Świadek został wezwany przed komisję przede wszystkim w związku z ujawnioną w mediach w 2012 r. rozmową telefoniczną, jaką we wrześniu tamtego roku przeprowadził z osobą podającą się za pracownika kancelarii premiera (był to Paweł M., który - jak twierdzi - dokonał "prowokacji dziennikarskiej").
Milewski, jako prezes sądu, miał w rozmowie wyrazić gotowość ustalenia dogodnego dla ówczesnego premiera Donalda Tuska terminu posiedzenia aresztowego ws. prezesa Amber Gold Marcina P. i gotowość wydelegowania sędziów gdańskich na spotkanie z premierem, by zapoznać go ze sprawami dot. szefa firmy. Po ujawnieniu tej rozmowy Milewski został odwołany z funkcji prezesa i ukarany dyscyplinarnie przeniesieniem do białostockiego sądu.
"Rzeczywiście to moja wina, zostałem wprowadzony w błąd. Myślałem, że takie spotkanie rzeczywiście odbędzie się w kancelarii. Sprawa była tego typu, że dzwonił do mnie minister (sprawiedliwości) Jarosław Gowin osobiście, dzwonili z ministerstwa, proszono cały czas o akta, była debata sejmowa na ten temat. Rzeczywiście dałem się nabrać, to jest moja wina, poniosłem za to konsekwencje" - mówił Milewski o sytuacji z września 2012 r.
Podkreślał, że szanuje wyroki sądów dyscyplinarnych, które wymierzyły mu kary w związku z tą rozmową, ale nie zgadza się z tymi wyrokami. "Sądy nie dysponowały oryginalnym nagraniem tej rozmowy (...) te rozmowy były zmanipulowane" - powiedział.
Pytany przez posła Nowoczesnej Witolda Zembaczyńskiego m.in. o zażalenie następcy Gowina na stanowisku ministra sprawiedliwości, Marka Biernackiego, zdaniem którego kara sądu dyscyplinarnego pierwszej instancji w jego sprawie, czyli zakaz sprawowania funkcji kierowniczych, raziła łagodnością, odparł, iż czuje się w tej sprawie "poniekąd kozłem ofiarnym".
Milewski: w przestrzeni medialnej moja sprawa nie jest przedstawiana zgodnie z prawdąZapewniał, że w wypadku Amber Gold sytuacja była wyjątkowa, a we wcześniejszych sprawach nie zdarzały się telefony od władz. "Nigdy nie otrzymywałem telefonów z administracji rządowej, oczywiście poza ministrem Gowinem, który do mnie dzwonił, ale jako minister sprawiedliwości, a nie polityk" - powiedział świadek. "(Amber Gold to była - PAP ) nietuzinkowa sprawa, była atmosfera bardzo (...) gęsta. Przyjeżdżał pan minister Gowin, żądał akt, robił narady. Sami państwo wiecie, byliście też w Sejmie, co się działo wtedy, wybuchła taka afera nagle, że wszyscy byli tym tak zaskoczeni" - mówił sędzia.
Przekonywał także, że w przestrzeni medialnej jego sprawa nie jest przedstawiana zgodnie z prawdą.
Stwierdził m.in., iż kłamstwem jest jakoby wprowadzał w błąd ówczesnego szefa MS Jarosława Gowina. Była to odpowiedź na pytanie Zembaczyńskiego, dlaczego podczas wizytacji nie poinformował Gowina, że w trakcie lustracji kuratorów ujawniono w sierpniu 2012 r. karygodne błędy w postępowaniach wykonawczych.
"To jest kłamstwo. Pamiętam to. Pan minister Gowin mówił, że ja go wprowadziłem w błąd. Tak, akurat tutaj byłem na tym zebraniu; na tym zebraniu było prawie 12 osób. Ja na tym zebraniu słowem się nie odezwałem i są na to świadkowie, są prezesi sądów, wizytatorzy i wszyscy" - odparł Milewski. Gdy poseł Nowoczesnej chciał wiedzieć, dlaczego w takim razie padło takie twierdzenie, sędzia mówił, że nie wie.
Zembaczyński indagował, dlaczego w takim razie Milewski, jako prezes sądu, w ogóle nie zabrał na zebraniu z ministrem Gowinem głosu w tej sprawie. "Nie wiem, nie było okazji. Rozmawiali inni, ja akurat się nie odezwałem. Nikt mnie nie pytał o nic. I dlatego tak stanowczo o tym mówię" - tłumaczył świadek.
Innym wątkiem przesłuchania Milewskiego była tzw. operacja Ikar, czyli wykorzystanie przez Marcina P. sfałszowanej notatki ABW oraz kontakty pomiędzy twórcą Amber Gold i Pawłem M., autorem prowokacji wobec Milewskiego. Sprawę możliwego związku pomiędzy prowokacją wobec Milewskiego i Marcinem P. drążył w swoich pytaniach poseł Krzysztof Brejza (PO).
"Operacja Ikar to było użycie tej sfałszowanej notatki na przełomie lipca i sierpnia przez Marcina P., pokazywanie jej na konferencji prasowej przez Marcina P. Prokurator generalny (Andrzej) Seremet na moje pytanie powiedział, że prawdopodobnie ta notatka została użyta do uderzenia w ABW po to, by Amber Gold i Marcin P. zyskali jeszcze kilka dni na dokonanie bardzo ważnych operacji, w domyśle przelewów. Czy pan zna kulisy rozmów Marcina P. z Pawłem Miterem na przełomie lipca, sierpnia, czyli półtora miesiąca przed prowokacją?" - pytał Brejza sędziego.
"Jeżeli tak mówi prokurator Seremet, to chyba wie, co mówi" - odparł Milewski, zaznaczając, że sprawę zna jedynie pobieżnie z prasy.
Poseł Brejza chciał również wiedzieć, czy świadek zna treść esemesów pomiędzy Pawłem M. a Marcinem P., w których "być może - my mamy to w formie zupełnie nieczytelnej - pojawia się nazwisko wpływowych osób obecnego rządu PiS"?
"Nie znam. Ja tylko znam moją sprawę i tylko o tym mogę mówić. Nie znam tego kulisów" - podkreślił Milewski.
Dopytywany przez Brejzę, czy jego sprawa, "ta prowokacja mogła zostać użyta do zrobienia +przykrywki medialnej+ i odciągnięcia uwagi, może organów ścigania, od tego co miało miejsce półtora miesiąca wcześniej, czyli kontaktów Pawła M. z Marcinem P.", Milewski odparł: "Nie mam pojęcia, czemuś ta prowokacja służyła".
Brejza indagował też świadka o szczegóły postępowania przeciw Pawłowi M., w którym Milewski ma status pokrzywdzonego.
W marcu 2014 r. Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze postawiła Pawłowi M. zarzuty podawania się za pracownika KPRM, posługiwania się podrobionym dokumentem, a także - wyłudzenia pieniędzy od szefa Amber Gold. M. grozi do ośmiu lat więzienia.
"Czy (w tej sprawie - PAP) prokurator zbadał - według pana wiedzy - dlaczego +Gazeta Polska Codziennie+, powiedzmy sobie szczerze, medium związane z określonym środowiskiem politycznym, ze środowiskiem PiS, najpierw podała nieprawdziwą informację, że autorem prowokacji jest dziennikarz Samuel Pereira?" - chciał wiedzieć Brejza. Sędzia Milewski odparł, że nie wie.
Wykaz esemesów Marcina P. stał się też tematem ostrej wymiany zdań pomiędzy członkami komisji.
"Wystąpiłem z wnioskiem, abyśmy wreszcie otrzymali esemesy i maile do pana P., a tych materiałów do tej pory nie mamy, a to są bardzo ważne dokumenty" - wskazywał Brejza. Skarżył się, że choć złożył dwa miesiące temu wniosek, by prokuratura krajowa przekazała całość dokumentacji operacyjnej, to tego nie zrobiono.
"Szanowny panie pośle, chcę panu powiedzieć jedną rzecz, bo może pan nie ogarnia tego. Otóż jeśli są akta postępowania, które mają 16 tys. tomów i w nich są esemesy, to nie ma takiej funkcji w Polsce, której można by zlecić, żeby przeszukała za pana te akta i wyciągnęła te esemesy. (...) Albo pan nie jest w stanie tego ogarnąć, albo pan nie chce" - zwróciła się do Brejzy szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS). Zarzuciła mu też, że "torpeduje" prace komisji.
Podczas przesłuchania wielokrotnie pojawiał się również wątek kontaktów Milewskiego z Donaldem Tuskiem i innymi gdańskimi politykami.
Jarosław Krajewski (PiS) pytał m.in. o mecze Lechii Gdańsk, podczas których zarówno Milewski, jak i Tusk zasiadali w loży VIP. Pokazywał przy tym zdjęcia, na których widać ich obu.
Milewski: nie miałem kontaktu z premierem Tuskiem"Nie miałem kontaktu z premierem Tuskiem" - podkreślił świadek, odpowiadając na pytanie o formalne i nieformalne kontakty z byłym premierem. Dodał jednocześnie, że "chciałby obalić mit tej loży VIP-owskiej". Jak tłumaczył, loża VIP była przewidziana dla 400 osób i na miejsca w niej można było kupić bilety.
"Zdarzało się rzeczywiście, że Tusk siedział za mną w tej loży. Ja pana Tuska nie znam z żadnych innych okoliczności. Nigdy się z nim nie spotykałem, nie miałem z nim żadnych kontaktów osobistych, towarzyskich" - powtarzał.
Krajewski dopytywał również, czy świadek kiedykolwiek rozmawiał z Tuskiem lub innymi politykami na temat Amber Gold. "Nigdy z nikim nie rozmawiałem na temat Amber Gold. Z aferą Amber Gold mam tylko wspólne to, że została dokonana prowokacja, w którą się wplątałem i za co zostałem ukarany. Nigdy nie sądziłem żadnej sprawy pana P., nie uczestniczyłem w żadnym posiedzeniu i nie miałem z tą sprawą nic wspólnego" - przekonywał Milewski.
"Do wybuchu tej afery nawet nie wiedziałem, co to jest za firma Amber Gold. Widząc banery w Gdańsku byłem przekonany, że jest to jakiś nowy bank" - dodał.
Wassermann chciała wiedzieć, czy Milewski zna Tomasza Arabskiego, ówczesnego szefa kancelarii premiera. "Znam, ale nie utrzymuję z nim żadnych kontaktów, ani towarzyskich, ani osobistych" - odparł sędzia. Jak dodał, znają się m.in. z czasów młodości, "z manifestacji solidarnościowych".
Szefową komisji szczególnie interesowało, skąd zna numer telefonu komórkowego Arabskiego. Sędzia odparł, że wymienili się wizytówkami podczas "jakiejś oficjalnej uroczystości", nie pamiętał jednak, kiedy to nastąpiło. Posłanka PiS pytała go o przesłuchanie Arabskiego w jego sprawie z października 2012 r., podczas którego - jak relacjonowała - Arabski zeznał, iż otrzymywał esemesy od Milewskiego. Sędzia zeznał jednak, iż nie pamięta, by pisał esemesy do ministra Arabskiego.
Zembaczyński pytał z kolei, "czy w sądzie panował jakiś układ". "Czy ktoś stał za sprawą Amber Gold w trójmiejskim świecie prawniczym, kto pociągał za sznurki?".
"Nic mi o tym nie wiadomo, aby ktoś stał za sprawą Amber Gold" - odparł Milewski.
"Czy podejrzewa pan, że za całą tą sprawą mogły stać jakieś służby specjalne, może obcych krajów" - dopytywał Zembaczyński, nawiązując do prowokacji wymierzonej w Milewskiego. Jak wskazał poseł Nowoczesnej, Paweł M. nagrania z rozmowy ze świadkiem zamieścił na serwerach w Wielkiej Brytanii.
"Nie wiem, nic nie podejrzewam" - odpowiedział Milewski.
Zembaczyński chciał też wiedzieć, czy świadek zdaje sobie sprawę z tego, że - "postępując dosyć nieodpowiedzialnie, prowadząc rozmowy przez telefon, nie weryfikując kto jest po drugiej stronie słuchawki" - przyczynił się do tego, że sądownictwo "jest dziś przez Polaków oceniane tak a nie inaczej". "Czy ma świadek tego świadomość?" - dociekał poseł. "Tak" - padła odpowiedź.
Krajewski pytał z kolei świadka, czy ma poczucie, że afera Amber Gold i sprawa szefa tej firmy Marcina P. została zlekceważona przez wymiar sprawiedliwości. "Na pewno nie została zlekceważona przez sądy, bo sądy moim zdaniem stanęły na wysokości zadania. To sądy, na zażalenie KNF, cofnęły tę sprawę, to przecież sądy zastosowały tymczasowe aresztowanie (...). Jak działała prokuratura, to pozostawiam to do oceny państwa" - odpowiedział Milewski. (PAP)
mww/ rbk/ mja/ son/ jbr/