„Przyzwyczailiśmy się do 'rosyjskiego stylu walki', który polega na zmasowanym uderzeniu – tak rozpoczynała się inwazja w lutym 2022 r. Jednak, przy wszystkich zastrzeżeniach, dotyczących rosyjskich możliwości i zdolności do odbudowania armii, dzisiaj utworzenie nowego stutysięcznego zgrupowania ofensywnego zostanie zauważone o wiele tygodni wcześniej. A w tej wojnie kluczowe pozostaje zaskoczenie” – tłumaczy Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”.
Co najmniej od grudnia strona ukraińska ostrzega o rosyjskich przygotowaniach do nowego ataku na Ukrainę, do którego może dojść w najbliższym czasie, najpewniej wczesną wiosną. Prezydent Wołodymyr Zełenski mówił kilka dni temu, że „Rosja może zaatakować z każdego kierunku”. Sekretarz rady bezpieczeństwa Ukrainy Ołeksij Daniłow wymieniał główne możliwe kierunki ataku, a więc – południe kraju (Zaporoże lub Chersoń), obwód doniecki (próba jego całkowitego zajęcia), kolejna próba zdobycia Kijowa, a także ewentualne uderzenie w celu odcięcia szlaków dostaw z Zachodu.
Atak z Białorusi?
„Uderzenie z północy, a więc także z Białorusi (z udziałem białoruskiej armii lub bez niego) wydaje się obecnie najmniej prawdopodobne. Atak na Kijów nie udał się w lutym ubiegłego roku siłami regularnej armii, która była – mimo wszystkich słabości – lepiej przygotowana niż te wojska, którymi dzisiaj dysponuje Rosja. By odciąć linie zaopatrzenia z Zachodniej Europy, wojska rosyjskie musiałyby wejść z Białorusi głęboko, aż do Lwowa. Taki atak – zwłaszcza w trudnym terenie i wobec przygotowania strony ukraińskiej –wydaje się bardzo mało prawdopodobny” – ocenia Cielma.
Nie wyklucza jednak, że terytorium Białorusi może być wykorzystane jako kierunek wspomagający przyszłego ataku Rosji. „Po to, żeby rozproszyć siły ukraińskie, uniemożliwić ich przeniesienie na inne odcinki frontu” – dodaje.
Atak na kierunku chersońskim i próba powrotu na pozycje na prawym brzegu Dniepru, które Rosjanie opuścili w listopadzie pod naporem Ukraińców, także, zdaniem Cielmy, nie ma obecnie szans powodzenia ani większego sensu wojskowego.
„Skutecznie atakując tutaj, Rosjanie mogliby ogłosić sukces polityczny"
Za „kuszący, lecz ryzykowny” analityk uważa kierunek zaporoski na południu. „Skutecznie atakując tutaj, Rosjanie mogliby ogłosić sukces polityczny. To są przecież tereny, które nielegalnie przypisali sobie w ramach marionetkowego 'referendum'. Problem jest jednak z zapleczem – na tym terenie Rosjanie nie mieliby bezpiecznej głębi. Gdyby nawet poszli do przodu, to za plecami mają tylko 100 km do wybrzeża Morza Azowskiego, a to jest de facto zasięg Himarsów (80 km)” – ocenia rozmówca PAP.
Dalej, na południowym wschodzie Ukrainy, w rejonie Doniecka, Awdijewki, Marjinki są tereny, na których linia frontu często nie zmieniła się od 2015 r. „Tam Ukraińcy są bardzo mocno osadzeni. Wykluczyć ataku nie można, ale to by było bardzo trudne i nie miałoby wielkich szans powodzenia” – uważa Cielma.
Rosjanie mogą podejmować próby rozwijania natarcia z okolic Bachmutu, obecnie będącego ich najważniejszym „ostrzem ofensywnym, jednak o lokalnym znaczeniu”. „Gdyby udało im się zająć Bachmut, to mogliby próbować iść dalej, w głąb obwodu donieckiego - w kierunku Słowiańska i Kramatorska, a także zagrozić ukraińskim pozycjom na północny wschód od Bachmutu. Do takiej operacji powinni jednak mieć jeszcze +drugie ramię+ z prawej strony, z północy” – analizuje Cielma.
„Potencjalnie atrakcyjny, jak się wydaje, może być kierunek w rejonie granicy obwodów charkowskiego i ługańskiego. Tutaj sukces chcą odnieść Ukraińcy. Korzystne dla Rosjan jest tutaj w miarę bezpieczne zaplecze, bliskość rosyjskiej granicy i możliwość rozmieszczania baz zaopatrzeniowych już na terytorium Rosji. W połączeniu z atakiem z kierunku Bachmutu mogłoby to pozwolić poprawić sytuację w obwodzie donieckim, który przecież jest przedstawiany jako jeden z głównych rosyjskich celów. Nie można też wykluczyć, że w przypadku jakiejś większej ofensywy, takie działania zostałyby wsparte uderzeniem od strony Rosji na północy w obwodzie charkowskim, na tyły wojsk ukraińskich” – wyjaśnia Cielma.
Zaznacza jednak, że „może być tak, iż nie dojdzie do dużej skoncentrowanej ofensywy, lecz do całej serii lokalnych działań na różnych kierunkach, a taka długotrwała presja też może potencjalnie doprowadzić do kryzysu”. „Ich celem mogłoby być zajęcie tego, co Rosjanie sobie niby 'przyłączyli' w ramach tzw. referendów” – rozważa ekspert.
Zaznacza przy tym, że zarówno w wariancie dużej ofensywy, jak i rozdrobnionych działań, kluczową kwestią pozostają żołnierze i sprzęt. „Widzimy, że Rosjanie próbują odbudować namiastkę tego, co mieli na początku inwazji, ale trudno ocenić, jakie w praktyce będą tego efekty” – zaznacza.
Opcje strony ukraińskiej
Mówiąc o opcjach strony ukraińskiej, Cielma jednoznacznie jako „najbardziej atrakcyjny” ocenia kierunek zaporoski. „Pokonanie tych 100 km od linii frontu do Morza Azowskiego byłoby wstrząsem dla Rosji, zarówno w sensie politycznym, jak i wojskowym. Putinowski korytarz z Donbasu na Krym zostałby już tylko w propagandowych legendach, a Ukraińcy realnie przybliżyliby się do swojego marzenia, podejścia pod Krym. Armia ukraińska ma na tym odcinku dokładnie odwrotną sytuację niż rosyjska – głębokie zaplecze. Gdyby to się udało, to w zasięgu Himarsów znalazłaby się część Krymu, zwłaszcza jeśli USA przekazałyby pociski GLSDB do wyrzutni Himars, które mogą razić precyzyjnie cele na odległość ok. 160 km. A to oznacza możliwość dalszego atakowania zaplecza i systemu dowodzenia” – wyjaśnia Cielma.
Kolejny punkt, gdzie Ukraina może rozwijać powodzenie to kierunek Kreminna/Swatowe na styku obwodów ługańskiego i charkowskiego, gdzie jednak od pewnego czasu trwa pat z przewagą na korzyść Ukrainy, lecz bez zdecydowanych postępów.
„Decyduje o tym m.in. trudny teren, pełen niewielkich przewyższeń. Rosjanie zdołali ustabilizować tam linię obrony i ta sytuacja z grubsza trwa od czasu spektakularnej ukraińskiej ofensywy w obwodzie charkowskim. Gdyby jednak Ukraińcom udało się to przełamać i wejść w obwód ługański, to można spodziewać się kolejnych dużych zdobyczy terytorialnych, siły rosyjskie zostałyby odepchnięte o kilkadziesiąt kilometrów, mniej więcej do Starobielska. Ryzykiem w takiej sytuacji byłoby kilkadziesiąt kilometrów rosyjskiej granicy na lewym skrzydle Ukraińców. Dowódca takiej operacji ukraińskiej musiałby się poważnie liczyć z możliwym atakiem na jego tyły z terytorium Rosji i być przygotowanym na osłonę z tego kierunku” – mówi Cielma.
Jak zaznacza, dostawy zachodniej broni, w tym czołgów, które są obecnie w centrum uwagi, są ważnym elementem, które wpłyną na zdolności ukraińskie. „Pamiętajmy jednak, że armia ukraińska nie musi walczyć 'metodą rosyjską', czyli uderzać zmasowanym czołowym frontem na dobrze przygotowaną obronę i miesiącami walczyć o stutysięczne miasta jak Rosjanie o Bachmut. Wiele zależy od zdolności do dyskontowania błędów przeciwnika i dobrego rozpoznania jego słabych miejsc. Ukraińcy już pokazywali na charkowszczyźnie, że potrafią to robić” – mówi Cielma.
mj/