"Wybór Wojciechowskiego na prezydenta Rzeczypospolitej większość społeczeństwa powitała z ulgą i nadzieją. Pierwszym, który przesłał mu telegram gratulacyjny, był Ignacy Paderewski (…). Reakcja zagranicy była również pozytywna. Jednym z pierwszych, który przesłał gratulacje Wojciechowskiemu, był prezydent Francji A. Millerand" – napisał Zdzisław Pawluczuk w książce "Konspirator i prezydent. Rzecz o Stanisławie Wojciechowskim".
Nowy prezydent, wybrany na tę funkcję w chwili, gdy trwały jeszcze uroczystości pogrzebowe (19-22 grudnia) zastrzelonego przed czterema dniami w warszawskiej Zachęcie Narutowicza, zdawał sobie sprawę z konieczności uspokojenia nastrojów społecznych. Po objęciu prezydentury w orędziu do narodu wygłoszonym jeszcze 20 grudnia nawiązał do tragicznej śmierci swego poprzednika. "Pierwszy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej ś.p. Gabrjel Narutowicz – poległ z ręki opętanej szałem nienawiści. Ponury cień padł na odradzającą się państwowość polską, na moralne podstawy naszego życia zbiorowego. Nienawiść wytwarza niepokój i nieład, rujnuje życie rodzin i państwa" – mówił. "W imieniu Rzeczypospolitej wołam do Was, Obywatele: skłaniajcie się do zgody w sprawach dobra powszechnego, ona jest pierwszym warunkiem wiernego wykonania ustawy konstytucyjnej, uzdrowienia gospodarczego i wychowania obywateli godnych imienia polskiego" - apelował Wojciechowski.
Prezydentura Wojciechowskiego przypadła na trudne czasy dla wewnętrznej sytuacji Polski. Uzdrowienia wymagała gospodarka i finanse państwa, w kraju szalała inflacja. Niestabilna była także sytuacja polityczna, kolejne rządy upadały w szybkim tempie. W 1924 r., gdy rządem kierował Władysław Grabski, Sejm przyjął ustawę o reformie walutowej i naprawie skarbu; do obiegu - w miejsce marek - wprowadzono złotego polskiego, a działalność rozpoczął Bank Polski - centralna instytucja emisyjna w Polsce.
Stanisław Wojciechowski urodził się 15 marca 1869 r., w Kaliszu, w zubożałej, nieposiadającej już majątku ziemskiego, rodzinie szlacheckiej.
"Na zewnątrz Kalisz robił wrażenie wiernopoddańczego miasta" – pisał w "Moich wspomnieniach" Wojciechowski (Muzeum Historii Polski, 2017). Wciąż jednak wśród jego mieszkańców bardzo mocna była pamięć o Powstaniu Styczniowym, ponieważ w okolicach tego miasta "walczyły oddziały Miśkiewicza, Parczewskiego, Taczanowskiego. Wszystko to rozbudziło w nowym pokoleniu gorące uczucia patriotyczne, których nie mogła wytępić szkoła rosyjska" – wspominał.
Studiował na Uniwersytecie Warszawskim. Był członkiem tajnych, antyrosyjskich organizacji, m.in. Centralizacji Związku Młodzieży Polskiej "Zet". Należał do założycieli Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS). Uczestniczył w 1892 r. w Zjeździe Paryskim - spotkaniu działaczy organizacji robotniczych, uznanym za zjazd założycielski PPS. W latach 90. XIX w. Wojciechowski wchodził do kierującego partią Centralnego Komitetu Robotniczego. Zakupił w Lipsku maszynę drukarską, na której, po potajemnym sprowadzeniu jej do kraju, drukował w Wilnie do 1899 roku "Robotnika". Był też, obok Józefa Piłsudskiego, współredaktorem tego pisma, .
Po rewolucji 1905 roku Stanisław Wojciechowski poniechał pracy w PPS. Zaangażował się w działalność w ruchu spółdzielczym. Po wybuchu pierwszej wojny światowej został członkiem Centralnego Komitetu Obywatelskiego miasta stołecznego Warszawy. "W wojnie, która miała decydować o losach ziem polskich, nie mogłem być neutralny. Przeszłość wiązała mnie z Piłsudskim i jego towarzyszami, teraźniejszość dzieliła: oni wystąpili przeciw Rosji razem z Niemcami, a mnie nieomylny instynkt mówił, że zwycięstwo Niemiec to klęska Polski" – wspominał.
Wraz z dziesiątkami tysięcy Polaków został przez Rosjan ewakuowany na wschód, gdzie pomagał polskim wygnańcom i organizował życie społeczne. "Dziwnie zagadkowy był naród rosyjski, z którym sprzęgły nas losy wojny. Pod cienką warstwą cywilizacji europejskiej, narzuconą przez Piotra Wielkiego, a utrzymywaną przez biurokrację i inteligencję, zachowały się pierwotne instynkty Azjatów, ujawniające swój pęd niszczycielski przy cofaniu się z Polski” – pisał pod wrażeniem katastrofalnej ewakuacji i stosowanej przez Rosjan taktyki spalonej ziemi.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po I wojnie światowej, w latach 1919-20 był ministrem spraw wewnętrznych. Należał do Polskiego Stronnictwa Ludowego "Piast".
Wincenty Witos pisał we wspomnieniach: "Prezydenta Wojciechowskiego uważano powszechnie za człowieka nadzwyczaj prawego i uczciwego, dorastającego przy tym do zajmowanego stanowiska. W krótkim też czasie potrafił on też zdobyć sobie szacunek niemal u wszystkich".
Jan Skotnicki, malarz oraz wyższy urzędnik w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, określił Wojciechowskiego jako "typ społecznika, purytanina", który nie miał obycia towarzyskiego, co skutkowało częstymi nietaktami. "Był zacny, ale oschły (…). Wojciechowski wszystkiego sobie odmawiał, byleby oszczędzić skarb państwa, przypuszczał bowiem, że taki powinien być demokratyczny prezydent" - pisał Skotnicki.
Adiutant prezydenta Henryk Comte zapamiętał, że Wojciechowski był bardzo skromnym człowiekiem. "Nie lubił poza tym afiszować się publicznie, przyjmować hołdów i ukłonów licznego audytorium. Ostro zaprotestował, w czasie swej podróży, w Ostrowi (koło Łomży), kiedy chciano jego imieniem nazwać miejscowe gimnazjum". Szczególnie uciążliwe dla prezydenta było przyjmowanie znamienitych gości zgodnie z ceremoniałem dyplomatycznym. W 1923 r. gościł m.in. marszałka Francji Ferdynanda Focha i króla Rumunii Ferdynanda I. "Prezydent nie znosił etykiety. Chciał być od czasu do czasu +człowiekiem wolnym+" - pisał Comte.
"Był nie tylko człowiekiem energicznym, praktycznego czynu, ale i człowiekiem wielkiego nieskazitelnego charakteru, co nie zawsze ze sobą idzie w parze. Czystość moralna i bezinteresowny patriotyzm wysunęły go też na najwyższe stanowisko w państwie - najpierw ministra, a potem Prezydenta Rzeczypospolitej" - wspominała pisarka Maria Dąbrowska. "Na stanowiskach tych szczególnego geniuszu wprawdzie nie okazał, ale i złej pamięci po sobie nie zostawił. Nie miał zresztą zbyt wiele czasu dla wypróbowania swych sił na polu wielkiej polityki - władze rządzące zmieniały się u nas często" - podsumowała.
Kadencja prezydencka Wojciechowskiego skończyła się przed upływem 7 lat, przewidzianych przez konstytucję. Przerwały ją wydarzenia maja 1926 roku, gdy marszałek Józef Piłsudski zorganizował demonstrację zbrojną wiernych sobie oddziałów. Doszło wówczas, na moście Poniatowskiego w Warszawie, do dramatycznej rozmowy między marszałkiem Piłsudskim i prezydentem Wojciechowskim. Demonstracja zbrojna przerodziła się w walki pomiędzy oddziałami Piłsudskiego a siłami wiernymi rządowi i prezydentowi. W nocy z 12 na 13 maja 1926 r. prezydent Wojciechowski wydał odezwę do armii, w której stwierdzał m.in.: "stała się rzecz potworna - znaleźli się szaleńcy, którzy targnęli się na majestat Ojczyzny, podnosząc jawny bunt fałszywymi hasłami uwiedli czystą duszę żołnierza polskiego i dali pierwsi rozkaz do rozlewu krwi bratniej".
14 maja 1926 r., prezydent Wojciechowski zrzekł się sprawowanej funkcji ze względu na sytuację "uniemożliwiającą sprawowanie urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej". Rezygnował z urzędu chcąc zapobiec wojnie domowej.
Po wycofaniu się z życia politycznego w 1926 r. Wojciechowski został profesorem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego; prowadził także Spółdzielczy Instytut Naukowy. Lata niemieckiej okupacji przeżył w Warszawie, dzieląc losy jej mieszkańców.
"Na zmierzwionej słomie rozścielonej pod ścianą baraku siedział koło mnie jakiś stary człowiek z siwą bródką. W pewnym momencie zwrócił się do mnie z zapytaniem: - Nie wie pan, która godzina? Bo mnie Ukrainiec zabrał zegarek jeszcze na Sadybie" - wspominał Stefan Wiechecki "Wiech" w biograficznej książce pt. "Piąte przez dziesiąte". "Ja swój miałem, odpowiedziałem więc, że dochodzi piąta, ale zacząłem się przypatrywać bacznie staremu człowiekowi. Twarz jego wydawała mi się jakaś znajoma. Gdzieś go musiałem widywać. Na jakichś portretach? Ale chyba też i gdzie indziej. I nagle w wyobraźni ujrzałem Krakowskie Przedmieście w świątecznej gali. Wszędzie powiewają flagi. Ludzie stoją w szpalerach na chodnikach. Jezdnią z furkotem chorągiewek kłusuje pluton szwoleżerów. Za nimi powóz. W powozie kłaniając się cylindrem witającym go tłumom wysoki, wyprostowany pan z siwą bródką… Czy to możliwe? Tak, to był on. Za chwilę siostra, czytająca listę wyjeżdżających do Radomska na zwolnienie starszych osób, zniża głos: - Stanisław i Maria Wojciechowscy. Były prezydent Rzeczypospolitej z trudem podnosi się z barłogu. Obok przechodzą butnie z pejczami w rękach, w wysokich lakierowanych butach, dwaj eleganccy gestapowcy. Mimo woli przyszła mi do głowy trawestacja obrazu z Sienkiewiczowskiej Trylogii: Rzeczpospolita leżała w prochu i krwi u nóg esesmana" - napisał Wiechecki.
Stanisław Wojciechowski zmarł 9 kwietnia 1953 roku w Gołąbkach pod Warszawą. Jego grób znajduje się na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
Syn, Edmund Wojciechowski, adwokat, został aresztowany przez Niemców, ponieważ był jednym z członków palestry, którzy odmówili wykreślenia Żydów z list adwokatów. Trafił do obozu Auschwitz, gdzie zmarł. Córka Zofia wyszła za mąż za Władysława Jana Grabskiego, publicystę i pisarza, syna premiera Władysława Grabskiego. Prawnuczką Stanisława Wojciechowskiego jest Małgorzata Kidawa-Błońska.
"Prezydent Wojciechowski nie wybija się na pierwszy plan w polskiej pamięci historycznej" - powiedział PAP dr Jerzy Łazor, redaktor "Moich wspomnień", wydanych przez Muzeum Historii Polski i nagrodzonych w konkursie Książka Historyczna Roku (2018). "Wszystkim opcjom politycznym było z nim nieco nie po drodze. Sanacja była mu niechętna, ponieważ sprzeciwił się Piłsudskiemu w maju 1926 r. Dla komunistów Wojciechowski był socjalistą i wrogiem Związku Sowieckiego" - wyjaśnił.
"Przeciwnik piłsudczyków, antypatia katolików i marksistów, nie miał szans na dobrą opinię, a że nie zrobił nic złego i spektakularnego zarazem, obdarzono go opinią człowieka naiwnego, nieudolnego, biernego, oderwanego od rzeczywistości, wręcz śmiesznego i niegodnego dłuższych deliberacji" – napisał cytowany we wstępie do "Moich wspomnień" historyk Piotr Wróbel.
"Nie był doktrynerem. We wspomnieniach pisze, że już działając w PPS, pomagał Dmowskiemu wydawać broszury, przyjaźnił się z działaczami ze wszystkich środowisk. Te kontakty nie zanikły nawet w kolejnych latach. W okresie I wojny światowej, gdy przebywał w Rosji, pracował głównie z osobami związanymi z endecją, wywodzącymi się ze środowisk zetowych. W czasie pierwszych lat II RP działał w PSL. Po odejściu ze stanowiska prezydenta był związany ze środowiskami antysanacyjnymi, choć nie był w nich zbyt aktywny. Dla niego naturalne było to, że środowisko jest mniej istotne niż cele polityczne. Takim celem niewątpliwie było dla niego dobro Polski. Ten cel wyłania się ze wszystkich kart jego wspomnień" - podkreślił Jerzy Łazor. (PAP)
gn/