Trump spędził we wtorek około godziny w budynku, gdzie został formalnie zatrzymany, pobrano od niego odciski palców i ujawniono postawione przez wielką ławę przysięgłych zarzuty. Chwilę potem został zwolniony i udał się na Florydę, gdzie zamierza odnieść się do sprawy podczas wieczornego wystąpienia. Podczas zatrzymania były prezydent nie został zakuty w kajdanki ani nie zrobiono mu zdjęcia.
Donald Trump: Zarzuty dla mnie to ingerencja w wybory
"Nigdy nie myślałem, że coś takiego może stać się w Ameryce. Jedynym przestępstwem, jakie popełniłem to energiczna obrona naszego narodu przed tymi, którzy chcą go zniszczyć" - powiedział Trump w swoim pierwszym wystąpieniu po usłyszeniu zarzutów.
W półgodzinnym przemówieniu Trump przedstawił się jako ofiara wieloletnich prześladowań ze strony "radykalnej lewicy", służb wywiadowczych i przekonywał, że pierwsze w historii postawienie zarzutów byłemu prezydentowi stanowi "potężną ingerencję wyborczą na niewidzianą w tym kraju skalę".
Komentując zarzuty, które usłyszał w sądzie, stwierdził, że jego prawnicy byli zdumieni słabością sprawy przeciwko niemu.
"Wszyscy mówią, że tam nic nie ma. To nawet nie są zarzuty. Przyszli do mnie i mówią, że tam nic nie ma, nawet nie ma mowy o tym, co zrobiłeś" - opowiadał były prezydent.
Zaatakował przy tym prokuratora Alvina Bragga, który prowadził śledztwo w jego sprawie. Oskarżył go o puszczanie "nielegalnych przecieków" do prasy i stwierdził, że sam powinien zostać postawiony w stan oskarżenia. Zarzucał też stronniczość sędziemu, który prowadzi sprawę, twierdząc, że ma "nienawidzącą Trumpa żonę i rodzinę", a jego córka pracowała na rzecz kampanii wyborczej wiceprezydent Kamali Harris.
Były prezydent komentował też inne postępowania, które toczą się w jego sprawie, w tym przetrzymywanie przez niego setek niejawnych dokumentów po opuszczeniu Białego Domu. Trump stwierdził, że miał pełne prawo zabrać ze sobą dokumenty, a samo wyniesienie ich z Białego Domu "automatycznie" je odtajniało.
Donald Trump usłyszał 34 zarzuty
Były prezydent usłyszał 34 zarzuty dot. przestępstwa fałszowania dokumentów biznesowych - każdy z nich dotyczy czeków, które Trump wypisał swojemu ówczesnemu prawnikowi Michaelowi Cohenowi za fikcyjne usługi prawne. Według śledczych w rzeczywistości czeki miały na celu zwrot 130 tys. dolarów, które Cohen zapłacił podczas kampanii wyborczej 2016 r. aktorce porno Stormy Daniels. Miała to być zapłata za jej milczenie w sprawie jej rzekomego intymnego spotkania z Trumpem.
Choć samo fałszowanie dokumentów biznesowych nie jest zwykle traktowane jako przestępstwo, lecz wykroczenie, to - jak wyjaśniał szef manhattańskiej prokuratury Alvin Bragg - stanowi ono przestępstwo, jeśli celem jest ukrycie innego przestępstwa. W tym przypadku chodzi o złamanie prawa wyborczego Nowego Jorku. Prokuratura twierdzi, że płatność dla Daniels była elementem szerszego układu Trumpa i wydawcy tabloidu "National Inquirer", polegającego na "wyłapywaniu" i tłamszeniu negatywnych historii na temat Trumpa podczas kampanii.
"Ten układ naruszał prawo wyborcze Nowego Jorku, które mówi, że przestępstwem jest zmowa w celu promocji kandydata za pomocą nielegalnych środków" - powiedział Bragg podczas konferencji prasowej.
Już w 2018 r. w tej samej sprawie - oraz za oszustwa podatkowe - skazany przez sąd federalny na trzy lata więzienia został Cohen, który dokonał płatności na zlecenie Trumpa. Prokuratura federalna nie zdecydowała się jednak wnieść zarzutów przeciwko samemu Trumpowi. Podobnie początkowo zrobił sam Bragg oraz jego poprzednik Cyrus Vance, ale zdaniem Bragga na zmianę decyzji miało mieć wpływ pojawienie się nowych dowodów.
Według portalu Yahoo News choć nowojorskie prawo przewiduje karę do 4 lat więzienia za przestępstwa, o które oskarżony został Trump, to w przypadku niekaranych wcześniej osób niemal nigdy nie dochodzi do zasądzenia kary więzienia.
Adwokaci byłego prezydenta oskarżyli prokuraturę o stronniczość i łamanie praworządności.
"Ta sprawa, te ujawnione zarzuty pokazują nam, że praworządność umarła w tym kraju. (...) Zrozumcie, że nie ma żadnego scenariusza, w którym gdyby oskarżony nie nazywał się Donald J. Trump, bylibyśmy w tym miejscu" - powiedział obrońca Trumpa Joe Tacopina przed gmachem sądu stanowego na Manhattanie.
Według doniesień dziennikarzy CNN, którzy obserwowali krótki proces, sędzia Juan Merchan zdecydował się nie zastosować wobec Trumpa zakazu mówienia o sprawie, lecz przestrzegł obie strony przed podżeganiem i używaniem podburzającego języka.
Tuż przed zatrzymaniem syn b. prezydenta Donald Trump jr. opublikował na Twitterze zdjęcie córki sędziego, która miała pracować w kampanii wyborczej Joe Bidena. Wcześniej Trump twierdził, że sędzia go "nienawidzi", nazywał prokuratora Bragga "zwierzęciem", wzywał do protestów i sugerował, że postawienie mu zarzutów może skutkować "śmiercią i destrukcją".
We wtorek przed sądem na Manhattanie zgromadziły się niewielkie grupy zwolenników i przeciwników Trumpa, ale obyło się bez większych incydentów.
Donald Trump celem co najmniej trzech śledztw
Trump został we wtorek pierwszym w historii USA byłym prezydentem z zarzutami karnymi. Jednak były prezydent jest celem co najmniej trzech śledztw, w których grożą mu poważniejsze zarzuty. Według doniesień mediów blisko postawienia mu zarzutów jest prokuratura stanowa Georgii za jego naciski w sprawie odwrócenia wyniku wyborów w 2020 r. Jednocześnie specjalny niezależny prokurator federalny Jack Smith prowadzi śledztwo w sprawie działań Trumpa związanych z atakiem na Kapitol, a także przetrzymywania przez niego setek niejawnych dokumentów.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
mmi/