"To nie czas na modlitwę! Idź dalej! Działaj!". Naczelny rabin Polski o żydowskim podejściu do życia

2023-10-20 16:50 aktualizacja: 2023-10-21, 17:42
Naczelny rabin Polski Michael Schudrich, fot. PAP/Andrzej Lange
Naczelny rabin Polski Michael Schudrich, fot. PAP/Andrzej Lange
Jaka jest recepta Michaela Schudricha na dobre życie? W rozmowie-rzece z Ireną Wiszniewską naczelny rabin Polski opowiada o swoich osobistych doświadczeniach i odsłania tajniki żydowskiej sztuki życia. Książka "Rebe powiedz" ukazała się 11 października nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne. Tylko w PAP.PL prezentujemy jej fragmenty.

"Irena Wiszniewska: Sposobem na strach jest działanie?

Michael Schudrich, naczelny rabin Polski: Człowiek nie powinien dopuścić do tego, by strach go paraliżował. Weźmy na przykład Mojżesza. Pod jego wodzą, uciekając z Egiptu, Żydzi docierają nad Morze Czerwone. Za nimi armia, przed nimi bezkres wód. Mojżesz nie wie, co robić, i zaczyna się modlić. A Bóg na to: „To nie czas na modlitwę! Idź dalej! Działaj!”. I to jest bardzo żydowskie podejście do życia.

Gałąź nauki zwana epigenetyką bada dziedziczenie międzypokoleniowe. Ustalono, że trauma przodków może przejść na dzieci i wnuki, powodując lęki, fobie, stany depresyjne. Co o tym myślisz? 

- Zgadzam się z tym, że trauma pozostawia ślad. Nikt ocalały z Holocaustu nie wyszedł z tego bez szwanku, a jego niepokoje czy dziwne zachowania mogą wpływać na całą rodzinę. Gdy przed wnuczką ukrywa się holocaustowe przeżycia babci, to atmosfera w domu – niedomówienia, aura tajemnicy wyczuwalnej nawet w tonie głosu – mogą oddziaływać na nią lękowo. Nie znam badań genetycznych, o których mówiłaś, ale międzypokoleniowa transmisja silnych emocji wydaje mi się możliwa. Tym bardziej że sam wykazuję pewne zachowania, które nie wiadomo skąd mi się wzięły. Gdy gdzieś jadę, zawsze muszę mieć przy sobie paszport, gotówkę i drobną przekąskę, co uważa się za charakterystyczne dla tych, co przeżyli Holocaust. Tyle że jestem na to za młody i nawet moi dziadkowie wyemigrowali do Stanów przed wojną. Kilka lat temu byliśmy w Łodzi z Marianem Turskim i kilkoma innymi osobami. Wracaliśmy do Warszawy minivanem. Wsiadamy do samochodu, a ja natychmiast zaczynam rozdzielać swoje zapasy, częstując innych pasażerów. I Marian tak samo. Marian, rozumiem, przeżył getto łódzkie, ale ja nie. Za wiele o tym słyszałem? Być może. Ale zachowuję się tak, jakbym się obawiał, że czeka mnie głód.

A co powiesz o strachu przed utratą twarzy? O tym, co ludzie powiedzą?

- Kilka lat temu moja mama przypomniała mi, że jako nastolatek mówiłem, że muszę postępować odpowiedzialnie, by w dorosłym wieku nie wstydzić się przed swoimi dziećmi. Z młodości żałuję tylko jednego: zdarzyło mi się parę razy zerwać z dziewczyną bez słowa. Po prostu znikałem z horyzontu, co musiało być dla nich nieprzyjemne. Jedną z moich byłych udało mi się po latach przeprosić. Pamiętała, ale nie wydawała się przejęta.

W Japonii, gdzie mieszkałem przez parę lat, możliwość utraty twarzy traktowano niezwykle poważnie. Gdy w życiu codziennym takie ryzyko nie istniało, wszystko było dozwolone. I tak kierowcy prowadzili po wariacku, bo za kółkiem byli anonimowi. Co więcej, wedle ankiety mego przyjaciela z „Times Magazine” sto procent Japończyków za granicą zdradzało żonę, ponieważ odległość gwarantowała dyskrecję. Obawa przed tym, co ludzie powiedzą jako jedyny hamulec niewłaściwych zachowań i odpuszczanie sobie, gdy nie ma ryzyka wykrycia, wydają mi się moralnie wątpliwe.

Przy panującej inflacji wszyscy obawiamy się spadku poziomu życia.

- Ostatnio kupowałem łososia na gminny Pesach i jego cena nieprzyjemnie mnie zaskoczyła. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze zasoby finansowe boleśnie się skurczyły, ale spróbujmy popatrzeć na to inaczej. Od lat jesteśmy przyzwyczajeni do rosnącego poziomu życia. Możemy pozwolić sobie na coraz więcej, chociażby na egzotyczne podróże, które jeszcze kilkanaście lat temu były dostępne tylko nielicznym. A teraz pomyślmy. Może ten inflacyjny spadek dochodów nas czegoś nauczy albo do czegoś się przyda. Czy naprawdę zamożny człowiek musi trzy razy do roku spędzać wakacje w pięciogwiazdkowym hotelu? A czy mniej zamożny będzie bardzo cierpieć, gdy zamiast ulubionego chleba kupi tańszy? I oto dochodzimy do najważniejszego pytania: Czy sprawy materialne są podstawowym źródłem szczęścia? Moja odpowiedź brzmi: nie. Co więcej, uważam, że ograniczanie kosztów życia stwarza znakomitą okazję do dokonania przewartościowania. Ogólnie jestem z życia zadowolony, a ostatnio zawarłem drugie małżeństwo, które mnie uszczęśliwiło i dobitnie uzmysłowiło, co jest ważne, a co nie. Czy na kolację zjem łososia, czy rybę z puszki, to bez znaczenia, bo wracając do domu, do Magdy, jestem w siódmym niebie na myśl, że znowu ją zobaczę. Nasz związek daje mi tyle radości, że wszystkie inne kłopoty przy tym bledną. I tak powinno być. Pozostaje tylko przypomnieć, jak Talmud określa człowieka bogatego: bogaty cieszy się tym, co ma.

Czy widzisz jakąś pozytywną rolę strachu?

- Dziecko boi się ognia, i słusznie, bo dzięki temu zachowuje ostrożność. Dorosły też ma swój ogień – boi się kary. Nie będzie na przykład kradł w sklepie z obawy, że go złapią. Lepiej, gdyby tego nie robił dla zasady, ale powstrzymywanie się od złego nawet z mało chwalebnego powodu to już coś. Talmud wyróżnia ludzi, którzy po prostu kochają Boga, i tych, którzy go kochają ze strachu. Ten drugi powód również nie jest zbyt chwalebny, ale sprawia, że człowiek się stara, a to już coś. Strach, gdy odwodzi od złego, gra pozytywną rolę. W podobny sposób, w zależności od motywacji, rabini wyróżnili dwa rodzaje micw: takie, które się spełnia bez oczekiwania na nagrodę, i takie, które mają na widoku jakąś korzyść. Czy te ostatnie są mniej wartościowe? Niezupełnie. Obojętnie, z jakiego powodu, grunt, że człowiek stara się postępować właściwie. Czy to będzie strach, czy własna korzyść, każda motywacja z czasem może przerodzić się w swoją szlachetniejszą wersję, ponieważ człowiek zmienia się i dojrzewa.

Czy pojęcie strachu przewija się w tradycji żydowskiej?

- Wydaje mi się, że większość Żydów zna nigun – rodzaj chasydzkiej chóralnej przyśpiewki – Nachmana z Bracławia. W tłumaczeniu z jidysz brzmi to tak: „Cały świat to jeden wąski most, wąski most, wąski most. Ale najważniejsze jest to, by nie bać się, nie bać się wcale”.

Piękne! A jak interpretujesz te słowa?

- Wąski most symbolizuje życie, które przynosi trudne sytuacje: psychologiczne, finansowe, osobiste. Człowiek nie powinien się ich obawiać, ale stawiać im czoło.

Ja powiedziałabym, że wąski most to taki, który rozciąga się nad przepaścią. Życie samo w sobie jest przerażające. 

- Nie powiedziano, jak wysoki jest ten most, może wisi tuż nad ziemią. Jest wąski, więc obiektywnie mamy czego się bać, ten nigun tego nie neguje, ale nawołuje do odwagi.

Będę się upierać, że najtrudniej jest stawić czoło tej przepaści przeczuwanej pod mostem, która symbolizuje lęk egzystencjalny, składową kondycji ludzkiej. 

- Czy to odnosi się do wszystkich ludzi? Nie jestem przekonany. Może tylko do tych, którym brak pewności siebie.

Ty lęku egzystencjalnego nie znasz. 

- Chyba nie. Ja się boję prawdziwych rzeczy. Na przykład czy zdążę na samolot, bo niestety mam tendencję do spóźnień. Życie nie musi wzbudzać przerażenia.

SZCZĘŚCIE TO STAN CZY CHWILA?

Wydaje mi się, że jesteś szczęśliwym człowiekiem.

- Tak. Dobrze ci się wydaje. Opowiem ci historię ilustrującą moje podejście do tematu, który nas wszystkich tak bardzo obchodzi, ponieważ wszyscy, bez wyjątku, chcemy być szczęśliwi. Pewien człowiek skarży się Bogu, że nic mu nie wychodzi, że ma nieudane życie. A Bóg na to: „Myślisz, że jest ci źle? To ja ci dopiero pokażę, jak może być źle!”. Inny człowiek dziękuje Bogu za wszystkie wspaniałe rzeczy, które go w życiu spotykają. A Bóg na to: „Myślisz, że jest ci dobrze? To ja ci dopiero pokażę, jak może być dobrze!”.

Dlaczego Bóg odmawia pomocy człowiekowi, któremu się nie wiedzie?

- Ależ nie odmawia! Wprost przeciwnie, zachęca go, by szukał w swoim życiu dobrych stron. Jestem przekonany, że każdemu codziennie, a nawet parę razy dziennie, zdarza się coś nieoczekiwanego a miłego, na co nie zwraca uwagi albo o czym zapomina. Gdyby to dostrzegał i pamiętał, miałby się z czego cieszyć, a los by go wynagrodził.

Mówisz mi, że szczęście zależy od nastawienia.

- Gdy człowiek mówi „Mam szczęście”, ma na myśli coś zewnętrznego, jakiś szczęśliwy traf, jak na przykład wygraną na loterii. Ja nie gram i w ten sposób nie kupując losu, który kosztuje dolara, a losowanie odbywa się codziennie, co roku wygrywam 365 dolarów. A bez żartów, za szczęśliwy traf można uznać na przykład znalezienie mieszkania do wynajęcia za dobrą cenę. Ale to nie oznacza, że człowiek siedział z założonymi rękoma, czekając, aż mieszkanie spadnie z nieba. Działał. Wewnętrznie był gotów na to, by mu się udało.

Byłeś kiedyś nieszczęśliwy?

- Na pewno tak.

Nie pamiętasz? Przecież ogólnie uważa się, że ludzie lepiej pamiętają złe chwile niż dobre.

- Ja staram się je zapomnieć.

I wychodzi ci?

- Tak. Gdy ktoś mnie skrzywdzi, to przecież nie mój problem, tylko jego, więc po co o tym pamiętać. Poczucie nieszczęścia, gniew albo nienawiść to są trucizny. Zatruwają ciebie i twoich bliskich.

Bywa, że człowiek ma powody, by czuć się nieszczęśliwy: dom mu się spalił, dziewczyna go rzuciła, ukochany dziadek umarł. I co wtedy?

- Człowiek ma prawo do smutku po jakimś tragicznym wydarzeniu. Halacha daje po śmierci krewnego tydzień na żałobę. Możesz, jeżeli tego potrzebujesz, odciąć się od innych i zatopić we własnym bólu. Ale potem masz wrócić do życia. To samo dotyczy innych dramatycznych sytuacji jak te, które wymieniłaś. Trzeba je przeżyć głęboko, do końca, by móc ponownie zebrać się w sobie i aktywnie uczestniczyć w codzienności. Jak długo ma trwać ten rodzaj żałoby? Trudno powiedzieć, to zależy od człowieka. Czasami słyszę od kogoś znajdującego się w nieciekawej sytuacji, że „nic nie ma sensu”. Owszem, twoje cierpienie ma sens, doznaj go wszystkimi zmysłami, by je przezwyciężyć. 

Przytoczę ci jedną opowieść z mego życia. Miałem wówczas osiemnaście lat, mieszkałem w Izraelu i jechałem autobusem z Hajfy do Cwatu. Droga była wąska, pod górę, z jednej strony nad przepaścią. Autobus z trudem wziął zakręt, zachybotał się i… nie spadł w przepaść, lecz przeturlał po drodze. Czułem się wtedy jak w pralce albo jak Egipcjanie pochłonięci przez Morze Czerwone. Uniknąłem śmierci. Można powiedzieć, że miałem szczęście w nieszczęściu. Przez kilka następnych dni tylko cieszyłem się, że żyję. Wziąłem urlop od myślenia, choć byłem bardzo młody, jakoś zrozumiałem, że muszę poczekać i ochłonąć. Wprawdzie moja przygoda nie miała tragicznych konsekwencji, jedynie zraniłem się w rękę, ale zasada pozostaje taka sama: gdy przydarzyło ci się coś złego, nie spiesz się, daj sobie czas na to, by przerobić to wewnętrznie".

Książka "'Rebe powiedz'. O żydowskiej sztuce życia" wywiad-rzeka Ireny Wiszniewskiej z Michaelem Schudrichem, naczelnym rabinem Polski ukazała się 11 listopada nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.

jos/