Bielczyk 1 marca 1980 roku uzyskała w Sindelfingen 7,77. Wówczas był to rekord świata, który dał jej mistrzostwo Europy w hali. Do dziś żadnej innej Polce nie udało się poprawić tego rezultatu. Pięć dni temu w Duesseldorfie 7,84 uzyskała Skrzyszowska. To drugi ex aequo wynik w historii polskiej lekkoatletyki. Taki sam czas w 1980 roku uzyskała Grażyna Rabsztyn.
"Życzę Pii poprawienia mojego rekordu kraju. Trzymam za nią kciuki. To młoda dziewczyna. Bardzo szybka, szybsza ode mnie. Bo ja kiedyś byłam sprinterką, a dopiero później trener próbował ze mnie zrobić płotkarkę. Szybkość Skrzyszowskiej jest niezwykle istotna. W biegu na 60 m ppł bardzo ważny jest również moment startu. Jeżeli ktoś prowadzi na pierwszym płotku, a później nie ma jakiejś +awarii+, to wygrywa. Podobnie jest z naszą sprinterką Ewą Swobodą, która jest świetna na starcie — stąd jest rewelacyjna na płaskim dystansie 60 m" - powiedziała PAP Bielczyk.
Jej zdaniem poprawienie przez Skrzyszowską wiekowego rekord kraju jest już tylko kwestią czasu. Dodała jednak, że to najwyższa pora, bo minęły już blisko 43 lata.
"Nawet nie przypuszczałam wówczas, że ten rekord tyle przetrwa. Nie zdawałam sobie zupełnie sprawy z wagi tego osiągnięcia. Nie było tłumu dziennikarzy, nie było specjalnych nagród, reklam, itp. Wszystko przeszło bardzo spokojnie. Wracałam z tego biegu i szukałam tylko wzrokiem mojego trenera. Dziennikarze czy wielbiciele mnie +nie atakowali+. To były zupełnie inne czasy" - wspomniała Bielczyk.
Warszawianka, podobnie jak Skrzyszowska, uważa, że obecne czasy dla zawodników są o wiele lepsze. Chętnie przeniosłaby się w dzisiejsze realia lekkoatletyki.
"Jestem jednak szczęśliwa, że mogłam pobawić się w sport" - przyznała dwukrotna halowa mistrzyni Starego Kontynentu, olimpijka z Moskwy z 1980 roku.
Jak wskazała, jeżeli ktoś ma poprawić jej rekord, to właśnie Pia.
"To dobra technicznie zawodniczka. Jej styl biegania bardzo przypomina mój. Trzymam za nią kciuki. Moim zdaniem ona poprawi ten rekord Polski nie kiedyś, ale właśnie w tym roku. Tak sądzę" - dodała.
Kolejną okazję do zmierzenia się z tym historycznym rezultatem Skrzyszowska będzie miała już w sobotę w Łodzi, gdzie wystartuje w Orlen Cup.
Sportowa rodzina Skrzyszowskich
Mówiąc o Skrzyszowskich, Bielczyk podkreśliła, że to typowa rodzina sportowców. Pię trenuje jej tata Jarosław, a mama płotkarki Jolanta Bartczak w 1988 roku zdobyła w Budapeszcie brązowy medal halowych mistrzostw Europy w skoku w dal.
"To sportowa rodzina, podobnie jak nasza. Ja byłam na igrzyskach w Moskwie, mój mąż startował w Montrealu w 1976 roku w rzucie oszczepem, a syn Michał, biegający 100 metrów, jest olimpijczykiem z Aten z 2004 roku. Jesteśmy zatem rodziną olimpijską. Atmosfera sportowa w domu ma duże znaczenie. Skrzyszowscy są z warszawskiego AWF. Ja też tam wiele lat trenowałam wspólnie z moim synem" - powiedziała Bielczyk.
Humorystycznie opowiadała o złocie halowych mistrzostw Europy w 1980 roku.
"Tam chyba była jakaś nagroda za najlepszy wynik czempionatu, ale mnie bardziej interesowała ta druga +nagroda+. Dziennikarze wybrali mnie bowiem... najładniejszą sportsmenką mistrzostw Europy. To mnie bardzo zainteresowało. Dostałam za to piękny zegar" - dodała z uśmiechem.
Polska w latach 70. i 80. XX wieku była prawdziwą potęgą w biegach płotkarskich. Grażyna Rabsztyn wygrywała halowe mistrzostwa Europy trzykrotnie. Lucyna Langer-Kałek zdobyła w 1980 roku w Moskwie brązowy medal w biegu na 100 m ppł, była też halową mistrzynią kontynentu w 1984 roku i mistrzynią ze stadionu w 1982 roku.
"Było bardzo dużo dobrych zawodniczek. Teraz Pia jest zdecydowanie wybijająca. Bardzo się cieszę, że obecnie w Polsce są takie możliwości, aby były takie mityngi, jak w Łodzi czy Toruniu. My z Grażyną Rabsztyn startowałyśmy w kraju na bieżniach, które miały cztery czy sześć torów. W 1980 roku mistrzostwa Polski były w Zabrzu. Trybuny były z jednej strony, a bieżnia gdzieś z drugiej. Prawie o ścianę się tam w tym pędzie rozwaliłyśmy. Grażyna wtedy ze mną wygrała" - opowiedziała Bielczyk.
Wspominając realia lekkiej atletyki z lat 70. i 80. przyznała, że wówczas nikt nie zwracał uwagi w takiej mierze m.in. na regenerację, czy współpracę z fizjoterapeutami, masażystami lub dietetykami.
"Przed igrzyskami w 1980 roku pojechałyśmy na obóz do Sopotu. Mieszkałyśmy w jakimś hotelu. Bez masażysty, bez nikogo. Na śniadanie dostawałyśmy puszkę rybek. To naprawdę wszystko miało znaczenie. Teraz jest dietetyk, psycholog, cały sztab ludzi. Można wiele zyskać" - oceniła.
Wracając do Skrzyszowskiej, scharakteryzowała ją jako dziewczynę o świetnym nastawieniu psychicznym do sportu.
"Ma pazur. Bardzo mi się to podoba. Bardzo chce coś osiągnąć, a już została mistrzynią Europy. Z rekordem kraju też jej się uda" - podsumowała.(PAP)
Autor: Tomasz Więcławski
mar/