W poniedziałek po południu funkcjonariusze otrzymali zgłoszenie od pracownika socjalnego, że w lesie przy al. Jana Pawła II w Gdańsku rozstawiony jest namiot, w którym prawdopodobnie przebywa dziecko. Informacja została potwierdzona przez funkcjonariuszy.
Policjanci wylegitymowali mężczyznę i dwie kobiety, w tym 24-letnią matkę dziecka. Z namiotu wydobywał się dym papierosowy, a dwulatka wyglądała na wyziębioną i miała na sobie koszulkę z krótkim rękawkiem.
Funkcjonariusze natychmiast okryli dziecko kocami i folią termiczną oraz wezwali karetkę. Po wstępnym badaniu dziewczynki lekarz stwierdził, że dziecko jest wychłodzone, głodne i ma infekcję górnych dróg oddechowych. Dziecko zostało przewiezione do szpitala.
Jak przekazał w czwartek PAP rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku sędzia Tomasz Adamski, Sąd Rodzinny zdecydował o umieszczeniu dziecka w pieczy zastępczej wskazanej przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Gdańsku. Wszczęte z urzędu zostało też postępowanie o pozbawienie lub ograniczenie władzy rodzicielskiej nad małoletnią.
Dwuletnia dziewczynka trafi do rodziny zastępczej lub pogotowia rodzinnego
Dziewczynka nadal przebywa w szpitalu. Po jego opuszczeniu zostanie przewieziona przez pracowników socjalnych do rodziny zastępczej albo pogotowia rodzinnego. Decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła.
W środę prokuratura skierowała do Sądu Rejonowego w Gdańsku wniosek o zastosowanie wobec matki dziecka tymczasowego aresztu. Sąd jednak nie przychylił się do tego wniosku i zdecydował o zastosowaniu dozoru policyjnego. Prokuratura zamierza złożyć zażalenie.
Kobieta nie przyznała się do winy. Twierdziła, że "dzieckiem opiekowała się właściwie".
Matka dziewczynki zabrała głos. Opowiedziała swoją wersję zdarzeń
24-latka zdecydowała się opowiedzieć "Faktowi", dlaczego od października mieszkała w namiocie z dwuletnią córką.
Jak powiedziała, "do bezdomności dochodziła w ratach. Najpierw zakochała się w chłopaku poznanym przez internet, a potem pojawiła się na świecie córeczka". "Sama utrzymywałam rodzinę. Mąż nie dawał nam żadnego wsparcia, całe dnie siedział przed komputerem. W zamian po powrocie z pracy zastawałam głodne i niezaopiekowane dziecko" - powiedziała "Faktowi".
Gdy w jej ocenie sytuacja w domu stawała się coraz bardziej dramatyczna, podjęła decyzję o odejściu.
"Po pomoc zgłosiła się do znajomych. Z Lublina przeniosła się do Łobza, ale po kilku miesiącach i oni stracili wynajmowane mieszkanie" - czytamy. Dlatego - jak tłumaczyła - zdecydowali przenieść się do Gdańska i tam znaleźć pracę.
"Pracowałam, gdzie się dało, wierzyłam, że odłożę pieniądze i wynajmę mieszkanie" - powiedziała kobieta.
Zaznaczyła, że "zrobi wszystko, by odzyskać córeczkę".
Źródło: PAP, Fakt.pl
mmi/