Oba zespoły to nie tylko odwieczni rywale, ale również jedyne drużyny, które reprezentowały Polskę w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Widzew awansował do niej w 1996 roku, a Legia - rok wcześniej oraz w 2016 roku.
To również jedyni polscy półfinaliści Pucharu Europy (poprzednika Ligi Mistrzów). Legia dokonała tego w 1970, zaś Widzew w 1983 roku.
Temperatury piątkowego meczu nie trzeba już podkręcać, bo atmosfera jest wystarczająco gorąca. Nawet mimo faktu, że Legia - licząc rozgrywki ekstraklasy i Pucharu Polski - nie przegrała z Widzewem od 22 spotkań.
"Witamy w piekle" - napisano na oficjalnej stronie warszawskiego klubu, nawiązując do słynnej oprawy przygotowanej na "Żylecie" przed jednym z dawnych spotkań tych drużyn.
Dołączono zdjęcie trzech piłkarzy stołecznej drużyny (Bartosza Slisza, Josue i Yuriego Ribeiro) w koszulkach Legii sprzed lat - z czasów, gdy mecze z Widzewem decydowały o losach mistrzostwa kraju.
Bilety na piątkowy mecz szły jak świeże bułeczki. Podobnie wśród kibiców Widzewa, dla których przeznaczono ok. 1,7 tys. wejściówek. Gdyby przekazano dziesięć razy więcej, też szybko by ich zabrakło.
Dlatego kilka miesięcy temu w łódzkim klubie zastanawiano się nawet, czy można byłoby przenieść to piłkarskie święto na PGE Narodowy. Ostatecznie nic z tego nie wyszło. Zresztą obecnie i tak byłoby to niemożliwe z powodu kłopotów z dachem na największym polskim obiekcie.
Szczyt popularności tego klasyku przypada na lata 80. i 90., gdy meczami Widzewa z Legią żyła cała piłkarska Polska, były także powodem do szczególnej mobilizacji policji. Przede wszystkim jednak decydowały o mistrzostwie kraju, jak w 1996 i 1997 roku, gdy Widzew zwyciężył dwukrotnie w Warszawie.
W maju 1996 roku łodzianie, dopingowani na Łazienkowskiej przez tłum swoich kibiców (przyjechali do Warszawy dwoma wypełnionymi po brzegi pociągami), wygrali 2:1, chociaż przegrywali 0:1. Zwycięstwo przybliżyło ich do tytułu, który zdobyli dwa tygodnie później.
Po pół roku Widzew wygrał u siebie 1:0, a druga połowa meczu została opóźniona o kilka minut, ponieważ kibice Legii obrzucili racami pole karne bramki Macieja Szczęsnego, byłego golkipera klubu z Łazienkowskiej. Dym zasłonił niemal całe boisko.
W czerwcu 1997 roku rozegrano w stolicy klasyk, który przeszedł do historii polskiego futbolu. Do 90. minuty gospodarze prowadzili 2:0, ale ostatecznie przegrali 2:3. Łodzianie świętowali wówczas drugi z rzędu tytuł mistrza kraju.
Do dzisiaj, gdy ktoś w Polsce odrabia w końcówce meczu duże straty, jest porównywany z tamtym zespołem Widzewa. A samo spotkanie zostało okrzyknięte najlepszym w historii polskiej ekstraklasy.
Legioniści częściowo zrewanżowali się łodzianom dwa miesiące później, gdy w spotkaniu o Superpuchar zwyciężyli 2:1. Tym razem to oni przegrywali 0:1, ale potrafili odwrócić losy meczu. Lepsi okazali się również w październiku 1997 roku - wygrali 3:1.
W kwietniu 1999 roku widzewiacy prowadzili u siebie z Legią już 2:0, lecz goście doprowadzili do wyrównania. Ostatni cios zadali jednak widzewiacy. W 75. minucie zwycięstwo 3:2 zapewnił im Radosław Michalski, który - podobnie jak Szczęsny - przeszedł do Widzewa z Legii latem 1996.
Tradycja zobowiązywała i 15 kwietnia 2000 roku Widzew znów wygrał u siebie 3:2, tym razem zwycięską bramkę zdobył w 90. minucie Dariusz Gęsior.
To była ostatnia wygrana łodzian w prestiżowej rywalizacji. Od tego czasu w ekstraklasie czterokrotnie padł remis i 15 razy wygrała Legia (plus trzy zwycięstwa stołecznego zespołu w PP). W sezonie 2001/02 oba zespoły na skutek m.in. regulaminu - podziału ekstraklasy na dwie grupy - nie zmierzyły się ze sobą.
Fani Legii też mają co wspominać, choćby spotkanie z czerwca 2004 roku. Rozbity i już zdegradowany z ekstraklasy łódzki zespół przegrał na Łazienkowskiej 0:6, a obrazu klęski Widzewa dopełnił fakt, że jedną z bramek zdobył z rzutu karnego bramkarz Artur Boruc.
W obecnym stuleciu warszawsko-łódzki szlagier nieco stracił na prestiżu. Głównie z powodów problemów Widzewa, który w latach 2004-06, 2008-10 i 2014-22 nie występował w ekstraklasie.
W 2019 i 2020 roku ten klasyk odbył się w rywalizacji o puchar kraju (dwukrotnie w Łodzi wygrała Legia - 3:2 i 1:0), ale na ligowe starcie jedynych polskich uczestników Ligi Mistrzów czekano od sezonu 2013/14. Barwy łodzian reprezentowali wtedy m.in. Patryk Stępiński (obecnie kapitan Widzewa) i Rafał Augustyniak - teraz piłkarz... Legii.
Po raz ostatni w Warszawie Legia spotkała się z Widzewem 20 lipca 2013 roku, w pierwszej kolejce ekstraklasy. Zwyciężyła 5:1 (w rundzie rewanżowej wygrała w Łodzi 1:0).
Po latach tułaczki Widzewa po niższych ligach pora pisać nową historię tej rywalizacji...
W rundzie jesiennej obecnego sezonu Widzew przegrał u siebie 1:2. W piątek tym bardziej nie będzie faworytem, ale na Łazienkowskiej nikt łodzian nie zlekceważy. Zwłaszcza wobec faktu, że od wielu miesięcy - właśnie od wspomnianego meczu z Legią - spisują się bardzo dobrze.
Zespół Janusza Niedźwiedzia, którego podstawowym celem jako beniaminka było zapewnienie sobie utrzymania, zdobył w 21 meczach 35 punków i zajmuje czwarte miejsce, tracąc do trzeciego Lecha Poznań tylko punkt. Legia z dorobkiem 42 jest wiceliderem.
Łącznie w ekstraklasie oba zespoły zmierzyły się 69 razy. Legia triumfowała w 32 spotkaniach, w 19 padł remis, a 18 razy górą był Widzew.
Widzewiacy - nie licząc wygranego przez nich w marcu 2022 roku sparingu 3:2 - czekają na zwycięstwo nad Legią 23 lata, a na Łazienkowskiej - prawie 26. Nie trzeba więc dodawać, ile dla fanów łódzkiego klubu znaczyłoby zakończenie niechlubnej serii.
"Gdy Legia ostatni raz przegrała z Widzewem, takich piłkarzy jak Kacper Tobiasz, Cezary Miszta czy Igor Strzałek nie było jeszcze na świecie. Obecnie trwa najdłuższa seria meczów Legii bez porażki z łodzianami, 'Wojskowi' nie ulegli im od 22 spotkań" - przypomniano na stronie warszawskiego klubu.
Początek piątkowego widowiska na Łazienkowskiej o godz. 20.30.
Autor: Maciej Białek (PAP)
mj/