Geniusz kina mierzył się z życiowymi tragediami. Jerzy Skolimowski dostanie Oscara?

2023-03-10 14:02 aktualizacja: 2023-03-11, 12:09
Jerzy Skolimowski, fot. PAP/Rafał Guz
Jerzy Skolimowski, fot. PAP/Rafał Guz
Słoneczną Kalifornię zamienił na mazurskie odludzie, gdzie powstają jego prace malarskie i pomysły na kolejne filmy. To właśnie bliskość otaczającej go natury jeszcze bardziej uwrażliwiła Jerzego Skolimowskiego na los zwierząt, co odzwierciedla jego ostatni film „IO”. Produkcja, której głównym bohaterem jest występujący w cyrku osiołek, dostała w poniedziałek aż sześć Orłów. W niedzielę 12 marca okaże się, czy obok nagród przyznawanych przez Polską Akademię Filmową, stanie także Oscar. Jak wyglądała droga Skolimowskiego do gali w Dolby Theatre? 

Mógł być odnoszącym sukcesy sportowe bokserem, próbował swoich sił jako poeta, ostatecznie dyscyplinę z ringu oraz poetycką wrażliwość i spostrzegawczość postanowił wykorzystać w kinie. Skolimowski zwrócił na siebie uwagę środowiska filmowego jako scenarzysta, współpracując przy filmach „Niewinni czarodzieje” oraz „Nóż w wodzie”. Rozgłos przyniosły mu „Rysopis”, który był jego debiutanckim filmem pełnometrażowym, „Walkower”, „Bariera” i „Ręce do góry”. Po tym, jak zabroniono pokazywania tego ostatniego filmu, młody twórca stanął przed ważnym dylematem – znosić dalej interwencje komunistycznej cenzury, czy wyjechać z Polski? W podjęciu decyzji pomogła mu rozmowa z wicemarszałkiem Sejmu Zenonem Kliszką, u którego Skolimowski interweniował w sprawie decyzji cenzorów. Gdy powiedział, że nie zrobi już w Polsce ani jednego filmu, jeśli ten nie ujrzy światła dziennego, w odpowiedzi usłyszał: „Szerokiej drogi”. "Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Następnego dnia zadzwoniono do mnie, abym odebrał paszport. Dziś widzę, że zachowałem się lekkomyślnie. Ale słowo się rzekło, więc wyjechałem. Gdyby nie 'Ręce do góry', prawdopodobnie nadal byłbym artystą Nowej Fali. Z konieczności musiałem z tej drogi zejść" –  wspominał po latach w jednym z wywiadów.

Praca w Hollywood

Skolimowski miał już doświadczenie w pracy za granicą, bo w roku 1967, równolegle z filmem „Ręce do góry”, kręcił w Belgii „Start” . Ale to nie do tego kraju wyruszył na emigrację. Najpierw zamieszkał we Włoszech, potem w Wielkiej Brytanii, ale na dłużej osiadł dopiero w Stanach Zjednoczonych. Praca w Hollywood okazała się dla Skolimowskiego wyjątkowo trudnym i wymagającym czasem. Nie tylko przez słabą znajomość angielskiego – Skolimowski do dziś przyznaje, że jest zdenerwowany, gdy podczas paneli, wywiadów i spotkań z publicznością musi opowiadać o swojej twórczości łamaną angielszczyzną. Problemem okazał się też jego styl. „Byłem reżyserem 'nowofalowym', często improwizującym, a musiałem nakręcić typowy hollywoodzki film w gatunku, o którym nie miałem pojęcia, i nie dawałem sobie rady. Wstawiła się wtedy za mną Claudia, która powiedziała, że jeżeli Jerzy nie będzie reżyserował tego filmu, to ona odchodzi. Uratowała mnie” – wspominał w rozmowie z magazynem „Viva”.

Ta pierwsza superprodukcja Skolimowskiego ze wspomnianą Claudią Cardinale w roli głównej, nie miała jednak dobrych recenzji. Znacznie gorzej przyjęto jednak jego nakręcone w 1991 roku „Ferdydurke”, które okazało się niezrozumiałe dla zagranicznego widza. Po klapie tego filmu reżyser na prawie 17 lat usunął się w cień, a kamerę zamienił na pędzle i zaczął realizować się jako malarz. To, jak sam przyznał, uratowało go, bo dość szybko zaczął zarabiać na swoich obrazach. Jego dzieła znalazły się w okazałych zbiorach Jacka Nicholsona czy Dennisa Hoppera, były też wystawiane w galeriach w Kanadzie, USA, Francji, Włoszech, Grecji, Niemczech oraz w Polsce.

Do dziś pędzel, a w zasadzie wszystko, co wpadnie mu w ręce i czym można nanieść farbę na płótno, jest dla reżysera nie tylko formą wyrazu, ale również ucieczki od coraz bardziej wyczerpującej pracy filmowca. Choć wydawałoby się, że postaci reżysera i malarza wzajemnie się uzupełniają, sam twórca przyznał, że nigdy tych artystycznych światów ze sobą nie łączy, wyznając zasadę, że gdy reżyseruje, to nie maluje.

Wielki powrót: "Cztery noce z Anną" i "Essential Killing"

Po kamerę na powrót sięgnął w 2008 roku przy polskim filmie „Cztery noce z Anną”, który został bardzo entuzjastycznie przyjęty przez widownię w Cannes. Sukces odniósł też kolejny film, „Essential Killing”, który zdobył dwie nagrody na 67. MFF w Wenecji. Dziś polscy fani kina liczą na to, że najnowszy film Skolimowskiego w najbliższą niedzielę dostanie Oscara. Nominacja do tej nagrody budzi większy entuzjazm w fanach Skolimowskiego niż w nim samym. Gdy okazało się, że „IO” powalczy o Oscara, reżyser wyznał, że nie czuje radości, ale ulgę. Już wcześniej wyznał, że nagrody nie robią na nim wrażenia, bo nie  wymazują poczucia żalu i straty, które od lat drzemie w filmowcu. „Spotkało mnie w życiu kilka wielkich tragedii. I dziś z perspektywy tych wydarzeń tak zwane sukcesy, nagrody, prestiżowe wydarzenia odchodzą na zupełnie inny, znacznie dalszy plan, przestają być ważne. (…) Nie można na szalach jakiejkolwiek wagi kłaść po jednej stronie ludzkich tragedii, a po drugiej, dla próby utrzymania równowagi, stawiać sukcesów zawodowych” – wyznał w wywiadzie dla „Zwierciadła”.

Tragiczna śmierć syna, który zmarł na sepsę w Indiach

Z tragediami Skolimowski musiał oswajać się już od dzieciństwa. Tą pierwszą była śmierć jego ojca zamordowanego w obozie koncentracyjnym. W przeżyciu tej straty nie pomogła trudna relacja z matką. Najbardziej dotkliwą stratą była jednak śmierć młodszego syna Józefa, który podczas pobytu w Indiach w 2012 zmarł na sepsę. Dwa lata później zmarła także żona reżysera, Joanna Szczerbic. Reżyser wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że do dziś zarzuca sobie, że sztuka pochłonęło go nazbyt mocno, przez co nie poświęcił wystarczająco dużo uwagi życiu rodzinnemu i wychowaniu synów. „To mam sobie do zarzucenia” – przyznaje.

Gdy w 2008 roku Skolimowski na dobre wrócił do Polski, swój azyl znalazł w gąszczu mazurskich lasów, na odludziu, które, jak wyznał, bardziej mu odpowiada od zgiełku i blichtru czerwonych dywanów. Tam artysta dostał kolejną ważną lekcję – nauczył się pokory wobec tego, co nas otacza i szacunku wobec braci mniejszych. Tę wiedzę chce teraz przekazać widzom poprzez filmu "IO".

(PAP Life)

Autorka: Monika Dzwonnik

js/