W niedzielę (25 X) na Białorusi minął termin ultimatum postawionego przez Swiatłanę Cichanouską władzom. Następnego dnia rozpoczął się ogłoszony przez nią strajk generalny. Według Poczobuta ci, którzy mówili, że "ultimatum Cichanouskiej nie ma sensu, przeliczyli się", gdyż okazało się, że była w stanie nadać tempa protestom, a jej apel zadziałał jako katalizator.
Jak zaznaczył, w niedzielnych akcjach protestu wzięło udział znacznie więcej ludzi niż w ostatnim czasie. W Mińsku zaprotestować wyszło ponad 100 tys. ludzi, a tysiące ludzi protestowały w regionach.
"Widać, że apel Cichanouskiej pociągnął za sobą ludzi, że ruch strajkowy znowu jest aktualny" - powiedział. W jego ocenie sytuacja ta jest niebywała, gdyż za rządów Alaksandra Łukaszenki takich strajków nie było, a niezależne związki były zmarginalizowane.
Poczobut poinformował, że w ramach strajku generalnego wyhamowuje pracę jeden z warsztatów zakładów Grodno Azot. Jeżeli jeden z warsztatów stanie, praktycznie stanie cała fabryka i pociągnie za sobą też inne przedsiębiorstwa, ponieważ jest to cały cykl produkcyjny - zauważył. Dodał, że próby strajku podejmowane są również w innych dużych przedsiębiorstwach, akcję w poniedziałek poparło też wiele drobnych firm, np. kawiarnie, pizzerie.
Pytany o obecne nastroje w społeczeństwie, zauważył, że "większa część jest przeciwko Łukaszence, to się wyczuwa". "Znaczna część społeczeństwa, która brała udział w protestach, czuje się zagrożona represjami". "Tej części łatwiej jest dalej protestować, niż pogodzić się, zatrzymać, ponieważ wszyscy zdają sobie sprawę, kim jest Łukaszenka, i że jeżeli fala protestów opadnie, nastąpi zemsta" - dodał. Jak wskazał, o możliwym rewanżu mówił sam Łukaszenka.
Jak podkreślił, "Łukaszenka nauczył się ogrywać zachodnich polityków, Rosję, ale społeczeństwo przez 26 lat dobrze go poznało". Dlatego niezmiennie głównym żądaniem jest jego dymisja - wskazał.
Poczobut zaznaczył, że "Rosja domaga się od Łukaszenki kosmetycznych ustępstw, by przynajmniej podzielił się władzą ze swoim otoczeniem i +sprzedał+ to społeczeństwu jako wielkie ustępstwo". "Ale Łukaszenka nawet tego nie chce robić, obawia się, że jeśli choć trochę ustąpi, ta niechęć, nienawiść do niego, przerwie tamę" - wskazał. Jak podkreślił, Łukaszenka próbuje wykonywać jakieś gesty, jednak każdy z nich "jest odbierany jako oznaka słabości", gdyż przez 26 lat powtarzał, że nie będzie z nikim rozmawiać. Dlatego boi się, że jego ustępstwa spotęgują protesty - dodał.
Wkrótce minie 80. dni, od kiedy Łukaszenka nie jest w stanie opanować sytuacji w kraju i zatrzymać protestów - zauważył. "Resorty siłowe, nie zważając na niebywałą brutalność, nie mogą sobie poradzić" - wskazał. Na razie nie wydaje się, by Łukaszenka miał jakąś receptę na rozwiązanie tej sytuacji - dodał Poczobut.
Pytany o to, jak będzie rozwijał się protest i jak długo może jeszcze potrwać, Poczobut podkreślił, że nikt nie zaryzykuje dziś udzielenia jednoznacznej odpowiedzi w tej kwestii. Jak dodał, nie jest to protest opozycji - gdyż opozycji jako partii politycznej czy ruchu społecznego nie ma, została ona zmarginalizowana i zniszczona.
"Faktycznie Alaksandr Łukaszenka walczy dziś z białoruskim społeczeństwem, które za pomocą internetu zwołuje akcje protestu i tłumnie w ich uczestniczy" - podsumował. "Nie wiem, kiedy to się zakończy, ponieważ to jest spontaniczny ruch jednostek, to takie falujące morze" - podsumował. (PAP)
autor: Natalia Dziurdzińska