Polscy ratownicy wracają do Polski. "Największe emocje przy ostatniej, dwunastej uratowanej osobie"

2023-02-15 07:32 aktualizacja: 2023-02-15, 11:48
Polscy ratownicy w akcji, Turcja, Fot. PAP/Abaca/Depo Photos/ABACA
Polscy ratownicy w akcji, Turcja, Fot. PAP/Abaca/Depo Photos/ABACA
Największe emocje towarzyszyły nam przy ostatniej - dwunastej uratowanej spod gruzów osobie - powiedział PAP dowódca polskiej strażackiej grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR brygadier Grzegorz Borowiec. Grupa wraca z misji po trzęsieniu ziemi w Turcji.

Polska grupa strażaków, medycy oraz ratownicy górniczy ma wylądować w środę po południu na lotnisku w Warszawie.

W grupie HUSAR (Heavy Urban Search and Rescue) pracującej w tureckiej Besni działało 76 strażaków i osiem wyszkolonych psów. Towarzyszyło im pięciu medyków z Zespołu Pomocy Humanitarno-Medycznej. Udało im się uratować podczas misji 12 osób.

Borowiec pytany przez PAP jak podsumowałby zakończoną misję powiedział, że ocenia ją jako sukces, ze względu na liczbę uratowanych istnień ludzkich.

"To sukces, na pewno dużo większy niż spodziewaliśmy się. Nie sądziliśmy, że da się kiedykolwiek podczas jakichkolwiek naszych działań uratować tak dużo ludzkich istnień" - powiedział PAP szef grupy.

"Jednak dwanaście osób to jest naprawdę duży wynik, który robi w świecie ratowniczym duże wrażenie" - dodał.

"Ze statystyk wynika, że pod względem liczby uratowanych osób jesteśmy w pierwszej piątce grup ratowniczych podczas tego trzęsienia ziemi w Turcji" - podał.

Podkreślił, że w takich akcjach dużo daje czasami przypadek.

"U nas też ten przypadek odegrał ważną rolę. Trafiliśmy do Besni, mimo, że mieliśmy jechać do Adiyaman. Trafiliśmy do miejsca, w którym rzeczywiście ludzie byli uwięzieni pod gruzami, więc udało się nam zrobić bardzo ważną rzecz - uratować tych ludzi i pomóc tym ludziom w potrzebie" - podkreślił.

"Całe Besni liczyło na nas. Byliśmy przez pierwsze dwa dni jedyną grupą ratowniczą, która tam operowała i była na miejscu. Dla nich było to bardzo ważne, ale również dla naszego zespołu był to bardzo ważny moment, który buduje naszą tożsamość" - ocenił szef grupy.

Pytany o warunki na miejscu powiedział PAP, że największym utrudnieniem i dla nich, i dla osób ratowanych, była bardzo niska temperatura w nocy oraz obniżający ją dodatkowo wiatr.

"Warunki były bardzo ciężkie, samo trzęsienie ziemi spowodowało, że budynki składały się - zapadały do samego dołu, co generalnie daje bardzo małe możliwości przeżycia. Do tego dochodzi niska temperatura - było bardzo zimno, to warunki, w których zwykle nie działamy - w nocy minus 5-6 stopni Celsjusza" - przypomniał.

"Przy silnym górskim wietrze, a wiatr naprawdę dawał się we znaki, chłód przeszkadzał pracującym w strefie kolegom. Gdy pracowali wewnątrz, potem wychodzi zgrzani na zewnątrz, potem znowu wracali do pracy na gruzowisko - w takich warunkach bardzo łatwo o jakąś chorobą" - tłumaczył Borowiec.

"To była trudna misja pod względem operacyjnym i logistycznym" - dodał.

W jego ocenie pierwszy wieczór i noc, w których grupa pracowała po przylocie i odnalazła pierwsze osoby - do rana następnego dnia było ich kilka, w tym czteroosobowa rodzina - rodzice i dwoje dzieci, był bardzo emocjonujący i dający siłę dla dalszej akcji.

"To był rzeczywiście moment sporej euforii i nadziei, że te kolejne osoby uda się uratować, bo jesteśmy na miejscu bardzo szybko" - powiedział PAP brygadier.

"Ale ta największa euforia podczas akcji pojawiła się, gdy wyciągaliśmy tę dwunastą osobę. Nie wierzyliśmy za bardzo, że po kilku dniach pod gruzami uda się znaleźć kogoś żywego" - relacjonował.

"A jednak po 20 godzinach walki udało nam się dostać do kobiety, którą byliśmy w stanie zabezpieczyć medycznie i wyciągnąć przez bardzo wąską szczelinę dziewięciometrowym tunelem w gruzach" - dodał.

"Trzeba to było zrobić naprawdę bardzo bezpiecznie, bez żadnego błędu i wymagało to bardzo dużo starań. Koledzy stawali na głowie, żeby zrobić to w sposób bezpieczny i w możliwie jak najlepszych warunkach. I udało się" - mówił PAP o tamtych emocjach dowódca polskiej grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR.

W środę po południu grupa przyleci do Warszawy. Na lotnisku przywita ich minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński.

Polacy wylecieli z pomocą kilkanaście godzin po trzęsieniu ziemi, które w nocy z 5 na 6 lutego dotknęło południowo-wschodnią Turcję oraz północną Syrię i miało magnitudę 7,8. Jego epicentrum znajdowało się w rejonie tureckiej prowincji Kahramanmaras. Kataklizm spowodował ogromne zniszczenia na kilkusetkilometrowym odcinku od syryjskiego miasta Hama do tureckiego Diyarbakir. Potem nastąpiło jeszcze kilkadziesiąt słabszych wstrząsów.

Do wtorku szacowana liczba ofiar w obu krajach przekroczyła 37,6 tys. - w Turcji zginęły 31 tys. 974 osoby, a w Syrii - 5 tys. 814. Z południowej Turcji ewakuowano ponad 158 tysięcy osób, które straciły dach nad głową. Źródła tureckie podawały w weekend, że w szpitalach przebywa 80 tys. rannych, a ponad milion mieszkańców trafiło do tymczasowych miasteczek namiotowych i schronisk dla bezdomnych.(PAP)

autor: Aleksander Główczewski

kw/