Polska Agencja Prasowa: Obchodzimy setną rocznicę urodzin wybitnego aktora, reżysera, dyrektora teatrów i pedagoga, Gustawa Holoubka. Przez 35 lat byli państwo małżeństwem, dlatego zapytam najbliższą mu osobę: co stanowiło tajemnicę jego twórczości?
Magdalena Zawadzka: Tajemnicą jego twórczości były ogromna mądrość i wybitny talent, który zdarza się może raz na sto lat. W każdym razie on był dotknięty ręką Boga; to nie był po prostu jeden z wielu znakomitych aktorów. Gustaw był Mistrzem!
PAP: Wielu krytyków i historyków teatru oraz filmu podkreślało, że Gustaw Holoubek wykreował nowy, niepowtarzalny typ aktorstwa - tzw. aktorstwo intelektualne. W swoich postaciach niejednokrotnie ucieleśniał rozterki i dylematy polskiego inteligenta. Mówi się także, że był człowiekiem zdystansowanym i cechował go wręcz stoicyzm. Jakie były najważniejsze jego cechy charakteru w życiu codziennym?
M. Z.: Rzeczywiście, był stoikiem, a jego stoicyzm wynikał z tego, iż uważał, że można przejmować się rzeczami i sprawami ważnymi, fundamentalnymi. Omijał drobiazgi. Był bardzo dobrze wychowany, w związku z tym nie objawiał swoich fochów i nastrojów. Poza tym był bardzo skromnym człowiekiem i dlatego nie chciał nikomu swoją osobą zawracać głowy. Starał się być jak najbardziej normalny.
Natomiast jeśli mowa o tym intelektualizmie - to on by gwałtownie zaprzeczył, ponieważ myślał o sobie jako o aktorze inteligentnym, a nie intelektualnym. Uważał intelektualizm za domenę rozumu, a inteligencję za domenę zmysłów. Zawsze twierdził, że można spotkać człowieka bardzo inteligentnego i w ogóle niewykształconego - i odwrotnie: bardzo wykształconego, lecz nieinteligentnego. W związku z tym nie czuł się aktorem intelektualnym. Bywał również żywiołowy. Jego kreacje są rolami jak najbardziej prawdziwymi, żywymi, pełnymi emocji. Ale te emocje nie były puste, lecz wynikały z rozumu. Uważał słowo za klucz do wszystkiego. Dlatego nie przebierał się, nie charakteryzował. Po prostu chciał prezentować swój światopogląd przez postacie, które grał - a nie udawać kogoś innego.
Taka była jego koncepcja twórczości.
PAP: Gustaw Holoubek stworzył wiele pamiętnych ról w wielu teatrach, a zwłaszcza w tych najważniejszych dla niego, czyli stołecznym Dramatycznym, Narodowym, Polskim i Ateneum. Kreował postaci w spektaklach m.in. Jerzego Jarockiego, Kazimierza Dejmka, Jerzego Antczaka, Adama Hanuszkiewicza, Andrzeja Łapickiego, Macieja Prusa czy Krzysztofa Zaleskiego. Czy był twórca - a może lepiej powiedzieć partner artystyczny - z którym najchętniej podejmował współpracę?
M. Z.: Z każdym z wymienionych tu reżyserów zawsze pracowało mu się wspaniale. Było też wielu innych, których również szanował i z którymi dobrze mu się pracowało zarówno w filmie, jak i w teatrze oraz telewizji. Natomiast kilka razy oddał rolę, ale wynikało to z jego skromności, gdyż nie chciał swoją osobą przeszkadzać w pracy artystycznej. Jak mówię, zdarzyło się to tylko parę razy, gdy nie był w stanie porozumieć się reżyserem, który mówił i przedstawiał takie koncepcje, że nawet Gustaw nie bardzo wiedział, o co mu chodzi.
PAP: W sumie sto kilkadziesiąt ról i reżyserii w teatrze, sto kilkadziesiąt ról w Teatrze Telewizji, pamiętne kreacje w wielu filmach fabularnych. Chyba tylko w Teatrze Polskiego Radia zagrał i reżyserował więcej, bo ponad 200 spektakli. Nie mogę nie zapytać, czy Gustaw Holoubek miał ulubioną dziedzinę twórczości?
M. Z.: Tak, to był żywy teatr. Wszystko inne, co robił, starał się zagrać i realizować najlepiej, jak umiał, ale uważał jednak, że domeną aktorstwa jest żywy teatr, ponieważ w nim pracuje się nad całością roli. Chodziło mu o ciągłość pracy o to, że wchodząc na scenę, aktor musi psychicznie i fizycznie udźwignąć cały bagaż merytoryczny i uczuciowy danej roli. Gustaw twierdził, że tylko wtedy można rozwijać się, być coraz lepszym. Każdy następny spektakl do czegoś zobowiązuje - jest inna widownia, a osoba kreująca daną postać też jest inna. Może być tego dnia szczęśliwa lub nieszczęśliwa, słabsza czy silniejsza.
Uważał, że dopiero to jest prawdziwa szkoła aktorstwa, a nie film, w którym można także stworzyć wspaniałą rolę, ale który jednak jest domeną reżysera, operatora, montażysty... tysiąca osób, które potem nad tym pracują. W teatrze po procesie prób ostatecznie za swoją rolę odpowiada tylko i wyłącznie aktor, kreujący postać w sztuce.
PAP: Gustaw Holoubek bywał przewrotny. Mawiał, że "reżyser to taki człowiek, któremu nie powiodło się w aktorstwie, a aktor to taki człowiek, któremu nie powiodło się w życiu". Czy to poczucie humoru, ale także dystans do życia i do sztuki, pielęgnował w życiu?
M. Z.: Był człowiekiem pełnym poczucia humoru, które jednak nie było męczące i dręczące, bo czasem ci "wesołkowie" są nie do zniesienia. On po prostu wiedział, kiedy odezwać się, kiedy coś spuentować żartem lub żartobliwie rozpocząć żarliwą dyskusję. Zdarzało się, że używając żartu, anegdoty, rozwiązywał konflikty.
Ze swojego doświadczenia wiem, że poczucie humoru u ludzi i tych najmądrzejszych, jak i najgłupszych, jest czymś, co otwiera ludzkie serca. Dlatego, że nudny mędrzec jest okropny, a głupek nudny - jeszcze gorszy.
PAP: Przez 35 lat byli państwo małżeństwem i można powiedzieć, że w środowisku artystycznym wiele osób zazdrościło państwu tak udanego i trwałego związku. Co było jego sekretem?
M. Z.: Miłość i taki sam system wyznawanych wartości. Obok miłości w naszym związku istniał rodzaj lubienia się nawzajem; lubienia nawet wad tego drugiego człowieka. Przymykaliśmy na nie oko i działało to w obie strony.
W jakiś sposób byliśmy bardzo do siebie podobni - mimo różnicy o pokolenie wiekiem, różnicy zaplecza, miejsca, gdzie spędziliśmy dzieciństwo. Przypomnę, że Gustaw był z Krakowa, a ja z Warszawy. Rozumieliśmy się w okamgnieniu - a to jest już głębiej sięgające porozumienie, które można nazwać porozumieniem dusz.
A poza tym Gustaw był człowiekiem czarującym, dobrym, skromnym i pełnym życiowej, cudownej mądrości połączonej z chłopięcą naiwnością. Za to nie tylko ja go kochałam, ale też wszyscy nasi przyjaciele, jego znajomi, którzy po prostu radowali się na jego widok czy na samą myśl, że znajdzie się gdzieś obok w towarzystwie.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
kw/