„Prezydent Jun zdaje sobie sprawę, że nie można pracować więcej niż 60 godzin w tygodniu, nawet jeśli wykonuje się nadgodziny” – powiedział dziennikarzom wysokiej rangi prezydencki sekretarz ds. spraw społecznych An Sang Hun.
Rząd ma opracować „środek uzupełniający” do projektu po wysłuchaniu uwag pracowników niezrzeszonych w związkach zawodowych, zatrudnionych w małych i średnich przedsiębiorstwach oraz osób z „pokolenia MZ” – dodał Anh, używając koreańskiego określenia na tzw. millenialsów i pokolenie Z, czyli osoby urodzone w latach 1981-2012.
Młodzi ludzie sprzeciwiają się projektowi, bo obawiają się, że będą zmuszani do zbyt długiej pracy – podał Yonhap.
"Ciało człowieka nie jest maszyną"
Związki zawodowe wyraziły już swoje zdanie na temat proponowanych zmian. Koreańska Federacja Związków Zawodowych wezwała w czwartek do całkowitego zarzucenia projektu. „Ciało człowieka nie jest maszyną” – napisała w swoim apelu, oceniając, że zmiany doprowadziłyby do przypadków przepracowania.
Administracja sprzyjającego biznesowi Juna dąży do odwrócenia zmian wprowadzonych za czasów jego centrolewicowego poprzednika Mun Dze Ina, który w 2018 roku ograniczył maksymalną liczbę godzin pracy w tygodniu do 52, argumentując to troską o jakość życia i chęcią przeciwdziałania spadającej liczbie rodzących się dzieci.
Projekt przedstawiony przez rząd Juna przewidywał natomiast możliwość obliczania nadgodzin w dłuższych okresach: miesięcznych, kwartalnych, półrocznych i rocznych. Miało to pozwolić na zwiększanie wymiaru pracy nawet do 69 godzin w tygodniach, gdy jest dużo do zrobienia, pod warunkiem, że zostanie to wyrównane w innym okresie.
Korea Południowa słynie z kultury pracy z dużą liczbą nadgodzin. Nawet po ograniczeniu tygodnia pracy do 52 godzin Koreańczycy uchodzili za jeden z najdłużej pracujących narodów. Według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) w 2021 roku przeciętny południowokoreański pracownik przepracował 1915 godzin, a wśród prawie 40 państw uwzględnionych w rankingu więcej pracowali tylko mieszkańcy Meksyku, Kostaryki, Kolumbii i Chile.(PAP)
mj/