Aleja Jana Chrystiana Szucha w śródmieściu Warszawy łączy plac Unii Lubelskiej z placem Na Rozdrożu. Już przed wojną było to miejsce uznawane za reprezentacyjne. Poza eleganckimi kamienicami mieszkalnymi w latach 1927-1930 wybudowano pod numerem 25 gmach Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.
1 października 1939 r. IV Grupa Operacyjna Policji Bezpieczeństwa (Sipo) SS-Brigadeführera Lothara Beutela zajęła budynek przy al. Szucha 25. 26 października 1939 r. grupa przekształciła się w Urząd Komendanta Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa Dystryktu Warszawskiego (Der Kommandeur der Sicherheitspolizei und des Sicherheitsdienstes für den Distrikt Warschau).
Siedziba gestapo przy Szucha stała się symbolem niemieckiego terroru. W latach 1939-1944 zwrot "trafić na Szucha" znaczył tyle, ile "trafić do przedsionka piekła".
W sąsiednim gmachu byłej Najwyższej Izby Kontroli Państwa przy al. Szucha 23 (obecnie MSZ) zorganizowano komendę Policji Porządkowej Dystryktu Warszawskiego (Ordnungspolizei), odpowiedzialną m.in. za łapanki i egzekucje ludności. Po obydwu stronach ulicy, od 1 grudnia 1941 r. zwanej "Strasse der Polizei" (ulica policji), mieszkali i pracowali funkcjonariusze gestapo.
Kwartał budynków wokół al. Szucha zamknięty Alejami Ujazdowskimi, Klonową i Flory, Marszałkowską i 6 Sierpnia przekształcono w niemiecką dzielnicę policyjną otoczoną uzbrojonymi posterunkami SS i zasiekami.
W siedzibie gestapo w Warszawie pracowało kilkuset funkcjonariuszy. Każdego dnia przywożono tu na przesłuchania kilkudziesięciu więźniów Pawiaka. Parter zajmowała administracja, a pierwsze, drugie i trzecie piętro największy z wydziałów – gestapo; na trzecim piętrze swoją siedzibę miała również SD (służba bezpieczeństwa). Od lipca 1941 r. komendantem policji bezpieczeństwa i służby bezpieczeństwa dystryktu warszawskiego był SS-Standartenführer (pułkownik) Ludwig Hahn.
Zatrzymanych przetrzymywano w czterech celach zbiorowych aresztu przy Szucha zwanych "tramwajami" oraz w 10 celach, tzw. izolatkach. Śledztwa prowadzono w gabinetach funkcjonariuszy kilku referatów na wyższych piętrach gmachu, podczas przesłuchań więźniów poddawano torturom, które nierzadko kończyły się ich kalectwem lub śmiercią.
Koncepcja bombowego nalotu na gmach gestapo pojawiła się w Komendzie Głównej Armii Krajowej w 1942 r. Zwolennikiem pomysłu był komendant AK, gen. Stefan Rowecki "Grot" (w radiogramach do Londynu - "Kalina"). Chaos spowodowany atakiem zapewniłby szansę ucieczki aresztowanym. Z kolei pożar dokumentów i akt spraw prowadzonych przez gestapowców utrudniłby kontynuację śledztw.
W trakcie sowieckich nalotów na Warszawę w sierpniu i we wrześniu 1942 r. dowództwo AK zaobserwowało dużą panikę wśród okupantów. Licząc na równie silny efekt psychologiczny po ataku RAF, oficerowie Sztabu Naczelnego Wodza WP w Londynie przedstawili pomysł brytyjskiemu dowództwu operacji specjalnych Special Operations Executive (SOE), które od lutego 1941 r. kierowało akcją przerzutów drogą lotniczą do okupowanej Polski wyszkolonych dywersantów - Cichociemnych.
„19.X. […] Dziś nadeszła depesza od Kaliny L.dz. 4379/VI z żądaniem bombardowania siedziby gestapo w Warszawie, lotniska Okęcie i lotniska w Rakowicach. Jest to już 6-ta czy 7-ma depesza na przestrzeni ostatniego roku. Kier. Sam. Ref. S poprosił Szefa O.VI [Oddziału VI (Specjalnego)] o interwencję wprost u N.W. [Naczelnego Wodza], aby starania u Anglików prowadzić na najwyższym szczeblu" - pisał mjr dypl. Jan Jaźwiński, oficer wywiadu ze Sztabu Naczelnego Wodza, organizator przerzutów do Polski.
"Mission impossible" polskich lotników
Pełen napięcia, sześciogodzinny przelot nad okupowaną Europą i precyzyjny atak bombowca na gmach gestapo był zadaniem w rodzaju "mission impossible". Loty nad okupowane przez Niemców kraje wykonywało w brytyjskim RAF tylko kilka dywizjonów specjalnego przeznaczenia. Atak utrudniało całkowite zaciemnienie Warszawy, które podczas wojny obowiązywało także w większości miast Europy.
"Wśród takich jednostek był 138. Dywizjon Specjalnego Przeznaczenia. Od kwietnia 1941 r. latali w nim również polscy lotnicy" - powiedział PAP kustosz Muzeum Lotnictwa w Krakowie Jarosław Dobrzyński, podkreślając, że do służby w jednostce kierowano najlepszych pilotów.
Samoloty 138. Dywizjonu startowały z Tempsford, tajnego lotniska zarządzanego przez SOE, doskonale zamaskowanego przed samolotami rozpoznawczymi Luftwaffe. Na jego terenie zbudowano makietę, tzw. gibraltarską farmę, do złudzenia przypominającą wiejskie zabudowania typowe dla hrabstwa Bedfordshire. Stamtąd startowały samoloty ze spadochroniarzami - agentami SOE, z bronią i ze sprzętem dla ruchu oporu Belgii, Danii i Holandii oraz ze 158 Cichociemnymi z misją w okupowanej Polsce.
Loty dla SOE wykonywano ciężkimi bombowcami Handley Page Halifax Mk. II w zmodyfikowanej na potrzeby SOE wersji.
"Egzemplarze do nocnych operacji zrzutowych nie posiadały uzbrojenia w przedniej i grzbietowej wieżyczce, były też odchudzone w porównaniu z wersjami bombowymi. Chodziło o uzyskanie maksymalnie dużego zasięgu. Przy rurach wydechowych każdego z czterech silników Rolls-Royce Merlin zamontowano tłumiki płomieni, aby samolot pozostał mniej widoczny dla pilotów niemieckich nocnych myśliwców" - wyjaśnił Dobrzyński.
Fragment brytyjskiej kroniki filmowej, która przedstawia montaż i próbny oblot bombowców Handley Page Halifax Mk. II (1942). Tego typu samolot brał udział w operacji „Wrench” i locie do Warszawy. Źródło: British Pathé
29 października 1942 r. ok. godz. 17.30 z Tempsford z misją o kryptonimie Brace wystartował Halifax NF-A chor. pil. Stanisława Jensena z sześcioosobową ekipą Cichociemnych, których przejęto na placówce "Bratek" koło Radzymina. Samolot powrócił do bazy Anglii na oparach paliwa, bijąc rekord (14 godzin lotu) dla tych samolotów.
Niezadługo na pasie startowym Tempsford nabierał prędkości Halifax W-7773 NF-S (pierwsze dwie litery - oznaczenie dywizjonu, trzecia litera przypisana do danego egzemplarza) biorący udział w operacji "Pliers". Gdy nie udało się odnaleźć placówki przyjmującej zrzut "Kur 407" koło Rogowa (woj. lubelskie), sierż. pil. Franciszek Sobkowiak zdecydował się na lot powrotny nad Skandynawią. Ok. godz. 3.30 samolot został zestrzelony koło Egersund (Norwegia). Zginęła cała, siedmiosobowa załoga, oraz Cichociemni: por. Jerzy Bichniewicz ps. Błękitny, por. Stanisław Hencel ps. Pik oraz por. Wiesław Szpakowicz ps. Pak.
O godz. 17.54 trzeci wzbił się w powietrze Halifax W-7774 NF-T pilotowany przez st. sierż pil. Stanisława Kłosowskiego i ppor. pil. Kazimierza Szrajera. W skład załogi wchodzili: nawigator Stanisław Król, radiotelegrafista Walenty Wasilewski, strzelec Rudolf Mol i mechanik Jerzy Sołtysiak.
Lot z przeznaczonymi do zrzutu na siedzibę gestapo w Warszawie dwiema bombami o wagomiarze 500 funtów (ok. 226,7 kg) oraz czterema 250-funtowymi nosił kryptonim Wrench.
Piloci Halifaxa podjęli trzy próby zrzutu bomb na al. Szucha od strony południowej, jednak ich nie zrzucono. Wszystkie trafiły w cel zapasowy - lotnisko wojskowe Warschau-Okecie (Okęcie) zajęte przez Luftwaffe. Przed atakiem piloci użyli fortelu, markując podejście do lądowania.
Użycie flar oświetlających, jakie lotnicy stosowali podczas nocnych nalotów, było wykluczone. Szanse powodzenia dawał załodze wyłącznie efekt zaskoczenia i atak w ciemnościach. Niemożliwe również okazało się wystrzelenie z ziemi rakiet naprowadzających załogę na cel, gdyż obiekt ataku znajdował się na strzeżonym przez SS terenie obsadzonym wyłącznie przez Niemców.
"Po nieudanej próbie kpt. Król zrzucił bomby na lotnisko Okęcie. Pilot dał znak, że podchodzi do lądowania, Niemcy wyłożyli pełne światła i nawigator wysłał im 2000 funtów bomb. Niemcy odpowiedzieli ogniem artylerii przeciwlotniczej – bezskutecznie" - relacjonował Jan Jaźwiński.
Halifax wzniósł się na wyższy pułap i skierował na północ, ku Skandynawii. Leżąca na trasie alianckich przelotów Dania była istotnym ogniwem w system niemieckiej obrony. Jednostki nocnych myśliwców Luftwaffe stacjonowały m.in. na lotniskach Kopenhaga-Kastrup, Grove-Karup i Aalborg-Ost. U jej wybrzeży Halifax został zaatakowany przez dwa nocne myśliwce. Pociski uszkodziły jeden z silników, ster kierunkowy statecznika pionowego oraz układ hydrauliczny i paliwowy.
„St. sierż. Kłosowski zaraz po ataku zrobił unik i lekki skręt w lewo […]. Na wysokości około 6000 stóp stanął drugi silnik po tej samej stronie, ale dzięki sierż. Sołtysiakowi, który z przytomnością przełączył na inny zbiornik, ten sam silnik zaczął ponownie pracować i st. sierż. Kłosowski wyprowadził samolot do lotu na wysokości około 2000 stóp. Od tej pory samolot to nabierał wysokości, to znowu tracił, piloci obaj pracowali, pomagając sobie nawzajem […] Tak załoga leciała przez dwie godziny, aż do chwili, kiedy wszystkie silniki stanęły i st. sierż Kłosowski wodował na morzu i cała załoga się uratowała, będąc wzięta w 2 godz. później przez łódź motorową ratowniczą" - relacjonowano w dzienniku bojowym 138. Dywizjonu.
"Samolot wodował około 500 yardów od brzegu Anglii [...] Załoga opuściła samolot i w łodzi ratunkowej dobiła do brzegu. […] Kiedy na lotnisko Tempsford doszła wiadomość, że załoga kpt. Króla pływała, jeden z sierżantów wysłał koledze z załogi […] pantofle sportowe i majteczki kąpielowe. Bóg Wielki raczył zachować świetną naszą załogę przy życiu" - notował Jaźwiński.
W ostatniej fazie lotu silniki przestały pracować. 30 października ok. godz. 6.40, po dwunastu godzinach lotu, Kłosowski i Szrajer wodowali uszkodzonym 16-tonowym bombowcem na Morzu Północnym, 460 metrów od wybrzeży hrabstwa Norfolk.
Informacja podana przez Jaźwińskiego, że "załoga opuściła samolot i w łodzi ratunkowej dobiła do brzegu", nie jest ścisła. Faktycznie lotnicy pływający na pontonie ratunkowym (dinghy) zostali podjęci przez łódź ratunkową RNLB "Foresters Centenary" (ON786) i przewiezioni do portu Sheringham.
Udane naloty aliantów na siedziby gestapo
Czy operacja "Wrench" miała jakikolwiek sens? Alianci przeprowadzili kilka udanych nalotów na siedziby gestapo. 18 lutego 1944 r. zbombardowano więzienie w Amiens (Francja), 31 października siedzibę gestapo w Aarhus (Dania), a 21 marca 1945 r. RAF przeprowadził operację "Carthage" - precyzyjny nalot na gmach gestapo, tzw. Shellhuset przy Kampmandsgade, w centrum Kopenhagi.
Fragment filmu nagranego 18 lutego 1944 r. podczas nalotu bombowego 9 alianckich samolotów Mosquito na niemieckie więzienie w Amiens (Francja). Widoczne płonące zabudowania więzienia. Źródło: British Pathé
Niemcy ponieśli poważne straty, jednak zginęła także grupa więźniów i cywile, w tym grupa dzieci z pobliskiej szkoły.
"W trakcie ataków w Danii i we Francji użyto szybkich i zwrotnych dwusilnikowych de Havilland Mosquito, które znacznie lepiej niż Halifax sprawdziły się podczas punktowych, snajperskich uderzeń. Naloty przeprowadzono przy dobrej widoczności w ciągu dnia, z eskortą myśliwców, a cele znajdowały się znacznie bliżej baz RAF niż okupowana Warszawa. Mosquito miał duży nadmiar mocy, mógł znacznie szybciej się wznosić i wykonywać dynamiczne manewry. W atakach na cele punktowe schodził tuż nad dach budynku i zrzucał bomby z małej wysokości, zaś ciężki Halifax lepiej nadawał się do nalotów obszarowych. Jednak zasięg Mosquito był zbyt mały, by samolot wykonał lot nad Warszawę, zresztą w 1942 r. dopiero wchodziły one do służby" - ocenił Dobrzyński.
Warto przypomnieć, że uczestniczący w operacji "Wrench" ppor. pil. Kazimierz Szrajer (1919-2012) w nocy z 25 na 26 lipca 1944 r. brał udział w operacji "Most III" i wraz z nowozelandzko-brytyjską załogą F/Lt por. George'a Culliforda, w samolocie Douglas Dakota Mk. III z 267 Dywizjonu RAF, wylądował na lądowisku "Motyl" - łące koło miejscowości Wał-Ruda, 8 km od Tarnowa. Na pokład załadowano zdobyte przez wywiad AK fragmenty niemieckiej rakiety V-2 i przesłano via Campo Casale/Brindisi (Włochy) do Londynu.
Operacja "Wrench" jest jednym z najmniej znanych epizodów wojny, w których uczestniczyli polscy lotnicy RAF. (PAP)
Autor: Maciej Replewicz
kw/ js/