Arabia Saudyjska, Al-Kaida i zamachy z 11 września

2021-09-10 10:25 aktualizacja: 2021-09-10, 10:47
Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA
W sobotę minie 20. rocznica zamachów z 11 września. 15 spośród 19 terrorystów, którzy je przeprowadzili, było Saudyjczykami. Nigdy nie oskarżano Rijadu o odpowiedzialność za te ataki, ale saudyjscy przywódcy przyczynili się do pojawienia się Al-Kaidy - pisze w czwartek "L'Express".

Zamachy terrorystyczne przyczyniły się też później do szybkiej ewolucji konserwatywnego królestwa i zmiany jego stanowiska wobec dżihadu, ale wcześniej Rijad wykorzystał religijnych radykałów do umocnienia władzy Saudów - przypomina francuski tygodnik.

Już na początku istnienia państwa, które powstało w 1932 roku, Saudowie postanowili uczynić z religii filar swej władzy - wyjaśnia "L'Express". Gdy w latach 60. panarabizm propagowany wówczas przez egipskiego prezydenta Gamal Abdela Nasera w połączeniu z elementami socjalizmu stał się popularną doktryną, a z drugiej strony międzynarodowy komunizm również zyskiwał zwolenników, dynastia Saudów poczuła się zagrożona.

Założyciel i ówczesny król Arabii Saudyjskiej Fajsal (Abd al-Aziz ibn Abd ar-Rahman ibn Fajsal ibn Turki ibn Abd Allah ibn Muhammad Al Su’ud) zdecydował się postawić na silnie religijną tożsamość państwa. By równoważyć wpływy Nasera stworzył Organizację Konferencji Islamskiej, która przekształciła się w Organizację Współpracy Islamskiej - pisze "L'Express".

Kryzys naftowy z 1973 roku, który podbił ceny ropy, sprawił, że Arabia Saudyjska stała się potęgą, a kolosalne dochody z eksportu surowca następca Fajsala i jego brat, król Fahd, przeznaczał na budowanie meczetów, ośrodków islamskich i religijnych szkół (madras) na całym świecie, eksportując w ten sposób konserwatywną odmianę islamu.

Królestwo Saudów stało się wtedy - jak pisze tygodnik - "przypadkiem schizofrenii politycznej", bowiem Fahd propagował na świecie ruch salaficki, nawołujący do powrotu do korzeni islamu, napastliwie krytykował w swych wystąpieniach Zachód, ale jednocześnie uczynił z Arabii Saudyjskiej najbliższego partnera USA na Bliskim Wschodzie.

Wprawdzie Rijad nie "miał zamiaru utworzenia międzynarodowego dżihadyzmu" - jak podkreśla w rozmowie z "L'Express" Wassim Nasr ekspert od ruchów islamistycznych i autor książki "L'Etat islamique, le fait accompli" (Państwo Islamskie, fakt dokonany) - odegrał jednak decydującą rolę w budowaniu Al-Kaidy i pozycji Osamy Bin Ladena.

W 1979 roku 22-letniemu Bin Ladenowi saudyjski wywiad polecił zorganizować wyprawę ochotników do Afganistanu, który został zaatakowany przez Związek Radziecki. Na miejscu Osama stał się najważniejszym sojusznikiem mudżahedinów, których zresztą wspierała finansowo i dozbrajała Ameryka.

Gdy jednak w 1990 roku Irak zaatakował Kuwejt, Arabia Saudyjska poczuła się zagrożona. Bin Laden zaproponował wtedy, że zorganizuje obronę państwa przed ewentualnym najazdem sił irackich, ale król odrzucił tę ofertę i zdecydował się na umocnienie więzi z Ameryką. "I było to zerwanie" stosunków między państwem Saudów a Bin Ladenem - wyjaśnia "L'Express".

Niektórym Saudyjczykom, w tym również tym bliskim pałacu królewskiego, ruch Bin Ladena był jednak na tyle bliski, że mogli spokojnie, poprzez jakieś organizacje pozarządowe, finansować Al-Kaidę. "Ale nie można powiedzieć, by państwo (Saudów) jako takie, sfinansowało te zamachy (z 11 września)" - mówi Nasr.

"Nie sądzę, by saudyjski establishment ponosił odpowiedzialność (za nie). Przede wszystkim nie doceniał on jednak tego, jak wielkie ryzyko stanowiła Al-Kaida" - ocenia ekspert.

11 września 2001 roku, po pierwszych zamachach amerykańska administracja uziemiła wszystkie loty, ale mimo to nazajutrz sześć samolotów wywiozło z USA 142 Saudyjczyków, w tym wielu członków rodziny Bin Ladena - przypomina "L'Express".

Nadal jednak współpraca z USA i lojalność wobec sojusznika nie stanowiły priorytetu dla Rijadu. "Arabia Saudyjska stanowiła wtedy raczej część problemu (terroryzmu), niż jego rozwiązanie" - uważa Daniel Byman, dyrektor działu badań nad Bliskim Wschodem w prestiżowym think tanku Brookings Institution.

W królestwie o polityczny prymat walczyły dwa podejścia do amerykańskiej obecności w Arabii i część establishmentu nie była chętna temu sojusznikowi. Dopiero zamach, do którego doszło 12 maja 2003 roku, tuż przed przybyciem do Rijadu sekretarza stanu Colina Powella, skłonił Saudów do opowiedzenia się wyraźnie po stronie Waszyngtonu - pisze tygodnik.

"Dopiero zagrożenie, jakie stanowiła Al-Kaida, położyło kres debatom" - podkreśla Nasr.

Wtedy też definitywnie Saudyjczycy podjęli współpracę z Amerykanami w walce z terroryzmem, "bo stanowiła ona dla królestwa warunek przetrwania" - ocenia tygodnik.

"Świadome katastrofalnych skutków jego dotychczasowej polityki religijnej królestwo zmieniło wobec niej ton" - konkluduje "L'Express". (PAP)

liv/