Bernhard Pacher, szef domu aukcyjnego Hermann Historica, nie krył satysfakcji, kiedy o godz. 22.15 w środę zakończyła się aukcja, na której wystawiono 842 przedmioty z czasów narodowego socjalizmu. Udało się bowiem sprzedać około 80 proc. przedmiotów, a zazwyczaj odsetek ten waha się między 40 a 55 proc.
Cylinder Fuehrera, którego cena wywoławcza wynosiła 12,5 tys. euro, został sprzedany za 50 tys. euro. Z kolei czarna sukienka koktajlowa Evy Braun znalazła nabywcę za 4,6 tys. euro, czyli ponad dwa razy więcej, niż wynosiła cena początkowa.
Licytacja wybudziła kontrowersje. Rabin Menachem Margolin, przewodniczący Europejskiego Stowarzyszenia Żydowskiego (EJA) z siedzibą w Brukseli, uważa, że takie aukcje nie powinny mieć miejsca. Apelował on o wycofanie "pamiątek" z licytacji. "Nie dlatego, że to miałoby być nielegalne, ale żeby jasno pokazać, że pewnymi rzeczami nie powinno się handlować, zwłaszcza gdy są one - w przenośni - splamione krwią" - przekonywał.
Szef domu aukcyjnego broni jednak licytacji. "Tak, Hitler się sprzedaje. Ale przede wszystkim mamy klientów, którzy na poważnie się nim zajmują" - mówił. Zapewniał też, że wszyscy kupujący są dokładnie sprawdzani. "Nie chcemy wśród nich nazistów" - podkreślił.
Według informacji Pachera większość klientów to muzea czy instytucje państwowe oraz prywatni kolekcjonerzy, dla których wystawione przedmioty mają wartość historyczną, a nie sentymentalną. Przyznał jednocześnie, że towarzysząca licytacji atmosfera skandalu napędziła zainteresowanie, np. przez internet wystawione przedmioty licytowało ponad 500 osób - pięciokrotnie więcej niż zazwyczaj.
Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)