Ze względów bezpieczeństwa rozmówca PAP prosi o niepodawanie jego danych osobowych.
Na Ukrainie był najpierw w ramach misji szkoleniowej i przez trzy miesiące uczył miejscowych ratowników.
"Teraz zacząłem jeździć jako medyk i ratownik, łącznie pracowałem tam około miesiąca" – dodał.
Był w rejonie, gdzie toczą się najcięższe walki, w okolicach Bachmutu, Kramatorska i Słowiańska.
Jego praca polegała m.in. na wsparciu i zabezpieczeniu medycznym oddziału, który walczył na froncie.
"To była tzw. ewakuacja taktyczna, czyli zabieraliśmy rannych żołnierzy z pola walki do punktu stabilizacyjnego. Pracowałem też w punkcie stabilizacyjnym, który jest swego rodzaju SOR-em na froncie, gdzie udzielana była pierwsza pomoc. Stamtąd ranni są ewakuowani do najbliższego szpitala" – dodał.
Pytany o powody decyzji, podkreślił, że temat Ukrainy jest obecny w jego życiu od bardzo dawna. Zaznaczył, że po aneksji Krymu przez Rosję brał udział m.in. w misji, która przygotowała raport na temat zbrodni wojennych popełnionych przez Rosjan. Był również wolontariuszem w czasie konfliktu w Gruzji.
"Dlatego dla mnie naturalne było, że jak wybuchła wojna i zabezpieczyliśmy uchodźców tutaj, w Polsce, musiałem pojechać i pomagać tam, na miejscu. To teraz jest najważniejsze" – uważa.
Pytany o reakcję najbliższych odpowiedział, że mieli czas na oswojenie z jego decyzją.
"Znają mnie nie od dziś, dlatego też nie byli zaskoczeni moim wyborem. Uważam, że jeśli umiem coś robić, nie mogę być bierny w przypadku takiego konfliktu i takich czasów. Rodzina zrozumiała to i się z tym pogodziła. Uważam, że lepsze jest ryzykowanie niż bierne patrzenie na to, co się dzieje, na to okrucieństwo Rosjan" – stwierdził.
W rozmowie z PAP podkreślił, były dni, kiedy z innymi ratownikami pomagał dziesiątkom żołnierzy dziennie. Przyznał, że straty ludzkie po stronie ukraińskiej są duże.
"Kiedy pracowałem w punkcie stabilizacyjnym, który działał tuż przy froncie, to w ciągu doby pomagaliśmy ok. 200 rannym żołnierzom. Tych pacjentów, który czekają na pomoc naprawdę jest bardzo dużo" – powiedział.
Pytany, jak sobie radzi ze stresem i obrazami, których był świadkiem odpowiedział, że tłumaczy sobie, że to nie on odpowiada za stan tych żołnierzy, za ich śmierć.
"Za to odpowiedzialni są Rosjanie, robię wszystko, żeby do tej śmierci nie dopuścić, żeby pomóc jak największej liczbie żołnierzy. Staram się tym nie obciążać psychicznie, to kwestia ułożenia sobie tego w głowie. Mam nadzieję, że to rosyjscy żołnierze będą budzić się z koszmarami" – powiedział.
Przyznał, że czasami zastanawia się nad żołnierzami, którym pomaga, jaki będzie ich dalszy los.
"W większości żołnierze, którzy walczą to młodzi ludzie, mają po 19, 20 lat, bardzo często, jak trafiają do nas konieczna jest amputacja nogi lub ręki, czasami obu kończyn. To nie jest proste, kiedy uświadomię sobie, że będąc tak młodymi ludźmi ich życie zostało w pewien sposób przerwane. Mimo że przeżyli, ich życie legło w gruzach. Ukraina po wojnie będzie mieć duży problem, bo ta grupa osób – z różnymi amputacjami - będzie naprawdę spora" – powiedział.
Wśród jego współtowarzyszy, z którymi niósł pomoc w Ukrainie, były osoby z całego świata, spotkał również Polaków.
"Tam jest mozaika ludzi z całego świata, są osoby z każdego zakątka, przyjeżdżają tam z różnymi motywacjami. To pozytywny aspekt w tym wszystkim, w tej całej sytuacji, bo pokazuje, że świat, może nie na takich najwyższych szczeblach, ale potrafi się zjednoczyć i pomaga Ukrainie" – stwierdził.
Ratownik zaznaczył w rozmowie z PAP, że Ukraina ma dobrze zorganizowaną pomoc dla rannych żołnierzy.
"Ta pomoc od punktu stabilizacyjnego do szpitala działa bardzo dobrze. W punktach pracują świetni ludzie, specjaliści, którzy mają dobry sprzęt. Oczywiście jest ich za mało, bo linia frontu to tysiące kilometrów. Dobrze jest też, jeśli chodzi o szpitale, są dobrze wyposażone i pracują tam fachowcy. Najgorzej jest przy samym froncie i ewakuacji taktycznej, czyli zabieraniu rannych z linii frontu. Sama linia, jak wspomniałem to tysiące kilometrów, dlatego tak ważna jest w tym przypadku praca wolontariuszy" – ocenił.
Ratownik zaapelował, żeby wspierać każdą medyczną zbiórkę, która jest organizowana dla walczącej Ukrainy.
"Czy to są zbiórki na sprzęt medyczny czy zakup karetki to są naprawdę dobrze wydane pieniądze. Tam, taki sprzęt jest bezcenny, uratuje niejedno życie" – mówił.
W rozmowie kilkakrotnie zaznaczył, że Ukraińcy bardzo doceniają to, co Polacy już zrobili dla uchodźców w Polsce.
"Z dumą nosiłem na ramieniu polską flagę. Oni doceniają też to, że opuszczamy nasze ciepłe domy i przyjeżdżamy tam, na miejsce i im pomagamy. Sądzę, że po zakończeniu wojny naszym ogromnym zyskiem będą relacje, które się teraz rodzą. Wierzę, że będą to trwałe relacje i to będzie nasze nowe otwarcie w stosunkach polsko-ukraińskich" – powiedział.
Ratownik przygotowuje się do kolejnego wyjazdu. Deklaruje, będzie wyjeżdżał, aż do zakończenia wojny. (PAP)
Autor: Wojciech Huk
kw/