Skakali razem przez fale, nagle spadli w dół bez dna. Dramatyczne początki miłości Englerta i Ścibakówny

2023-05-11 16:01 aktualizacja: 2023-05-12, 06:32
Beata Ścibakówna i Jan Englert. Fot. PAP/StrefaGwiazd/Marcin Kmieciński
Beata Ścibakówna i Jan Englert. Fot. PAP/StrefaGwiazd/Marcin Kmieciński
Aktorem został przez przypadek. Gdy miał 13 lat, w jego szkole pojawił się Janusz Morgenstern, który szukał kandydata do roli łącznika „Zefirka” w „Kanale” Andrzeja Wajdy. Wybrał Janka Englerta i w ten sposób niejako określił jego przyszłość. Sam aktor, wspominając tamten debiut, żartuje, że chyba nie oczarował Wajdy swoim talentem, bo na kolejną rolę u niego musiał czekać aż 50 lat. W ciągu tych pięciu dekad, jakie minęły od występu w „Kanale” do występu w „Katyniu”, Englert zdobył ogromną popularność i miano jednego z najwybitniejszych polskich aktorów. Przez lata emocje wzbudzały jednak nie tylko jego role, ale też burzliwe życie prywatne. Gdyby w czasach jego młodości istniały tabloidy, z pewnością byłby ich ulubionym bohaterem. Ale i teraz z pewnością nie raz będzie o nim głośno. Jan Englert, który dziś kończy 80 lat, zapewnia bowiem, że ma jeszcze wiele planów i nie zamierza z nich rezygnować ani z powodu wieku, ani z powodu tętniaka, z którym się zmaga od kilku lat.

„Nie planuję niczego nadzwyczajnego, choć pewnie wszyscy się tego spodziewają. Poza tym nie mam czasu, od kilku dni od rana do nocy jestem na planie filmowym” – mówi w rozmowie z PAP Life Jan Englert, kiedy pytam go, jak będzie świętował swoje 80. urodziny. Film, w którym właśnie gra, nosi tytuł „Skrzyżowanie”. Reżyseruje go Dominika Montean- Pańków, a współproducentką, obok Studia Munka, jest Beata Ścibakówna, czyli żona Jana Englerta.  „Ten film to mój prezent urodzinowy dla męża. On, gdy się czegoś podejmuje, to zawsze robi to na sto procent. A że od 20 lat jest dyrektorem Teatru Narodowego, to rzadko przyjmował propozycje ról w filmach, bo zwykle harmonogram zdjęć kolidował z obowiązkami dyrektora” – mówi nam Beata Ścibakówna. I dodaje, że o zagraniu dużej, interesującej roli w filmie Jan Englert marzył od lat, stąd właśnie jej pomysł na taki prezent. „Postać Tadeusza w debiucie filmowym pani Dominiki jest wyjątkowa i uznałam, że mimo wielu przeszkód muszę zrobić wszystko, żeby ten film powstał. Zdjęcia rozpoczęły się kilka dni temu” – zdradza żona Jana Englerta. 

Przypadek zadecydował o jego karierze 

Faktycznie, w ostatnich latach nie widzieliśmy Jana Englerta w dużej roli filmowej, ale mimo to jego dorobek aktorski jest imponujący. Zagrał 150 ról w teatrach, wystąpił w ponad dwustu spektaklach Teatru Telewizji i w ponad stu filmach i serialach. On sam te imponujące osiągnięcia podsumowuje z właściwym sobie poczuciem humoru. „Jeśli chodzi o liczby, jestem rekordzistą. Ale zacytują Gustawa Holoubka, który mówił o jednym z kolegów: +On grał wszystko: Hamleta, Makbeta, Gustawa-Konrada, Kordiana. I ch… z tego+. Podpisuję się pod tym” – mówi aktor. Englert twierdzi też, że o wyborze zawodu zdecydował przypadek. Gdy miał 13 lat, w jego szkole pojawił się Janusz Morgenstern, który kompletował obsadę do „Kanału” Andrzeja Wajdy i szukał chłopca do roli łącznika „Zefirka”. „Pamiętam, że wszedł rano z nauczycielką do klasy, popatrzył po twarzach i wskazał na mnie. Byłem przekonany, że tego dnia zapomniałem kapci do szkoły. Zabrano mnie do dyrektora i powiedziano, że mam jechać na ulicę Dolną, a na ulicy Dolnej mnie ktoś sfotografował. No i tak to trwa do dziś” – wspominał swój początek w zawodzie w jednym z wywiadów. 

Rola u Wajdy zdeterminowała przyszłość Englerta, który wtedy uwielbiał grać w piłkę i marzył o karierze piłkarskiej. Miłość do futbolu mu nie przeszła, do dziś jest zapalonym kibicem. Mecze ogląda głównie w domu, przed telewizorem i zawsze mocno je przeżywa, ekscytuje się, denerwuje. Oprócz piłki nożnej kocha też tenis, ale w tym przypadku nie ogranicza się do kibicowania. „Od lat stara się w miarę regularnie trenować, umawia się na mecze ze znajomymi, jeździ na turnieje. Razem grywamy zwykle na wakacjach. Jestem przekonana, że sport ma ogromny wpływ na to, w jak dobrej jest formie mimo upływu lat. Dlatego też, z powodzeniem godzi obowiązki dyrektora, reżysera, aktora i pedagoga” – mówi Beata Ścibakówna. Ale choć Englert tak bardzo lubi sport, to nie interesuje go rywalizacja. Ani na turniejach tenisowych, ani w aktorstwie. „Nigdy nie rozumiałem wyścigu szczurów. Tego ścigania się, żeby być najlepszym. W tym zawodzie, który uprawiam, to przeszkadza. I naprawdę mnie nie boli, jak przegrywam. Moja żona tego nie rozumie. Kiedy zająłem trzecie miejsce, grając w tenisa, pytała: +Zająłeś trzecie miejsce i jesteś zadowolony? „Bardzo” - odpowiadałem. A ona na to: +Ale dlaczego nie pierwsze?+ Bo nie mam takiej potrzeby – usłyszała. Może dlatego, że przez większość życia generalnie mi się wiedzie” – wyznał Englert w jednym z wywiadów. 

Początki wielkiej kariery

I trudno się z tym nie zgodzić. Do warszawskiej PWST dostał się za pierwszym razem, podobno na egzaminach był tak pewny siebie, że wszystkim dookoła na korytarzu mówił, że jest pewniakiem. Razem z nim na roku byli m.in. Marian Opania, Andrzej Zaorski i Barbara Sołtysik. Śliczna, ale bardzo nieśmiała, dlatego jeden z profesorów poprosił przebojowego Englerta, żeby się nią zaopiekował. Zrobił to bardzo skutecznie. Między Sołtysik a Englertem wybuchła wielka miłość, na drugim roku wzięli ślub. Uroczystość była bardzo kameralna, nie było obrączek ani kwiatów, a państwo młodzi nie zaprosili swoich najbliższych. Nawet ukochana mama aktora dowiedziała się o ożenku syna po pół roku, a profesorowie z PWST – cztery lata później. W tamtym czasie Barbara Sołtysik uchodziła za jedną z najpiękniejszych i najzdolniejszych aktorek swojego pokolenia. Po dyplomie w 1964 roku ona i Englert zostali przyjęci do zespołu Teatru Polskiego. Dla jej kariery okazało się to dobre, natomiast on w tym czasie grał przeważnie „ogony”. Sołtysik dużo też grała w filmach, pod koniec lat 60. należała do najbardziej rozchwytywanych polskich aktorek. Englert na swoją szansę musiał trochę poczekać. Ale kiedy już się pojawiła, wykorzystał ją w stu procentach. Rola „Zygmunta,” jednego z bohaterów nakręconego w 1970 roku serialu „Kolumbowie” Janusza Morgensterna, zrobiła z niego gwiazdę. W tym samym roku aktor po raz pierwszy został też ojcem – na świat przyszedł jego syn Tomasz. Trzy lata później Barbara Sołtysik urodziła bliźniaczki Małgorzatę i Katarzynę. 

Rozwód w tle wielkich sukcesów

Wychowanie trójki małych dzieci wymagało ogromnego zaangażowania, wtedy małżeństwo wspólnie zdecydowało, że Barbara skoncentruje się na życiu rodzinnym, a Jan będzie zarabiał na dom. Nie było to trudne, bo jego kariera zaczęła rozwijać się w oszałamiającym tempie. Coraz więcej grał i… coraz rzadziej bywał w domu. Małżeństwo powoli zaczęło się od siebie oddalać. Sam Englert przyznawał, że nie był najlepszym mężem, lubił życie towarzyskie i miał słabość do kobiet. Gdyby w tamtych czasach były tabloidy i portale plotkarskie, to z pewnością często by o nim pisały. „Nagle stałem się najpopularniejszym aktorem w kraju. Myślałem, że jestem skromny, a mnie zwyczajnie odbiło” – powiedział po latach. Grał różnorodne postaci. Świetnie sprawdzał się w rolach żołnierzy (po „Kolumbach” były „Polskie drogi”, „Czas honoru”, „Katyń”), ale ma też w dorobku sporo ról komediowych („Kiler”, „Zmiennicy”, „Piłkarski poker” i kostiumowych („Lalka”, „Noce i dnie”, „Rodzina Połanieckich” czy „Magnat”).  Jednak bez względu na to, czy była to postać negatywna czy pozytywna to zawsze jego bohaterowie byli silni, sprawni. Niewątpliwie ogromnym atutem Englerta był jego młodzieńczy wygląd, świetna sylwetka. Od lat był zaliczany do najprzystojniejszych polskich aktorów. Zapewne także z tego powodu często grał kobieciarzy, jak w „Komedii małżeńskiej” czy w serialu „Dom”, w którym stworzył postać operatora Mundka. Sam stwierdził kiedyś, że dobrze wychodziły mu role tzw. cwaniaczków. „Przyglądając się mojej karierze mogę autozłośliwie powiedzieć, że chyba rzeczywiście byłem cwaniaczkiem” – wyznał w jednym z wywiadów. I dodał, że nie była z tego zadowolona jego mama, która wolała, żeby był raczej jak Humphrey Bogart. 

Sekretny romans bez happy endu

Matka Jana Englerta, Barbara Sutkowska, była jedną z najważniejszych kobiet w jego życiu. Wychowywała go sama, bo rozstała się z mężem, gdy Jan, gdy był dzieckiem. Wspierali ją jego dziadkowie, ale to ona miała na niego największy wpływ. Wiele mu wybaczała, nigdy go nie oceniała, nie komentowała jego wyborów zawodowych czy prywatnych. Nie krytykowała go, gdy rozpadł się jego związek z Sołtysik, ani gdy plotkowano o jego romansach. Tych było ponoć wiele, bo Englert lubił kobiety, a one szybko traciły dla niego głowę. Najgłośniejszy był romans z aktorką Dorotą Pomykałą, którą Englert poznał w 1979 roku na planie filmu „Ojciec królowej”. Ich sekretny związek, o którym mówiło całe środowisko trwał prawie 10 lat. Aktor krążył wtedy między rodziną w Warszawie a Krakowem, gdzie mieszkała Pomykała. Sołtysik podobno wiedziała o romansie męża, ale wspólnie ustalili, że wezmą rozwód dopiero wtedy, gdy ich dzieci będą dorosłe i samodzielne. I tak się stało, małżeństwo formalnie zakończyło się po 33 latach w 1994 roku. Byli małżonkowie pozostali w dobrych relacjach, Sołtysik zawsze wypowiadała się ciepło o byłym mężu, a on o niej. Kiedy w 2015 roku aktorka poważnie zachorowała neurologicznie, Englert starał się ją wspierać. Niestety, choroba szybko postępuje i obecnie Sołtysik znajduje się w specjalistycznym ośrodku, który jest w stanie zapewnić jej odpowiednią opiekę. Jedna z córek Kasia mieszka w Portugalii, na miejscu są syn Tomasz i córka Małgorzata, którzy razem z Janem Englertem regularnie odwiedzają chorą.

Kontrowersyjny związek z Beatą Ścibakówną

Jeszcze w trakcie małżeństwa z Sołtysik Jan Englert rozstał się z Pomykałą, która przez lata liczyła, że kiedyś zostanie jego żoną. Ostatecznie jednak serce aktora zdobyła młodsza o 25 lat Beata Ścibakówna. Kiedy się poznali, on był rektorem PWST, a ona jego studentką. Mało kto wierzył, że tych dwoje stworzy trwały związek. „Na początku nic nie zapowiadało, że będziemy razem. Przez trzy lata uczyłem Beatę na uczelni i nie było pioruna z jasnego nieba. Przypadek sprawił, że pojechaliśmy razem do Australii zagrać +Pana Tadeusza+. I tak się potoczyło. Namówiłem ją, żeby skakała ze mną przez fale i nagle wpadliśmy w dół bez dna. Beata zaimponowała mi swoim opanowaniem. Cały czas powtarzała: panie profesorze, niech pan mnie nie puszcza. I wtedy przyjrzałem się jej uważniej, bo przedtem miałem do czynienia raczej z kobietami impulsywnymi” – wyznał Englert w wywiadzie dla „Pani”. Po powrocie do Polski zaczęli się spotykać, na początku w tajemnicy. Plotki jednak szybko zaczęły się rozchodzić. Dla ich otoczenia ten związek był skandalem. Uważano, że Ścibakówna chce zrobić karierę dzięki Englertowi, z kolei ją przestrzegano przed jego upodobaniem do romansów. Zakochani nie słuchali jednak rad i przestróg „życzliwych”, tylko konsekwentnie budowali swój świat. Englert powiedział kiedyś, że spotkał Beatę w najlepszym dla siebie momencie, oboje byli na podobnym etapie rozwoju psychicznego, bo on dopiero wówczas przestał się miotać i szukać wrażeń, a ona była nad wiek rozsądna i dojrzała. Ślub wzięli w 1995 roku. Ścibakówna wprowadziła w jego życie spokój i porządek. To ona wzięła na siebie większość domowych spraw, urządza ich mieszkania, planuje wyjazdy. „Byłem profesorem, a zostałem asystentem” – opisał żartobliwie ich relacje i dodał, że żona „objęła w domu kilka ministerstw”. W 2000 roku na świat przyszła ich córka Helena, Englert miał wówczas 57 lat. On sam stwierdził, że to był dobry moment na dziecko. „Miałem tyle lat, że mogłem zostać ojco-dziadem. Czyli mieć cierpliwość i doświadczenie dziadka połączone z autorytetem ojca. Helena była prezentem niewątpliwie” – wyznał. Córka Ścibakówny i Englerta od najmłodszych lat występowała w filmach, nic więc dziwnego, że postanowiła zostać aktorką. Nie chciała jednak studiować w warszawskiej Akademii Teatralnej, gdzie uczy jej ojciec, dlatego wybrała studia za granicą. Dostała się na prestiżową uczelnię New York University Tisch School of the Arts, dwa lata temu wróciła do Warszawy. Ostatnio jest o niej głośno, w 2023 zagrała dwie główne role: w filmie erotycznym „Pokusa” Marii Sadowskiej oraz w serialu „#BringBackAlice”.

Kariera córki sławnej pary

O karierze córki Jan Englert nie chce się wypowiadać, uważa, że cokolwiek powie, to i tak część osób będzie uważało, że on jej wszystko załatwił. Kiedyś z podobnymi ocenami mierzyła się Beata Ścibakówna, choć nigdy nie podpierała się nazwiskiem męża, a on nigdy niczego specjalnie dla niej nie reżyserował. Aktorka od dawna jest w zespole Teatru Narodowego, ale od kilku lat także sama produkuje spektakle, które są wystawiane na scenach różnych teatrów. „Oczywiście, prowadzimy z mężem intensywne rozmowy dotyczące teatru, filmu, ról nad którymi pracujemy. Analizujemy i staramy się rozwiązywać wątpliwości zawodowe, zmiany konwencji w teatrze w tym, oczekiwania publiczności. Jan jest bardzo otwarty, widzi w jakim tempie rozwija się świat, przygląda się zmianom z ciekawością, i nie zamyka się na nowe, ale przyznaje też, że wielu rzeczy nie rozumie i już nie zrozumie. Nie korzysta z żadnych mediów społecznościowych, nawet nie ma prywatnego adresu mailowego. Ma telefon komórkowy, ale służy mu on wyłącznie do krótkich rozmów. Jan Englert jest analogowy i dobrze się z tym czuje w dzisiejszym szalonym świecie” – mówi PAP Life Ścibakówna.

Łączenie tradycji z nowoczesnością dobrze wychodzi Englertowi w Teatrze Narodowym, w którym od 20 lat jest dyrektorem. Uchodzi za człowieka, który umie łączyć teatr klasyczny, oparty na słowie i dobrym aktorstwie, z eksperymentami artystycznymi. Nie tylko zarządza teatrem, ale też z powodzeniem reżyseruje, ostatnio „Mizantropa” Moliera. Poza tym cały czas prowadzi zajęcia ze studentami w warszawskiej Akademii Teatralnej, które bardzo sobie ceni, bo uważa przekazywanie wiedzy kolejnym pokoleniom za swój obowiązek. Jego energia, poczucie humoru robią wrażenie, chociaż sam Englert przyznaje, że z wiekiem coraz bardziej stał się fatalistą. Ostatnio ma ku temu poważny powód – w swojej biografii „Bez oklasków” wydanej w 2021 wyznał, że od lat żyje z tętniakiem w aorcie szyjnej, a lekarze z powodu jego wieku wykluczyli operację. Wiadomość o chorobie wywołała ogromne poruszenie, ale sam Englert skomentował to z charakterystycznym poczuciem humoru. „A mnie się to podoba, bo jakbym nagle odłożył łyżkę, to na amen. Jeśli to wygląda na żart, śpieszę ze sprostowaniem: zupełnie nie żartuję! Na co męczyć się jak roślina, walczyć o życie za wszelką cenę?”. Nie znaczy to jednak, że się poddał. Englert zapewnia, że mimo wieku i choroby nie zamierza zwalniać tempa ani rezygnować z obowiązków. Przeciwnie, ma mnóstwo planów i pewnie nie raz nas jeszcze zaskoczy. Trudno uwierzyć, że kończy 80 lat, a kiedy się na niego patrzy, przychodzi na myśl modne ostatnio zdanie: „wiek to tylko liczba”. (PAP Life)

kgr/