Geena Davis udzieliła wywiadu magazynowi „The New Yorker”, a okazją do rozmowy była zbliżająca się data premiery jej wspomnieniowej książki „Dying of Politeness” („Umrzeć z grzeczności”). Założycielka Instytutu Płci w Mediach została zapytana m.in. o decyzję organizatorów Spirit Awards, którzy w przyszłym roku wręczą nagrody w dwóch neutralnych płciowo kategoriach aktorskich - za role pierwszo- i drugoplanowe nominowanych będzie po dziesięcioro aktorów i aktorek. Gwiazda przyznała, że nie słyszała o tej decyzji, ale zwróciła uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze jej zdaniem na taką decyzję jest jeszcze zbyt wcześnie, a po drugie zmniejszenie liczby wręczanych nagród nie wszystkim się spodoba. „W idealnym świecie, w którym tyle samo kobiet i mężczyzn dostaje interesujące i skomplikowane role, miałoby to sens. No ale od początku tej branży wszystko jest przeciwko nam. Nie myślałam więc o tym wiele, ale zobaczymy, czy nagrody zdobędzie tyle samo kobiet, co mężczyzn” – stwierdziła Geena Davis.
Davis jest przeciwna feminatywom
Gwiazda zauważa więcej problemów. Jej zdaniem zmian wymaga system przyznawania najważniejszych nagród w branży. Aktorskie Oscary czy Złote Globy nadal przyznawane są oddzielnie dla kobiet i mężczyzn, tymczasem coraz więcej niebinarnych i różnorodnych płciowo artystów nie pasuje do żadnej z tych kategorii. Davis jest też przeciwna feminatywom, jeśli chodzi o nazwę jej profesji. Aktor to dla niej aktor, niezależnie od płci. „Nienawidzę, gdy prawdziwa nazwa jest męska i dopiero przez dodanie czegoś do niej staje się dostępna dla kobiet” – tłumaczy gwiazda „Thelmy i Louise”.
Klapa wszech czasów?
W tym samym wywiadzie Davis odniosła się też do klapy jej filmu „Wyspa piratów” z 1995 roku. Produkcja w reżyserii jej ówczesnego męża Renny’ego Harlina trafiła do Księgi Rekordów Guinnessa jako największa kasowa klapa wszech czasów. Powszechnie uważa się też, że przez ów film zbankrutowało studio filmowe Carolco, które stworzyło m.in. „Nagi instynkt” czy serię o Rambo. „Chciałam wyjaśnić tę sprawę. Po pierwsze, nasz film nie 'załatwił' Carolco, bo studio złożyło wniosek o bankructwo jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Ono było z grubsza skończone, to był jego ostatni projekt. Od początku byliśmy więc skazani na porażkę. Gdy film trafił do kin, nie było pieniędzy na jego promocję, mieliśmy więc pewność, że nie zarobimy. Mimo to ludzie wariują na punkcie tego, ile naprawdę straciliśmy” – stwierdziła aktorka. (PAP Life)
mj/