Prigożyn przemówił po puczu. Nie wiadomo, gdzie jest. Co dalej z szefem wagnerowców?

2023-06-26 17:13 aktualizacja: 2023-06-27, 08:39
Jewgienij Prigożyn Fot. Press service of Prigozhin/PAP/Newscom
Jewgienij Prigożyn Fot. Press service of Prigozhin/PAP/Newscom
Celem sobotniego buntu najemniczej Grupy Wagnera, która podjęła marsz na Moskwę, było uratowanie formacji i zaprotestowanie przeciw nieskutecznemu prowadzeniu przez siły rosyjskie wojny w Ukrainie, nie zaś obalenie władzy rosyjskiej – oświadczył w poniedziałek właściciel Grupy Jewgienij Prigożyn na Telegramie w swoim pierwszym od nieudanego puczu wystąpieniu. Zarzuty karne przeciwko właścicielowi rosyjskiej najemniczej Grupy Wagnera Jewgienijowi Prigożynowi za "zorganizowanie zbrojnego buntu" nie zostały jeszcze wycofane - podał w poniedziałek portal Moscow Times, powołując się na źródła w prokuraturze generalnej Rosji.

Prigożyn oświadczył, że jego marsz na Moskwę był „lekcją mistrzowską” pokazującą, jak powinna była się odbyć rosyjska „operacja" w Ukrainie 24 lutego zeszłego roku. Zaznaczył, że Grupa Wagnera przeszła w sobotę taką samą odległość, jaka dzieli granicę rosyjsko-ukraińską od Użhorodu przy granicy ukraińsko-węgierskiej. „Gdyby na początku specjalnej operacji wojskowej zadania wykonywali tacy ludzie jak Grupa Wagnera, być może potrwałaby ona tylko kilka dni. Pokazaliśmy poziom organizacji, który powinna mieć armia rosyjska” – oznajmił.

Marsz ten ujwanił – według niego – „poważne problemy w sferze bezpieczeństwa na całym terytorium” Rosji, gdyż w jego trakcie Grupa Wagnera zablokowała „wszystkie lotniska i oddziały wojskowe” na swojej drodze.

Powtórzył też, że bunt został wywołany atakiem rakietowym na siły wagnerowców, w którym zginęło – wedle jego słów - 30 najemników. Oznajmił przy tym, że Alaksandr Łukaszenka zaproponował mu znalezienie rozwiązań umożliwiających dalszą działalność Grupy w ramach prawa.

Prigożyn podkreślił też, że w czasie swego marszu jego najemnicy nie zabili ani jednego żołnierza rosyjskiego.

W 11-minutowym nagraniu Prigożyn nie ujawnił, gdzie się znajduje. Zgodnie z porozumieniem, które zawarł z Łukaszenką, miał się udać na Białoruś.

W sobotę najemnicy należącej do Prigożyna Grupy Wagnera zajęli sztab rosyjskiej armii w Rostowie nad Donem, a następnie zaczęli posuwać się w kierunku Moskwy. Prigożyn jest od dawna skonfliktowany z częścią rosyjskiego establishmentu wojskowego, dowodzącą inwazją na Ukrainę. Domagał się "przywrócenie sprawiedliwości" w armii i odsunięcia od władzy ministra obrony Siergieja Szojgu.

Wieczorem w sobotę Prigożyn ogłosił odwrót i wycofanie najemników do obozów polowych, by "uniknąć rozlewu krwi". Miało to być rezultatem negocjacji białoruskiego autorytarnego lidera Alaksandra Łukaszenki z Prigożynem, prowadzonych w porozumieniu z Putinem.

Według portalu Moscow Times, Federalna Służba Bezpieczeństwa Rosji (FSB) kontynuuje dochodzenie w sprawie wydarzeń z minionego weekendu, gdy wagnerowcy rozpoczęli marsz na Moskwę, ale przerwali go po rzekomym porozumieniu Prigożyna z władzami na Kremlu za pośrednictwem białoruskiego przywódcy Alaksandra Łukaszenki.

Jak pisze niezależny portal Meduza, sprawa nie została jeszcze umorzona, bowiem według prokuratury "minęło zbyt mało czasu", aby podjąć taką decyzję.

Z kolei portal Mediazona wyjaśnia, że zgodnie z porozumieniem zawartym z Prigożynem Moskwa obiecała wycofać zarzuty, gdy szef wagnerowców przeniesie się na Białoruś.

Zarzuty, które postawione zostały Prigożynowi, są zagrożone karą od 12 do 20 lat więzienia. (PAP)

sm/