USA: W polityce zagranicznej Biden będzie bardziej jak Clinton, niż Obama

2020-11-12 07:56 aktualizacja: 2020-11-12, 11:41
 Ludzie zbierają się, aby oglądać przemówienie prezydenta elekta USA Joe Bidena. Fot. PAP/EPA / PETER FOLEY
Ludzie zbierają się, aby oglądać przemówienie prezydenta elekta USA Joe Bidena. Fot. PAP/EPA / PETER FOLEY
Joe Biden będzie ostrzejszy wobec Rosji niż Obama, a jego polityka zagraniczna będzie bardziej przypominała administrację Clintona w kwestii użycia siły i wpływów Ameryki - przewiduje w rozmowie z PAP Tobias Fella, analityk z Fundacji Friedricha Eberta (FES).

Według niemieckiego eksperta specjalizującego się w polityce zagranicznej USA, kurs  Bidena będzie mniej ostrożny i zachowawczy, niż za czasów Obamy, w której był wiceprezydentem. 

"Biden będzie bardziej wrogi wobec Rosji, a jego podejście wobec Chin będzie mieszanką strategii powstrzymywania oraz zaangażowania" - mówi Fella. "Moim zdaniem będzie bardziej jak Bill Clinton niż ostrożny Barack Obama, jeśli chodzi o użycie siły" - dodaje. 

Jego zdaniem wygrana Bidena oznacza powrót do koncepcji "liberalnego multilateralizmu", z naciskiem na wzmacnianie międzynarodowych i globalnych instytucji, zaś nowy prezydent będzie w swoim podejściu "odróżniał demokracje od autokracji". 

Według analityka, Europa powinna pomóc nowej administracji w tym kierunku. Jak jednak dodaje, amerykańskie wybory to jednocześnie sygnał dla Unii, by "stać się bardziej dojrzałą". 

"Europa obserwuje amerykańskie wybory z przerażeniem oczekując na najgorsze. Unia musi się stać się bardziej wyemancypowana. Chociaż nie oznacza to separacji od USA" - zaznacza. Jak dodaje, wzmocnienie samodzielności i własnej siły UE to podstawa odrodzenia sojuszu z Ameryką. Według niego, lansowane przez Emmanuela Macrona hasło "strategicznej suwerenności" Europy powinno zostać zastąpione przez "strategiczną współzależność", bo koncepcja Macrona sygnalizuje powrót do idei zamkniętych "stref wpływów" i konfrontacji między mocarstwami. 

Zdaniem Felli, wybory w USA świadczą o tym, że Amerykanie są społeczeństwem centroprawicowym, jednak po obu stronach barykady coraz częściej do głosu dochodzą skrajne środowiska, które utrudniają kompromis i zmniejszają pole do współpracy. 

"Oba obozy w coraz większym stopniu funkcjonują wewnątrz swoich własnych systemów prawdy i faktów. Konserwatyści czują się zdominowani przez media i niemal wszystkie instytucje poza Sądem Najwyższym. Liberałowie sądzą, że konserwatyści chcą z powrotem wrócić do lat 50." - ocenia analityk. "Konsekwencją tego jest to, że ludzie nie rozumieją się nawzajem i nie widzą sensu w słuchaniu racji drugiej strony" - dodaje.

Oskar Górzyński(PAP)