, że proces toczy się bez udziału Zbigniewa G. W odczytanych wyjaśnieniach Zbigniew G. odmawiał odpowiedzi na pytanie, czy przyznaje się do winy. Raz stwierdził, że jest mu przykro, że doszło do wypadku, innym razem stwierdził, że nie pamięta przebiegu zdarzeń.

Sąd przesłuchał brata zmarłego rodzeństwa. Powiedział, że od czasu wypadku Zbigniew G. i jego rodzina nie skontaktowali się ani z nim, ani z rodzicami.

"Rodzice do dzisiaj nie doszli do siebie, leczą się. Mama zamknęła sklep, który prowadziła przed wypadkiem, bo nie jest w stanie pracować" - mówił brat zabitych w wypadku. Powiedział, że jego rodzeństwo mieszkało z rodzicami, że brat z siostrą dokładali się do prowadzenia domu, obecnie rodzice są w złej sytuacji finansowej. "Nasz świat się skończył, od tego wypadku już nic nie jest takie, jak było" - mówił.

Sąd przesłuchał też szwagra Zbigniewa G., jego brata i matkę. Szwagier opowiadał, że chwilkę po wypadku przypadkowo przyjechał na miejsce zdarzenia. Relacjonował, że razem z policjantami i strażakami bezskutecznie szukał w lesie Zbigniewa G., za to w nocy, kilka godzin po wypadku szwagier przyszedł do niego. Wziął kurtkę, po krótkiej rozmowie wyszedł. Nie potrafił wskazać, dlaczego Zbigniew G. nie stawił się na policji, nie potrafił też odpowiedzieć na pytanie, dlaczego on sam nie zawiadomił policji wiedząc, że szwagier jest poszukiwany. Świadek podkreślał, że doszło do tragedii, o której w ich rodzinie się nie rozmawia, podkreślił, że rodzina jego szwagra doznaje przykrości z powodu wypadku, "które w głowie się nie mieszczą". Szwagier mówił też, że Zbigniew G. przed wypadkiem pracował jako zawodowy kierowca, że miał mandaty m.in. za nadmierną prędkość. "Ale przecież każdy ma mandaty" - przyznał.

O tym, że wypadek jest tematem nieporuszanym na rodzinnych spotkaniach mówili też inni członkowie rodziny.

Taksówkarz, który w nocy po wypadku wiózł Zbigniewa G. ze stacji paliw do szwagra przyznał, że opowiadał klientowi o wypadku. "On nie komentował, nie reagował w żaden sposób" - opowiadał taksówkarz.

Na poniedziałkową sprawę nie stawiła się także żona oskarżonego, która miała być świadkiem. 

Autorka: Joanna Kiewisz-Wojciechowska

mar/