Historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego: akcja lotu nad walczącą Warszawę była bardzo niebezpieczną misją

2023-08-01 08:17 aktualizacja: 2023-08-02, 13:58
Fot. Autor nieznany/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego
Fot. Autor nieznany/ze zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego
Pierwsze samoloty z pomocą dla powstańczej Warszawy wystartowały w nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 r., po raz ostatni zaś pojawiły się nad miastem 18 września. "Akcja lotu nad walczącą Warszawę była bardzo niebezpieczną misją" - powiedział PAP Rafał Brodacki, historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego.

"Kiedy tylko wybuchł zryw, powstańcze władze zwróciły się do Londynu i do aliantów z prośbą o trzy rzeczy – pomoc udzieloną powstańcom ze strony Sowietów, przerzut polskich spadochroniarzy, czyli Cichociemnych, oraz zrzuty z zaopatrzeniem dla walczącego miasta. Dwie pierwsze prośby od razu zostały przez aliantów odrzucone, zgodzono się jedynie na zrzuty" – powiedział PAP Rafał Brodacki.

Pierwsze samoloty z pomocą dla Warszawy wystartowały w nocy z 4 na 5 sierpnia 1944 r. "Polski rząd emigracyjny wspólnie z władzami brytyjskimi zaczął organizować tego rodzaju pomoc. Nie było to jednak łatwe zadanie. Brytyjczycy byli bowiem przeciwnikami zrzutów, szczególnie krytyczny był marszałek John Slessor, który dowodził siłami Royal Air Force w rejonie śródziemnomorskim" – przypomniał historyk.

"Slessor patrzył na ten problem po wojskowemu. Samoloty miały lecieć przez pół Europy, i to nad terytorium opanowanym w głównej mierze przez nieprzyjaciela. Akcja lotu nad walczącą Warszawę była zatem bardzo niebezpieczną misją. Dowódca uważał, że szkoda jest nie tylko sprzętu, ale przede wszystkim zwracał uwagę na straty w ludziach, których wcześniej trzeba było wyszkolić. Patrzył na to przez pryzmat rachunku zysków i strat, czyli na ile podjęte ryzyko i wysiłek przyniesie wymierne korzyści" – zaznaczył Brodacki.

Slessorowi udało się przeforsować swój punkt widzenia. Co prawda 5 sierpnia samoloty z pomocą jeszcze poleciały, jednak 8 sierpnia akcja została wstrzymana. "Na szczęście tylko na kilka dni. Polacy rozpoczęli intensywne zabiegi na rzecz udzielenia pomocy powstańcom. W efekcie premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill nakazał, aby udzielać jednak Warszawie pomocy w formie zrzutów" – zwrócił uwagę badacz. "W późniejszym czasie loty do Warszawy były jeszcze kilkukrotnie wstrzymywane" - dodał.

"Loty nad Warszawę faktycznie nie były łatwe. W trakcie trwających ponad 10 godzin operacji samoloty musiały pokonać w dwie strony bez lądowania trasę liczącą ok. 3 tys. km, ponieważ Sowieci nie zgodzili się na udostępnienie swoich lotnisk. Stąd do operacji zrzutowych wykorzystywano tylko bombowce o największym zasięgu, czyli Handley Page Halifax i Consolidated B-24 Liberator" – wyjaśnił Brodacki.

Samoloty startowały z Campo Casale koło Brindisi w południowych Włoszech i leciały nad Adriatykiem, a potem nad okupowanymi Albanią, Jugosławią, Węgrami i Czechosłowacją. Nad Polskę wlatywały od południa. "W okolicach Krakowa, Tarnowa i Bochni znajdowało się dużo niemieckich stanowisk artylerii przeciwlotniczej oraz bazy myśliwców. Równie niebezpiecznie było w okolicach jeziora Balaton na Węgrzech. Zresztą nie tylko Niemcy byli zagrożeniem dla załóg. Zdarzało się, że również sowiecka artyleria przeciwlotnicza ostrzeliwała alianckie samoloty 0 wojskowi z ZSRS tłumaczyli, że przypadkiem" - powiedział.

Jak wyjaśnił historyk z MPW, jednorazowo Halifaxy i Liberatory rzucały ok. 12 zasobników po ok. 100 kg każdy i 6–12 ok. 30-kilogramowych paczek. Zawierały one broń i amunicję (zarówno aliancką, jak i zdobyczną niemiecką), żywność i środki medyczne. "Pamiętać jednak należy, że nie wszystkie zasobniki udało się podjąć powstańcom" – podkreślił.

Operacja "Frantic 7"

Do największej operacji zrzutowej dla Warszawy doszło 18 września. "Wówczas odbyła się operacja 'Frantic 7', podczas której amerykańska 8. Armia Powietrzna wykonała siłami 101 bombowców Boeing B-17 Flying Fortress dzienny lot zaopatrzeniowy nad Warszawę" – wyjaśnił Brodacki.

Po raz ostatni alianckie bombowce pojawiły się nad miastem w nocy z 12 na 13 września. Natomiast do 21 września trwały zrzuty na placówki odbiorcze pod Warszawą.

"Jak dziś wiemy, ze zrzutami do Warszawy latali nie tylko lotnicy polscy z 1586. Eskadry Specjalnego Przeznaczenia, lecz także Brytyjczycy, Australijczycy, Nowozelandczycy i Kanadyjczycy służący w 148. i 178. dywizjonach RAF. Latali również Południowoafrykańczycy z dywizjonów 31. i 34. SAAF. Od 13 września zrzutów dokonywali +sojusznicy naszych sojuszników+, czyli Sowieci. Różna była też technika wykonywania zrzutów" - zaznaczył badacz.

"Brytyjczycy i Polacy przez większość Europy lecieli na wysokości tysiąca metrów. Kiedy nadlatywali nad Warszawę, obniżali lot, lecąc właściwie nad dachami domów, a następnie podnosili samolot i dokonywali zrzutu z wysokości ok. 300 m na dane zrzutowisko. W wypadku, gdyby nie mogli go odnaleźć, mieli rozkaz zrzucić zasobniki gdziekolwiek na terenie miasta, licząc na to, że zasoby wylądują na terenach opanowanych przez powstańców. Z kolei Amerykanie dokonywali zrzutu z wysokości trzech tysięcy metrów. Używali do tego spadochronów bez opóźniaczy, które pozwoliłyby dokonać precyzyjnego zrzutu. W efekcie wiatr zwiał zasobniki i powodował, że większość spadła na tereny opanowane przez Niemców, do Wisły, a nawet na Pragę" – przypomniał.

Inaczej wyglądały także zrzuty sowieckie. "Były one w workach, zrzucane bez spadochronów. Właściwie Sowieci dokonywali zrzutów byle jak i byle gdzie, byle tylko pokazać, że wywiązują się z zobowiązań alianckich" – wskazał badacz.

Lot nad Warszawę wiązał się z ryzykiem śmierci. W trakcie walk poległo 147 lotników alianckich, natomiast straty, jakie poniosło lotnictwo sowieckie, są trudne do oszacowania.

Samoloty zachodnich aliantów zrzuciły ok. 200 ton zaopatrzenia dla walczącej Warszawy. "Powstańcy przejęli od 60 do 90 t. Reszta natomiast spadła na tereny niedostępne dla powstańców lub wręcz w ręce Niemców. Z kolei jeśli chodzi o zrzuty sowieckie, to dokumenty mówią o tym, że teoretycznie 150 t zaopatrzenia trafiło w ręce Polaków. Trzeba jednak pamiętać, że sowieckie zrzuty były dużo gorszej jakości niż te zachodnie" – wyjaśnił.

Tak lot nad Warszawę wspominał Antoni Tomczek, którego wspomnienia są dostępne w Archiwum Historii Mówionej MPW:

"Już od Kielc było widać łunę nad Warszawą. Czerwony nieboskłon przeszukiwały reflektory – białe światła szperały wysoko, a niebieskie nisko, bo Niemcy wiedzieli, że latamy na różnych wysokościach. Dolatując do miasta, miałem nisko z boku reflektory niebieskie, a przed sobą lukę. Niemcy specjalnie wygasili reflektory z przodu i czekali, aż my tą luką wlecimy nad Warszawę. I tak się stało. A wtedy reflektory zaświeciły mi prosto w oczy, oświetlając samolot, na który natychmiast posypały się serie z działek szybkostrzelnych. Momentalnie położyłem maszynę w skręt o dziewięćdziesiąt stopni i ściągnąłem ster na siebie, ale w tym położeniu samolot stracił nośność i runął w dół. Chciałem go wyciągnąć – ster latał luźno, nie reagował. Dałem pełną moc, oddałem ster – pod sobą widziałem, jak obsługa niemieckiego działka wyskakuje zza osłony worków i ucieka przed spadającą na nich maszyną. Dosłownie nad samą ziemią odzyskałem sterowność, wyciągnąłem gwałtownie w górę, aż mnie zamroczyło. Gdy otworzyłem oczy, byłem już na tysiącu metrów, wyrównałem samolot. Artyleria dalej strzela. Koło mnie siedział mechanik. Nie miałem drugiego pilota. Przeleciałem nad Wisłą nad rosyjską stronę. Mówię do mechanika: 'Idź zobacz, bo wołam po kolei, tylko strzelcy się odezwali, natomiast nawigator nic. Idź zobaczyć, co jest'. Wszedł, schodek był na dół, samolot piętrowy. Mówi: 'Leżą'. Myślę sobie: 'Jasny gwint, chyba nie zabici. Przecież nie widać, żeby samolot był poharatany.' Oni nie byli ranni, tylko z krzeseł pospadali, bo żaden nie był przypasany. Też się nigdy nie przypasywałem. Strzelcy powiadomili, że wystrzelali całą amunicję – ze strachu nacisnęli dźwignię zwalniającą spusty i wystrzelali wszystko, aż lufy były czerwone. Na jeden karabin było dwa i pół tysiąca naboi, więc razem poszło dziesięć tysięcy sztuk. Zawróciliśmy znad prawego brzegu i dokonaliśmy zrzutu, można powiedzieć, na dziko, na Marszałkowską, akurat był taki pas ognia tam, gdzie Powstańcy byli ostrzeliwani przez Niemców. Kawałek dalej dokonaliśmy zrzutu. Naraz mechanik sprawdza paliwo, mówi: 'Tosiek, prawe zbiorniki są chyba przestrzelone, bo nie ma paliwa+. Mówię: 'Szybko przełączaj na te zbiorniki, gdzie niby nie ma paliwa, szybko na to przełączaj, bo tam może jeszcze coś jest, a ja nabieram wysokości;. Przyjąłem już kurs powrotny od Warszawy, nabieram wysokości. Pytam się załogi: +Słuchajcie, gdzie chcecie dostać się do niewoli, jak trzeba skakać, przygotujcie sobie spadochrony'. Mieliśmy tylko szelki spadochronowe, spadochrony były piersiowe, każdy miał z boku w skrzyneczce. Mówi: +Jak trzeba będzie skakać, to sobie przygotujcie spadochrony. Gdzie chcecie, czy do Niemców, czy do Rosjan?'. U Rosjan byliśmy wszyscy z wyjątkiem nawigatora. Oni mówią: +Do Niemiec idziemy+. Skierowałem na prawą stronę Wisły na tereny zajęte przez Niemców. Jak nabrałem wysokości, to już byłem w rejonie Tatr, już miałem sześć tysięcy, silniki zaczęły przerywać – w porządku, czyli nie były przestrzelone, bo paliwo było. Mechanik przełączył na lewe zbiorniki, tak żeśmy lecieli. Jak byliśmy nad Węgrami, mówię: +Silniki grają, paliwo jest, ale te spadochrony dalej trzymajcie, bo nie wiadomo, czy dolecimy'. Jak żeśmy dolecieli nad Morze Adriatyckie, mówię: +Teraz jest mało ważne, z tych sześciu tysięcy to choćby silniki stanęły, przez morze nad brzeg włoski dociągnę+. Możemy wodować. Szczęśliwie paliwo było, wylądowałem, przyleciałem na lotnisko po dziesięciu godzinach trzydziestu minutach".

Powstanie Warszawskie rozpoczęło się 1 sierpnia 1944 r. Do walki w stolicy przystąpiło ok. 50 tys. powstańców. Planowane na kilka dni, trwało ponad dwa miesiące. W czasie walk zginęło 12-13 tys. powstańców, a 25 tys. zostało rannych. Straty wśród ludności cywilnej były ogromne i wynosiły 120-150 tys. zabitych. Pozostałych przy życiu mieszkańców Warszawy, ok. 500 tys. osób, wypędzono z miasta, które po powstaniu Niemcy zaczęli systematycznie burzyć.(PAP)

Autorka: Anna Kruszyńska

mmi/