Przed wyjazdem na wojnę Krzysztof mówił, że musi tam być, bo ludziom dzieje się krzywda. Był idealistą, uosobieniem uczciwości, szczerości i honoru, nigdy nie odmawiał pomocy – wspominali go znajomi i przyjaciele.
Ceremonia pogrzebowa rozpoczęła wczesnym popołudniem w kaplicy Cmentarza Komunalnego przy ul. Radomskiej. Po nabożeństwie urna z prochami zmarłego została złożona do grobu. Uroczystość odbyła się z asystą wojskową, z udziałem przedstawicieli lokalnych władz i pocztów sztandarowych, m.in. Związku Strzeleckiego i Związku Harcerstwa Polskiego z Częstochowy. Krzysztof działał w obu tych organizacjach.
Krzysztof Tyfel walczył w Legionie Międzynarodowym. To jeden z dwóch Polaków, którzy zginęli przed kilkoma tygodniami na froncie wojny Ukrainy z Rosją. Drugi to Janusz Szeremeta, pseudonim Kozak, pochodzący w Podkarpacia. 9 grudnia obu Polaków oraz innego poległego żołnierza Legionu, Amerykanina Claytona Hightowera, pożegnano na Ukrainie.
Robert Majer poznał przed laty Krzysztofa w hufcu ZHP w Częstochowie. Potem kontakt się urwał. Los sprawił, że gdy w marcu Tyfel jechał na Ukrainę, Majer też się tam wybierał - by pomagać w centrum humanitarnym. Razem pojechali na granicę. "Krzysztof, podobnie jak cała nasza harcerska ekipa, bardzo patrzył na drugiego człowieka, głównie o to chodziło. Nie miał jakichś planów życiowych, rodzinnych, prywatnych i postanowił, że pojedzie tam, by w ten sposób pomóc" – opowiadał Majer PAP kilka dni po śmierci Tyfla.
Krzysztof Tyfel od 2007 do 2010 r. działał w Związku Strzeleckim, także później utrzymywał kontakty z członkami tej organizacji. Zastępca komendanta głównego Związku Strzeleckiego Adam Dłużniak, który znał Krzysztofa od kilkunastu lat, mówił PAP, że choć przez pierwsze miesiące wojny zajmował się on szkoleniem Ukraińców, bardzo chciał znaleźć się na pierwszej linii frontu. "Zgłaszał się do bardzo niebezpiecznych zadań, wielu jego kolegów zginęło. Był szalenie odważny, ale nie był samobójcą, realizował misję walki ze złem. Chciał żyć i wrócić" - zaznaczył zastępca komendanta.
"Kiedy na Ukrainie wybuchła wojna, mówił, że musi tam pojechać, bo ludziom dzieje się krzywda. ''Czuję, że powinienem tam być' - powiedział, kiedy spytałem go, czy jest pewny tej decyzji. Jak mówił, sam nie ma rodziny i dzięki temu, że tam będzie, któryś z Ukraińców, który ma rodzinę, ma dzieci, będzie mógł zostać w domu, że może go na tej wojnie zastąpić. Jeśli miałbym Krzyśka opisać jednym słowem, to byłoby to słowo 'rycerz' - bo on żył takim kodeksem rycerskim, zapomnianym, staromodnym dla większości ludzi. Ale to było dla niego sensem i za te ideały oddał życie" - opowiadał Dłużniak. (PAP)
Autor: Krzysztof Konopka
js/