O groźnych powikłaniach po zakażeniu koronawirusem 57-letnia Shania Twain opowiedziała w rozmowie z „The Mirror”. Piosenkarka ujawniła, że zachorowała w szczytowym okresie pandemii i mimo że stosowała się do zaleceń specjalistów, infekcja - zamiast ustąpić po kilku dniach - przerodziła się w covidowe zapalenie płuc z narastającą niewydolnością oddechową. Schorzenie to występuje z reguły u ludzi w starszym wieku, którzy mają obniżoną odporność. Objawy obejmują zwykle kaszel, duszności, gorączkę, bóle mięśniowe i znaczne osłabienie.
„To było przerażające"
Twain wyznała, że przez nasilające się kłopoty z oddychaniem musiała być hospitalizowana. Stan gwiazdy pogarszał się w na tyle błyskawicznym tempie, że ze swojego domu w Szwajcarii została zabrana do szpitala helikopterem. „Było ze mną coraz gorzej, moje parametry życiowe stale się pogarszały. Ostatecznie musiałam zostać przetransportowana do szpitala drogą powietrzną. To było jak science fiction, czułam się, jakbym leciała na inną planetę. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie” – relacjonuje artystka.
Legenda muzyki country podkreśliła, że zanim trafiła pod opiekę lekarzy, jej mąż, znany szwajcarski biznesmen Frédéric Thiébaud, przez wiele dni gorączkowo szukał dla niej wolnego miejsca w przepełnionych szpitalach. „Codziennie spędzał mnóstwo godzin na telefonie, próbując skoordynować mój transport ze znalezieniem wolnego łóżka. Poza tym musiał regularnie sprawdzać moje parametry życiowe. Przeżywał wtedy prawdziwy koszmar” – wyznała Twain. W szpitalu gwiazda została umieszczona w izolatce, a następnie poddana leczeniu plazmoterapią. „To było przerażające. Jestem niesamowicie wdzięczna, że udało mi się wyjść z tego cało” – wyznała. (PAP Life)
mmi/