Wojna zmieniła jej zawodowe życie. Specjalistka od PR stała się specem od militariów. Dziś ubiera ukraińskich żołnierzy

2022-09-24 07:00 aktualizacja: 2022-09-25, 07:46
Weronika Kobzysta, Fot. PAP/Iryna Hirnyk
Weronika Kobzysta, Fot. PAP/Iryna Hirnyk
Weronika Kobzysta do 2014 roku mieszkała i pracowała w Doniecku. Na początku działań wojennych w Donbasie przeprowadziła się do Kijowa, gdzie stworzyła swoją agencję PR. Podczas lutowej inwazji Rosji na Ukrainę Weronika wraz z bliskimi ukryła się w kijowskim metrze, gdzie od pierwszego dnia zaangażowała się w wolontariat. Wojna szybko obnażyła braki w wojskowym zaopatrzeniu. Weronika chcąc pomóc żołnierzom zaczęła uzupełniać ich ekwipunek. W kilka miesięcy stała się specjalistką od militariów. Dziś prowadzi sklep z profesjonalną odzieżą i sprzętem taktycznym, w którym zaopatruje się ukraińskie wojsko.

PAP.PL.: Gdzie zastała cię wojna?

Weronika Kobzysta: W Kijowie, w łóżku. Na pobliskiej ulicy doszło do wybuchu, nie obudziłam się jednak i nadal mocno spałam do godziny dziewiątej. To chyba wytrzymałość ludzi z Doniecka, którzy są już przyzwyczajeni do wybuchów sprawiła, że nie zareagowałam. Mój chłopak obudził mnie i powiedział, że się zaczęło.

PAP.PL: Od pierwszego dnia zaangażowałaś się jako wolontariuszka. Jakie były początki? 

W.K.: Zeszliśmy do najbliższej stacji metra, bo według mnie to jeden z najbezpieczniejszych schronów. Zupełnym przypadkiem spotkaliśmy tam przyjaciół, z którymi przeprowadziliśmy się z Doniecka w 2014 roku. Szybko okazało się, że stacja absolutnie nie jest przystosowana do tego, by ludzie mogli tam spędzić noc. Było zimno, brakowało ciepłej wody i nie można było naładować telefonu. Wspólnie postanowiliśmy coś na to zaradzić.

Zaczęliśmy od poszukiwania koców, poduszek, śpiworów. Obdzwoniliśmy kluby sportowe, siłownie, które mogłyby je zapewnić. To, co zebraliśmy trafiło na naszą stację, a potem na kolejne - działaliśmy jako tzw. „Kwatera Wolontariuszy M”. Od jednej z firm dostaliśmy 3 tysiące mkw. na potrzeby biura. W następnej kolejności zajęliśmy się lekami. We współpracy z lekarzami i Ministerstwem Zdrowia dostarczyliśmy do metra 45 pudełek z najpotrzebniejszymi medykamentami. Później rozszerzyliśmy akcję na obwody kijowski i czernihowski, terytoria okupowane w Iwankowie i rejon elektrowni jądrowej w Czarnobylu. W pewnym momencie staliśmy się hubem logistycznym, skąd jedni przywozili towary, a inni je wywozili.

PAP.PL: Mieliście wcześniej jakieś doświadczenie w logistyce?

W.K.: Wszystkiego nauczyliśmy się w trakcie wojny. Wydaje mi się, że każdy, kto pracował jako wolontariusz w pierwszych miesiącach inwazji mógłby dostać dyplom logistyka, taka to szkoła życia! 

PAP.PL: Kiedy zrodził się pomysł stworzenia sklepu z odzieżą i sprzętem taktycznym? 

W.K.: Bardzo lubię buty. W styczniu pojechałam do Gruzji, skąd przywiozłam walizkę butów szytych przez gruzińskich projektantów. Chciałam ich promować na Ukrainie. Kiedy rozpoczęła się wojna, dość szybko oddałam tę walizkę emigrantom. Ale ponieważ żołnierze często przychodzili do naszej siedziby prosząc o buty i mundury, stwierdziłam, że trzeba iść w tym kierunku.

Nawiązałam kontakt z producentem butów w Browarach. Sama nosiłam ich produkty od lat, znałam tę jakość. Trwał wówczas atak wojsk rosyjskich ze strony Browarów i brakowało pracowników. Nie miałam pieniędzy ani materiałów, ale udało się zebrać trochę funduszy i zaczęliśmy razem pracować.
Nasze pierwsze buty trafiły do Sławutycza. Haczyki i zapięcia odpadły w kilka dni. To był test. Zaczęliśmy zbierać opinie od wojska, co im się podoba, co trzeba dodać i już więcej nie było takich wpadek.
Początkowo nasza inicjatywa była całkowicie wolontariacka, wszyscy, którzy pracowali przy produkcji, pracowali za darmo. Wiele materiałów otrzymywaliśmy od producentów, którzy pozbywali się ich jako resztek. 

PAP.PL: Rozszerzyliście asortyment w odpowiedzi na potrzeby wojska?

W.K.:  Tak. Produkujemy wysokiej jakości buty w rozsądnej cenie. Jesteśmy alternatywą dla wojska, które wcześniej miało do wyboru albo drogie buty amerykańskiego producenta, albo turecki lub chiński zamiennik niskiej jakości. Dwa tygodnie po rozpoczęciu szycia butów zaczęliśmy szycie kamizelek kuloodpornych, następnie ładownic do apteczek.

PAP.PL: Od kogo macie najwięcej zamówień? 

W.K.: Mamy zamówienia od wolontariuszy i centrali wolontariuszy. Ministerstwo Transformacji Cyfrowej zamówiło u nas ogromną partię butów. 70 proc. naszych odbiorców to mężczyźni, a 30 proc. to dziewczyny. Początkowo nie mieliśmy butów w rozmiarach damskich, bo nie było do nich wkładek ani podeszw. Teraz możemy uszyć buty od rozmiaru 35.

PAP.PL: Ilu macie pracowników?

W.K.: Wciąż szukamy ludzi. Dziś to ogromne wyzwanie dla przedsiębiorcy, bo niemal każdy z naszych pracowników ma walczących członków rodziny. Stąd nas zespół stale się zmienia. Mamy biuro obsługujące pracę sklepu, w którym na stałe pracuje pięć osób oraz siedem zakładów produkcyjnych.  

PAP.PL: Jakie są wasze plany na przyszłość, jak firma będzie się rozwijać?
    
W.K.: Mieliśmy kryzysowy moment w sierpniu, kiedy pogrążyliśmy się w długach. Wydaje się, że sklep militarny podczas wojny to biznes, który musi się udać, ale nie zawsze tak się dzieje. Szczęśliwie udało nam się pokonać te trudności i w przyszłości chcielibyśmy być marką ukraińską od A do Z, współczesną, dedykowaną także kobietom i żeby cały proces produkcji odbywał się na Ukrainie. Mamy ambicję stać się jedną z najbardziej znanych ukraińskich marek wojskowych.

Z Kijowa Iryna Hirnyk

ira/ js/ kw/