Halina Mlynkova: gdybym była grzeczna i starała się wszystkim podobać, to niewiele bym osiągnęła

2023-06-22 11:58 aktualizacja: 2023-06-22, 14:44
Występ Haliny Mlynkovej w Teatrze Śląskim w Katowicach. Fot. PAP/Zbigniew Meissner
Występ Haliny Mlynkovej w Teatrze Śląskim w Katowicach. Fot. PAP/Zbigniew Meissner
Właśnie mija 25 lat od momentu, gdy pojawiła się na polskiej scenie muzycznej. A właściwie wdarła się na nią przebojem, bo zaczynała jako wokalistka zespołu Brathanki, którego hity takie jak „Czerwone korale” czy „W kinie w Lublinie” nuciła wtedy cała Polska. Te piosenki do dziś są wizytówką Haliny Mlynkovej, choć ona sama od lat robi już karierę solową. Przez te ćwierć wieku sporo się działo nie tylko w jej życiu artystycznym. Piosenkarka ma za sobą dwa małżeństwa zakończone głośnymi rozwodami. Od trzech lat tworzy szczęśliwy związek i świetny duet zawodowy z producentem muzycznym Marcinem Kindlą, z którym ma dwuletniego syna Leona. W dniu jej 46. urodzin rozmawiamy z Haliną Mlynkovą o tym, jak zmieniła się przez te 25 lat na scenie, jakie błędy popełniła w swojej karierze, jak łączy bycie artystką z obowiązkami młodej mamy i jak będzie świętować swój jubileusz.

PAP Life: Tuż przed urodzinami zrobiła pani sobie prezent, zdobywając nagrodę publiczności na niedawnym festiwalu w Opolu. To już kolejne takie wyróżnienie w pani karierze.

Halina Mlynkova: Trzecie. Trzy razy wystąpiłam w konkursie podczas festiwalu w Opolu i za każdym razem zdobyłam nagrodę publiczności. Pierwszy raz z Brathankami, drugi – solowo, a teraz z grupą Tulia. Bardzo się ucieszyłam, że mogłam zaśpiewać z tak cudownymi dziewczynami, bo jestem – tak jak one – ze świata folku. Każda z tych nagród była dla mnie ważna, bo to widzowie na nas zagłosowali, a to znaczy, że chcą nas oglądać, słuchać. A z tegorocznej nagrody cieszę się także dlatego, że to był ostatni raz, kiedy brałam udział w konkursie. Jest to więc ładne zwieńczenie mojej festiwalowej przygody.

PAP Life: Nie zaśpiewa już pani w Opolu?

H. M.: Jeśli będę zaproszona, zawsze przyjadę i zaśpiewam, ale nie będę brała już udziału w konkursie. Myślę, że to nie jest już dla mnie, nie mam potrzeby stawania do wyścigu, udowadniania czegokolwiek sobie czy innym. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym. Rywalizację zostawiam młodszym artystom, ja po prostu dalej będę robiła swoje – nagrywała płyty i koncertowała. Mam swoją publiczność i to jest mój największy sukces.

PAP Life: Producentem muzyki zespołu Tulia jest Marcin Kindla, z którym pani na co dzień pani pracuje i który jest pani partnerem życiowym. Łączenie pracy i życia prywatnego nie stwarza wam problemów?

H. M.: Nam wychodzi to świetnie. I myślę, że wcale nie jesteśmy w tym wyjątkowi. Jest mnóstwo par w show-biznesie, które razem pracują. Muzyka jest naszą wspólną pasją, a w życiu ważne jest to, żeby znaleźć pasję, wtedy nie czujemy się zagubieni czy niespełnieni. 

PAP Life: Dwa lata temu została pani mamą po raz drugi. Macierzyństwo po czterdziestce jest trudniejsze niż wtedy, gdy ma się dwadzieścia parę lat?

H. M.: Jest kompletnie inne. Na pewno jestem dużo bardziej cierpliwa, ale ważne jest też doświadczenie. Za pierwszym razem nie wiedziałam, że będę mieć aż tyle nieprzespanych nocy, że Piotruś będzie wstawać aż tak wcześnie, że do tego dojdą jego alergie itd. Wszystko było dla mnie nowe, szokujące. A kiedy urodziłam Leosia, byłam już po prostu przygotowana na to, co mnie spotka. Podchodzę do wszystkiego zupełnie inaczej, bardziej spokojnie, być może to jest też kwestią mojego wieku, dojrzałości. Małe dziecko nie pozwala mi na chwilę usiąść i to też jest fantastyczne, bo cały dzień się ruszam. Bawię się z Leosiem, dużo biegam. Co ciekawe, jeśli chodzi o kondycję fizyczną, to nie odczuwam różnicy między tamtym okresem, gdy miałam dwadzieścia kilka lat i chwilą obecną, gdy jestem po czterdziestce. Mojej mamie Leoś też dodał skrzydeł. Trochę bała się, że nie da sobie rady z kolejnym wnukiem, ale okazało się, że świetnie sobie radzi i czuje się tak, jakby znów miała 50 lat.

PAP Life: Małe dziecko to też jednak spory chaos, a tworzenie muzyki wymaga skupienia. Pani jednak po urodzeniu synka nie zwolniła tempa. Jak się to udało?

H. M.: Potrzebna jest dyscyplina, którą ja już mam. Każdą wolną chwilę poświęcam na pracę nad nowymi utworami, na przygotowywanie się do koncertów, a potem znów wracam do Leosia. Wspiera mnie jego tata, który także jest bardzo zajęty, a także świetna dziewczyna, która jest z nami od dawna, pomaga nam także przy koncertach.

PAP Life: Zabieracie synka w trasy koncertowe?

H. M.: Tak, teraz też jest z nami. Staramy się jak najczęściej mieć go przy sobie. Bliskość z taki maleństwem jest dla niego i dla nas bardzo ważna. Na sam koncert go nie zabieramy, wtedy zostaje pod opieką w hotelu.

PAP Life: Pani starszy syn Piotr ma już 19 lat. Nadal mieszka z wami, czy poszedł już na swoje?

H. M.: Jeszcze mieszka z nami, nie wypuszczę tak szybko. On pewnie by chciał już się usamodzielnić, ale myślę, że to nie jest jeszcze ten moment. Bardzo bym chciała, żeby jeszcze trochę z nami pomieszkał.

PAP Life: A jak dogaduje się z młodszym bratem?
 
H. M.: Cudnie. Podobnie jak Nikoś, 13-letni syn mojego partnera. Każdy z nich traktuje Leosia po swojemu i każdy ma z nim swoją relację. Kiedy na to patrzę, to sama zazdroszczę, że ma takich dwóch starszych braci. Leoś przychodzi do nich, dokucza, zaczepia ich, sięga po te ich świętości, czyli komputery. Śmiesznie jest u nas.

PAP Life: Pani synowie lubią muzykę? 

H. M.: Leoś od początku miał dużą wrażliwość na dźwięki. Wiele razy obserwowaliśmy jego zachowanie, gdy słuchał muzyki i to po prostu rozkładało nas na łopatki. Dla starszego syna dziś muzyka ma znaczenie drugorzędne, on głównie montuje filmy, klipy itp. Chodzi jeszcze do szkoły, ale ma już swój nieźle rozkręcony biznes.

PAP Life: Starszy syn wystąpił kiedyś z panią na płycie. Pani partner też ma doświadczenie wokalne. Planujecie występ w duecie?

H. M.: Marcin już nie chce śpiewać, chociaż wychodziło mu to bardzo dobrze. Niedawno razem z bratem obchodzili dwudziestopięciolecie zespołu Kindla, nagrali jedną piosenkę i nawet zagrali koncert, na który przyszło kilka tysięcy osób. To było niesamowite. Kto wie, może kiedyś uda mi się go namówić na wspólny występ? Marcin w tej chwili koncentruje się na pracy producenta i świetnie się w tym sprawdza. Jest pierwszą osobą, którą poznałam w tej branży, która potrafi wszystko załatwiać spokojnie, z humorem i wręcz łagodzić napięcia czy stresujące sytuacje. Ale on bardzo starannie i mądrze dobiera osoby, z którymi pracuje.  Nie musi więc być ani surowy, ani ostry, bo pracuje z zawodowcami.

PAP Life: Pani ostatnia płyta solowa „Film(l)ove”, na którą składają się znane z filmów piosenki w pani interpretacji, to wasze wspólne dzieło. Jest utrzymana w trochę innej stylistyce niż ta, z którą jest pani kojarzona. Z kolei utwór „Przerwany”, który zaśpiewała pani z Tulią w Opolu, to typowy folk. Którą drogę w muzyce wybierze pani w przyszłości?

H. M.: Cóż, nie chciałabym być zaszufladkowana, ale jestem osadzona w muzyce folkowej. Nawet na płycie „Film(l)ove” są elementy folkowe, przepięknie duduki, flety, skrzypce. Tą płytą chciałam pokazać, że muzyka jest dla mnie zabawą, pasją, a nie wyłącznie pracą. Natomiast w przyszłym roku będzie gotowa już moja nowa płyta solowa, dziś jeszcze nie powiem, w jakim będzie klimacie. O płycie można mówić, kiedy jest skończona i nic już nie można zmienić.

PAP Life: Miała pani bardzo mocny start z zespołem Brathanki. Choć od tamtego czasu minęło 25 lat, wciąż jest pani kojarzona z takimi przebojami jak „Czerwone korale” czy „W kinie w Lublinie”. Nie męczy panią, że ludzie wciąż chcą, by je pani śpiewała?

H. M.: Był taki moment, kiedy wróciłam na scenę po mojej płycie „Etnoteka” i kilka razy nie zagrałam „Czerwonych korali”. Wtedy widziałam, że ludzie byli zawiedzeni. Teraz cieszę się, że mam takie piosenki. Dlatego całe życie będę śpiewać „Czerwone korale” i parę jeszcze innych utworów nowszych i starszych.

PAP Life: W momencie rozpoczęcia kariery miała pani zaledwie 21 lat. Jaką radę dziś dałaby pani takiej młodej osobie, która startuje w show-biznesie?
 
H. M.: Pierwszą radę dałabym rodzicom tej osoby – żeby dali jej bardzo mocne wsparcie. Jeżeli jest baza w domu, to jest skąd czerpać siłę i ze wszystkim łatwiej sobie można poradzić. Ja takie wsparcie miałam, choć to był także trudny czas po śmierci mojego taty, kiedy moja mama mocno przeżywała jego odejście. Wtedy ja byłam dla niej wsparciem. Było mi ciężko, bo widziałam jej smutek i cierpienie, starałam się jak najczęściej do niej jeździć, a równocześnie dużo koncertowałam. To wiązało się ze zmęczeniem, więc cała ta sytuacja mocno się na mnie odbiła. Natomiast jeśli chodzi o radę dla młodego artysty, to brzmi ona: pozostań sobą. To jest bardzo trudne, ponieważ w pewnym momencie woda sodowa odbija każdemu. Chyba nie ma takiej możliwości, żeby tak się nie stało. My z Brathankami na dzień dobry odnieśliśmy gigantyczny sukces, na który nikt mnie nie przygotowywał. Z drugiej strony pod pewnymi względami było łatwiej niż dziś, nie było takiego hejtu jak dziś. Wszystkim poradziłabym, żeby tak pochopnie nie oceniali, nie krytykowali, bo każdy ma prawo do błędów. A młody człowiek wchodzący do branży jest zielony i te błędy będzie popełniał. Trzeba po prostu tę drogę przejść.

PAP Life: Pani popełniła dużo błędów?

H. M.: Mnóstwo. Ale nie żałuję niczego. Gdybym była grzeczną dziewczynką, która stara się spodobać wszystkim, to niewiele bym osiągnęła. Od 25 lat właściwie nigdy nie zeszłam ze sceny, poza krótkim okresem po narodzinach pierwszego syna. Natomiast od czasu do czasu z wielką przyjemnością na jakiś czas znikam z mediów. Pamiętam, kiedy na samym początku Jacek Królik, muzyk i gitarzysta zespołu Brathanki, powiedział mi: „Pamiętaj, że nie zawsze będziesz na szczycie, przyjdą takie momenty, kiedy będziesz na dole, potem znowu wejdziesz na górę itd.”. Ja sobie to zwizualizowałam i mnie to nie przerażało. Ale dziś wiem, że bycie cały czas na szczycie nie jest normalne. Potrzebne są porażki, chwile odpoczynku. To wszystko powoduje, że artysta staje się bardziej dojrzały, ma o czym pisać i ma większą chęć do tworzenia. Kiedy w ubiegłym roku byłam w trasie promocyjnej z płytą „Film(l)ove”, pokochałam występowanie na kameralnych scenach, w teatrach, filharmoniach. Chciałabym iść w tym kierunku, choć będę także grała normalne koncerty. Lubię występować na żywo, wtedy pojawia się energia, którą trudno porównać z czymś innym. Dlatego już nie mogę się doczekać przyszłorocznej trasy zorganizowanej z okazji mojego jubileuszu 25-lecia. Rozpocznie się już niebawem, bo 7 lipca koncertem w Ustroniu. A na najbliższe miesiące mam zaplanowanych mnóstwo koncertów. Dużo się będzie działo. (PAP Life)

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

Halina Mlynkova – jest piosenkarką, kompozytorką i autorką tekstów. Pochodzi z Trzyńca w Czechach, jest córką Władysława Młynka, polskiego działacza na Zaolziu, m.in. prezesa Polskiego Związku Kulturalno- Oświatowego. Od dzieciństwa śpiewała w chórach i zespołach. Wiosną 1998 roku została wokalistką zespołu Brathanki, z którymi nagrała i wydała dwa albumy studyjne: „Ano!” (2000) oraz „Patataj” (2001). Po rozstaniu z tą grupą zaczęła karierę solową. Wydała pięć płyt, ostatnia „Film(l)ove ukazała się w ubiegłym roku. Na tegorocznym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu razem z zespołem Tulia zdobyła nagrodę publiczności. Jej pierwszym mężem był aktor Łukasz Nowicki, z którym ma 19-letniego obecnie syna Piotra. W 2015 roku po raz drugi wyszła za mąż – za czeskiego producenta muzycznego Leszka Wronkę. Po rozwodzie w 2020 roku związała się z polskim muzykiem i producentem Marcinem Kindlą. Dwa lata temu przyszedł na świat ich syn Leon. 
 
 mmi/