W oświadczeniu na stronie internetowej resort poinformował, że "strona białoruska wyraziła protest w związku z naruszeniem przestrzeni powietrznej Białorusi przez pocisk rakietowy S-300, wystrzelony - według twierdzeń strony białoruskiej - z terytorium Ukrainy".
"Stronie ukraińskiej znane są rozpaczliwe i uporczywe dążenia Kremla do wciągnięcia Białorusi w jego agresywną wojnę przeciwko Ukrainie. W związku z tym strona ukraińska nie wyklucza również świadomej prowokacji ze strony Rosji - państwa terrorystycznego, która zaplanowała taki tor swoich pocisków manewrujących, by sprowokować ich przechwycenie w przestrzeni powietrznej nad terytorium Białorusi" - głosi komunikat.
Kijów, choć pozostawia sobie "bezwarunkowe prawo do obrony własnego nieba", jednocześnie jest gotów "zbadać obiektywnie incydent, do którego doszło 29 grudnia w przestrzeni powietrznej nad terytorium Białorusi na skutek odpierania zmasowanego ataku rakietowego FR" - zapewnił resort. Podkreślił przy tym, że Ukraina jest gotowa zaprosić do udziału w tym śledztwie ekspertów z państw, które nie okazują Rosji wsparcia "w jakiejkolwiek formie".
Media niezależne na Białorusi podały w czwartek, że w rejonie (powiecie) janowskim obwodu brzeskiego, na południu kraju, spadł pocisk rakietowy. Kanał Puł Pierwogo na serwisie Telegram, informujący o działalności Alaksandra Łukaszenki przekazał, że został on "niezwłocznie poinformowany o upadku ukraińskiej rakiety na Białorusi". Władze w Mińsku zdecydowały o wysłaniu na miejsce incydentu zespołu śledczych i przedstawicieli resortu obrony. Jednym ze scenariuszy wydarzeń rozpatrywanych przez białoruski reżim ma być "wypadek analogiczny do niedawnego (podobnego) przypadku w Polsce, gdy rakieta poleciała w niewłaściwą stronę" - oświadczył kanał.
Do wybuchu w Przewodowie w woj. lubelskim doszło 15 listopada, w dniu, w którym rosyjskie wojska przeprowadziły zmasowany ostrzał Ukrainy. Na teren suszarni, blisko granicy z Ukrainą, spadł pocisk – jak później informowały polskie władze – najprawdopodobniej ukraińskiej obrony przeciwrakietowej. Zginęło wówczas dwóch mieszkańców wsi. Rząd w Warszawie powiadomił, że sytuacja ta była wynikiem nieszczęśliwego wypadku.
Pomiędzy końcem października i początkiem grudnia odnotowano też dwa podobne incydenty w Mołdawii. Po pierwszym z nich ministerstwo spraw zagranicznych Mołdawii poinformowało, że uznało przedstawiciela rosyjskiej ambasady w Kiszyniowie za osobę niepożądaną. (PAP)
mj/