"Żeby analizować motywacje europosłów głosujących za tą rezolucją potrzebna jest zupełnie inna specjalizacja niż politologia, czy nawet prawo. Jest to objaw lewackiego szaleństwa, polegający na przekonaniu, że w państwach Unii Europejskiej u władzy mogą być tylko partie akceptowalne dla tego lewackiego, brukselskiego establishmentu" - mówi Brudziński.
"To osiągnęło już poziom zagrażający trwałości instytucji unijnych. Pomysły te są absurdalne i pozatraktatowe. W sposób pozatraktatowy próbuje się wprowadzić w życie zasadę, że są państwa równe i równiejsze" - dodaje.
Ostrzega jednocześnie, by nie trywializować całej sprawy.
"Choć wypowiedzi samych eurodeputowanych z lewicowo-liberalnego mainstreamu mogą być groteskowe, to jednak są oni - świadomie lub nie - wprzęgnięci w dążenie do federalizacji Unii. To zaś oznacza ni mniej ni więcej, tylko rezygnację z suwerenności przez państwa członkowskie na rzecz Berlina i Paryża. To jest to, o czym mówił w ostatnim wystąpieniu w Strasburgu kanclerz Niemiec Olaf Scholz - dominująca rola Niemiec i Francji w UE" - alarmuje polski polityk.
"Nie ma to nic wspólnego z traktatami, ani z ideą Ojców Założycieli, ani z projektem, do którego jako Polska wstępowaliśmy w 2004 roku. Jeżeli będzie to dalej postępowało, to wszystkie czarne wizje i scenariusze dotyczące trwałości projektu Unii Europejskiej po prostu się spełnią. Żadne z państw nie będzie zainteresowane tym, żeby oddawać swoje kompetencje narodowe w ręce brukselskich urzędników sterowanych przez Berlin i Paryż. Na to w sposób oczywisty nie może być zgody pozostałych państw członkowskich, bo nie taką Wspólnotę akceptowały państwa europejskie przyjmując kolejne traktaty" - podsumował Joachim Brudziński.
Z Brukseli Artur Ciechanowicz (PAP)
mar/