PAP: Gdy 13 sierpnia premier Mateusz Morawiecki oświadczył, że koordynatorem wszystkich działań rządu związanych z katastrofą ekologiczną w Odrze, będzie minister klimatu i środowiska w sieci pojawiło się około 3 tys. publikacji na pani temat. Zdecydowana większość to ataki personalne i fake news na temat pani życia prywatnego w serwisach społecznościowych. Spodziewała się pani takiej kampanii nienawiści i nieprawdziwych informacji?
Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska: Mój ulubiony wpis to: „Znam ją, sprzedaje pasztetową na Grochowie, regularnie u niej kupuję”.
PAP: Za przekroczenie granic przyzwoitości uznano w sieci publikację pani zdjęcia z komentarzem: „Anna Moskwa, 43 lata. Sorry, ale akt urodzenia, to jej chyba w Albanii wystawili”. Dziennikarka OKO.Press Bianka Mikołajewska stanęła w pani obronie i w odniesieniu do tego wpisu stwierdziła, że w życiu publicznym jest mało kobiet między innymi dlatego, że nie są oceniane za to, co robią, lecz za wygląd.
A.M.: Trudno się z tym nie zgodzić. I rzeczywiście muszę przyznać, że co prawda do publicznej nagonki już się przyzwyczaiłam, ale nie spodziewałam się aż takiej agresji i fali kłamstw na mój temat.
PAP: Zaatakowano też pani męża - Pawła Rusieckiego. Za to, że pracuje w Wodach Polskich.
A.M.: Co zresztą nigdy nie było tajemnicą. Mój mąż pracuje w tej branży 28 lat. Jest rzeczywiście wiceprezesem Wód Polskich. Rozpoczął tam pracę i został wiceprezesem zanim zostaliśmy małżeństwem.
PAP: Pani nadzoruje Wody Polskie?
A.M.: W ogóle nie zajmuję się gospodarką wodną. W Polsce za ten obszar odpowiada minister infrastruktury, podobnie zresztą jak w wielu innych krajach – np. w Holandii. Nie mam nic wspólnego z nadzorem nad Wodami Polskimi.
PAP: Ale ostatnio jest pani twarzą najtrudniejszych tematów w Polsce. Teraz Odra, ale kilka miesięcy temu to pani ogłaszała, że Polska wypowiada porozumienie gazowe w sprawie Jamału.
A.M.: Węgiel, gaz, ropa. Do tej pory najwięcej trolli atakowało mnie właśnie w tych tematach.
PAP: Z monitoringu PAP wynika, że większość tych hejterów ma rosyjskie korzenie. W ogóle można powiedzieć, że w Rosji jest pani jednym z najbardziej rozpoznawalnych, polskich polityków. W tym roku była pani bohaterką już ponad 1,3 tys. publikacji w rosyjskich mediach. Regularnie cytują panią Ria Novosti, Russia Today, Moskowskij Komsomolec, Sputnik…
A.M.: To prawda.
Manipulują moimi wypowiedziami w zasadzie z każdej konferencji prasowej. Dają przebitki i podkładają pod to jakiś własny „wielki” news. Na przykład, że Polska ustami Moskwy powiedziała, że wstrzymuje dostawy broni dla Ukrainy. Albo: Polska rozbija Unię Europejską, bo nie chcemy się podzielić z państwami członkowskimi gazem, który mamy w naszych magazynach. A ostatnio na tapecie są śnięte ryby w Odrze i to jest według rosyjskich mediów katastrofa stulecia w Europie, za którą odpowiedzialność ponosi Polska, czyli PiS, a konkretnie ja.
PAP: W Rosji stała się pani synonimem międzynarodowych konfliktów, a w Polsce próbowano pani przypisać odpowiedzialność za obecność rtęci w Odrze. Myśli pani, że to też rosyjska akcja dezinformacyjna?
A.M.: Z tą rtęcią? Ciekawe pytanie.
Jesteśmy państwem frontowym i bierzemy udział w otwartej wojnie informacyjnej, którą Rosja wypowiedziała również Polsce. Braki papieru toaletowego, gotówki w bankomatach, benzyny, węgla, cukru – to wszystko rosyjskie wrzutki, których celem jest wzbudzanie niepokojów społecznych, a w efekcie destabilizacja całego państwa.
Zresztą, to się dzieje nie tylko w Polsce. Jakiś czas temu, belgijska minister energii Tinne Van der Straeten pytała mnie, czy mamy olej słonecznikowy w sklepach? Zapytałam, o co chodzi? A ona mi wytłumaczyła, że ktoś tam w sieci wywołał panikę twierdząc, że olej w Beneluksie jest ze słonecznika ukraińskiego i cały asortyment zniknął ze sklepów w ciągu 24 godzin. Tak się składa, że w tym samym czasie Belgowie zaczęli wysyłać paliwo na Ukrainę, więc pewnie Rosja zareagowała.
PAP: Jak skutecznie walczyć z rosyjską dezinformacją?
A.M.: Wystarczy jej nie powielać. Niestety, nie wszyscy to rozumieją. Ale najgorsze, że takie fałszywe informacje z pełną premedytacją, czyli ze zrozumieniem, rozpowszechniają politycy polskiej opozycji, a część mediów im w tym pomaga. W ten sposób powstaje chaos informacyjny, na którym tak bardzo zależy rosyjskim służbom.
PAP: I tak było pani zdaniem z rtęcią w Odrze?
A.M.: Temat rtęci został sztucznie wywołany przez polskich polityków opozycji. Konkretnie przez panią Elżbietę Polak, marszałek lubuską, której minister środowiska Brandenburgii Alex Vogel podobno coś powiedział na temat obecności rtęci w Odrze. Wtedy natychmiast przystąpiliśmy do badań wody i ryb w kierunku rtęci po naszej stronie. Wyniki naszych badań obecność rtęci w Odrze wykluczyły, ale temat dalej żył. Dopiero 15 sierpnia dostaliśmy od Niemców wyniki badań próbki pobranej 11 sierpnia, gdzie ta rtęć się rzeczywiście pojawiła - z bardzo niedużymi przekroczeniami dla wód powierzchniowych i bez żadnych przekroczeń dla wody pitnej. Od razu zapytaliśmy stronę niemiecką o miejsce pobrania. Okazało się, że to było starorzecze Odry, gdzie już nie ma żadnego ruchu. Zbadali tam osady denne plus zbiornik. Oba te miejsca - w ogóle - nie są powiązane bezpośrednio z Odrą.
PAP: Czyli przyczyną śnięcia ryb nie jest i nie była rtęć?
A.M.: Żadne badania tego nie potwierdzają. Zresztą Niemcy też tak uważają. Takie jest stanowisko mojej niemieckiej odpowiedniczki Steffi Lemke, która na konferencji prasowej oficjalnie powiedziała, że rtęć nie jest przyczyną śnięcia ryb w Odrze. Wyniki badań, które trafiają do mnie z polskich instytucji i wszystko co komunikuje w tej sprawie rząd federalny, to są dla mnie fakty. Reszta to szum informacyjny, cynicznie wykorzystywany przez polityków opozycji do brudnej gry.
PAP: Kiedy pani się dowiedziała o katastrofie ekologicznej w Odrze? Gdzie pani była i co wtedy zrobiła?
A.M.: Byłam na urlopie za granicą. Gdy dotarła do mnie informacja o zagrożeniu w Odrze, praktycznie nie wychodziłam z pokoju. Byłam online i na bieżąco kontrolowałam sytuację. Jednocześnie szukałam lotu i wróciłam pierwszym dostępnym samolotem. Zresztą przed informacją o Odrze początek urlopu, czyli niedziela i poniedziałek, też taki miałam – spotkania dotyczące węgla, konsultacje w ramach prowadzonych przez nasz resort projektów ustaw. Ale to standard, nic nadzwyczajnego. W ogóle pojęcie urlopu w przypadku ministra jest pojęciem względnym.
PAP: Politycy Platformy Obywatelskiej uważają, że gdyby się pani zajęła tą katastrofą, gdy wędkarze alarmowali o pierwszych śniętych rybach, to dziś sytuacja byłaby lepsza.
A.M.: Wszystkie służby w terenie podjęły działania, adekwatnie do sytuacji. WIOŚ prowadził badania wody w tych samych parametrach, w których prowadzi dzisiaj Główny Inspektorat Ochrony Środowiska w swoich laboratoriach. Zostali powiadomieni weterynarze, działała inspekcja weterynaryjna. Ryby były usuwane. Wojewodowie też na swoim poziomie starali się kontrolować sytuację. Działania na szczeblu centralnym podjęliśmy w momencie, kiedy to wydarzenie przekroczyło poziom de facto dwóch województw. Gdy okazało się, że mamy do czynienia z sytuacją potencjalnie mogącą mieć wpływ na całą Odrę. Wtedy została zaangażowana straż pożarna i wojsko, przede wszystkim po to, żeby szybciej usuwać i utylizować śnięte ryby, żeby dalej nie dostały się do Zalewu Szczecińskiego.
PAP: Ale chyba nie wszystko działało tak idealnie, skoro Mateusz Morawiecki zdymisjonował Przemysława Dacę, prezesa Wód Polskich i Michała Mistrzaka, Głównego Inspektora Ochrony Środowiska? Uzasadniając swoją decyzję, premier stwierdził, że sytuacji nie można było przewidzieć, ale reakcja odpowiednich służb mogła nastąpić szybciej.
A.M.: Oczywiście zakładam, że gdybyśmy wiedzieli wcześniej o potencjalnej skali zagrożenia i ta informacja byłaby w ministerstwach, to moglibyśmy na przykład wcześniej wysłać wojsko, czy przeprowadzić wieloaspektowe badania ryb, ale próbki są zabezpieczone i cała analityka została wykonana.
PAP: Zna pani już jednoznaczną odpowiedź na pytanie: co wywołało katastrofę ekologiczną w Odrze? Nielegalne zrzuty przemysłowe, przyducha, czy złote algi?
A.M.: Dziś już wiemy, że w próbkach wody z Odry zostały stwierdzone złote algi. Eksperci Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie odkryli złote algi po tygodniu analiz, z próbek pobranych 12 sierpnia. W przypadku zakwitu algi wytwarzają silną toksynę, która jest zabójcza dla ryb i innych organizmów wodnych. Natomiast jest niegroźna dla człowieka. Wysokie temperatury, susza i niski poziom wody w Odrze na pewno miały wpływ na pojawienie się zakwitu. I teraz jest pytanie czy coś jeszcze? Posiadamy listę wszystkich zrzutów przemysłowych po stronie polskiej oraz wszystkich parametrów, które te zrzuty mają. Wszędzie toczą się kontrole. Na dzisiaj nie potwierdziły one żadnych nielegalnych aktywności. Poznanie przyczyn jest bardzo ważne, by zapobiegać takim zdarzeniom oraz by skutecznie w pełni odtworzyć ekosystem Odry. Już teraz eksperci instytutów badawczych, pracownicy Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i eksperci Instytutu zabezpieczają materiał genetyczny np. ryb, tak aby w najbliższej przyszłości móc dokonać odbudowy dotychczas istniejących gatunków w Odrze. Przygotowujemy kompleksowy program odbudowy Odry.
Rozmawiał Wojciech Surmacz
kw/