W sprawie chodzi o wydarzenia z grudnia 2016 r., kiedy na Rynku Głównym w Krakowie odbywał się zorganizowany przez Partię Razem protest przeciwko wypowiedzeniu przez rząd konwencji antyprzemocowej.
Na manifestacji pojawili się członkowie Komitetu Obrony Demokracji, by wyrazić solidarność z opozycją okupującą salę plenarną Sejmu. Nieopodal antyaborcyjną demonstrację zorganizowała Fundacja Pro – Prawo do Życia. Uczestniczyło w niej pięć osób. Jeden z wolontariuszy tej organizacji miał wówczas zostać przez obecnego na miejscu Macieja Maleńczuka uderzony w żuchwę.
Proces w tej sprawie ruszył w połowie września 2018 r. W czwartek, podczas kolejnej rozprawy, która odbyła się bez udziału publiczności, wygłoszone zostały mowy końcowe. Wyrok zapadnie 17 grudnia.
Jak relacjonowała PAP reprezentująca muzyka adw. Marta Lech, sąd wyjaśnił kwestię Facebookowego profilu, rzekomo prowadzonego przez samego Maleńczuka. Zamieszczono na nim wpis, w którym artysta miał przyznać się do ataku na działacza pro-life.
"Sąd ustalał adres IP, z którego stworzony został rzekomy profil Macieja Maleńczuka, gdzie opisane zostało to zdarzenie. Maciej zaprzeczał, że należy on do niego, twierdził, że tego typu kont jest wiele i on nawet nie wie, kto je prowadzi" - wyjaśniła Lech.
Aby to ustalić, sąd musiał zwrócić się do administracji Facebooka. Okazało się, że IP należało do firmy, która w tamtym czasie miała w zasobach 40 komputerów i zatrudniała około 120 osób. "Właściciel tej firmy dla Maciej Maleńczuka jest osobą kompletnie obcą" - powiedziała pełnomocniczka muzyka.
Według przekazanych przez nią informacji, urządzeniami, z których dokonano wpisu, miały posługiwać się dwie kobiety. Z kolei właściciel firmy został wezwany na czwartkową rozprawę jako świadek. "Ten mężczyzna nie miał pojęcia, po co przyszedł do sądu. Na zawiadomieniu znalazł bowiem informację, że sprawa dotyczy Maleńczuka, ale kompletnie nie wiedział, o co konkretnie chodzi. Twierdził, że sam nie ma nawet Facebookowego profilu i nie poszukiwał w mediach informacji na temat tego procesu" - podsumowała Lech.
Adwokat muzyka domaga się uniewinnienia swojego klienta, twierdząc, że to on został słownie, a potem fizycznie zaatakowany, co - jak zapewniła - potwierdzają relacje świadków. "Sąd z urzędu dopuścił dowód z przesłuchania policjantów, którzy stwierdzili, że nic poważnego tam wtedy się nie wydarzyło, że nikt im niczego nie zgłaszał. Dopiero ich naczelnik zeznawał nieco odmiennie w zakresie tego, czy widział u działacza obrażenia" - powiedziała Lech.
Adwokat krytycznie odniosła się także do kwestii przyłączenia się do sprawy prokuratury, która miała zdecydować się na to z uwagi na interes publiczny. "Ja pytam: w jaki sposób prokuratura broni interesu pobitych na przykład podczas marszu 11 listopada kobiet? W tych sprawach prokurator nie występuje po stronie kobiet. A tu +pilnuje interesu publicznego+, czyli interesu mężczyzny, który powiedział do Macieja Maleńczuka: "s... ch...", i który okazał się osobą kompletnie niepoczytalną, która za swoje czyny nie ponosi odpowiedzialności karnej" - argumentowała.
Nawiązała w ten sposób do kwestii umorzenia procesu o publiczne znieważenie, wytoczonego pro-liferowi przez Maleńczuka. Biegli uznali, że działacz cierpi na chorobę, w wyniku której w momencie zdarzenia nie rozpoznawał znaczenia swojego czynu ani nie mógł pokierować swoim zachowaniem. Na tej podstawie sąd musiał umorzyć postępowanie. Mężczyzna nie będzie ponosił odpowiedzialności karnej.
"Okazało się, że mimo przyznania się do popełnionych czynów, osoby niepoczytalne nie ponoszą żadnej odpowiedzialności karnej" - podkreśliła Lech.
Według relacji pełnomocniczki muzyka sekwencja zdarzeń była taka, że Maleńczuk co prawda podszedł do działaczy z pytaniem, co robią na Rynku z banerami, za co miał zostać zaatakowany wulgarnymi słowami. W reakcji na to muzyk uderzył w baner, co spowodowało, że pro-lifer ruszył w stronę artysty, a ten po prostu go odepchnął.
"Ten mężczyzna nie odpowie za nic. A Maleńczuk, nie dość, że odpowiedział już za niszczenie baneru, może teraz ponieść odpowiedzialność za to, że sam został zaatakowany i że odepchnął atak. Organizacja pro-life i pokrzywdzony żądają dla niego kary pozbawienia wolności w zawieszeniu" - podsumowała jego pełnomocniczka. Jej klient nie przyznaje się do winy.
Do tej kwestii w rozmowie z PAP odniósł się pełnomocnik pokrzywdzonego adw. Maciej Kryczka z Ordo Iuris, wyjaśniając, że sprawa o publiczne znieważenie, którego miał dopuścić się jego klient została umorzona "ze względu na brak możliwości rozeznania czynu". "Mój klient został jednak przesłuchany w obecności psychologa, który wydał opinię i uznał, że zeznania pokrzywdzonego mają +psychologiczny walor wiarygodności+" - wyjaśnił.
Z kolei ustalenia, które poczynione zostały w związku z profilem Facebookowym, gdzie ukazywały się wpisy, Kryczka - powołując się na słowa sądu - ocenił jako "niepełne". "Ustalenie tego trwało półtora roku, a sąd sam stwierdził, że jest to informacja niepełna. To, co udostępnił Facebook, nie ma waloru stuprocentowej gwarancji" - wskazał i podkreślił, że całkowite wyjaśnienie tych kwestii wymaga specjalistycznej wiedzy informatycznej.
Kryczka argumentował również, że treść wpisów "wskazuje na wysoką społeczną szkodliwość czynu i może wskazywać na zamiar", natomiast sama w sobie nie dotyczy zarzucanego czynu. "Ten dotyczy naruszenia nietykalności cielesnej; ustaleń faktycznych w tym zakresie dokonywaliśmy w oparciu o zeznania bezpośrednich świadków" - zapewnił adwokat.
Przyznał również, że obecni na miejscu zdarzenia sprzed czterech lat policjanci nie widzieli momentu ataku, ale "był on widziany przez dwóch innych świadków, również uczestniczących w pikiecie". Osoby te - jak zapewnił pełnomocnik działacza - widziały moment uderzenia.
Ponadto zaznaczył, że Maleńczuk nie kwestionuje tego, że "doszło do naruszenia nietykalności cielesnej, ale chronologię tych zdarzeń". "Pokrzywdzony przyznał, że jeśli użył niecenzuralnych słów, to zrobił to dopiero w reakcji na atak, jaki go spotkał" - powiedział Kryczka. Dodał, że pro-lifer zgłosił atak policjantom, którzy mieli zauważyć ślad uderzenia na jego twarzy.
"W mowie końcowej zwróciłem uwagę na motyw sprawcy. Oskarżony wyjaśniał, że wdał się w dyskusję z uwagi na niechęć wobec treści banerów, a uderzając pokrzywdzonego odpierał atak. (...) Moim zdaniem zastąpił argument słowa, argumentem siły niedopuszczalnym w debacie społecznej" - ocenił adwokat.
Jego zdaniem pro-lifer "realizował prawo do głoszenia własnego poglądu na temat aborcji", co stanowi prawo każdego człowieka. Pełnomocnik wyraził zrozumienie, że dla niektórych osób treść antyaborcyjnego baneru mogła być szokująca, ale "o to chodzi w kampaniach społecznych".
"To nie spodobało się oskarżonemu. Kilka innych osób również było tym oburzonych, ale one zgłosiły to na policję, do czego mają prawo. Tylko oskarżony postanowił zaatakować. Był to atak przede wszystkim na pokrzywdzonego, ale też na fundamentalne prawa do głoszenia poglądów, z którymi oskarżony może się nie zgadzać, ale powinien je tolerować" - podsumował Kryczka.
Poinformował również, że dla Maleńczuka domaga się kary miesiąca pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, a także wnosi o zapłatę pięciu tysięcy złotych dla swojego klienta. Dodał, że inne jest stanowisko prokuratury, która chce kary grzywny i zadośćuczynienia w wysokości tysiąca złotych. (PAP)
Autorka: Nadia Senkowska