Jeszcze w lipcu na konwencji wyborczej Republikanów w Milwaukee, krótko po nieudanym zamachu na życie Donalda Trumpa, republikańscy politycy, działacze i komentatorzy byli przekonani o nieuchronności zwycięstwa swojego kandydata w listopadowych wyborach, podczas gdy Demokraci byli pogrążeni w wewnętrznych sporach i niepokoju o szanse swojego kandydata, którym był wówczas urzędujący prezydent USA Joe Biden. Miesiąc później role się odwróciły: to Demokraci są na fali wznoszącej, nowa kandydatka partii Kamala Harris wyszła na prowadzenie w sondażach, a zakończona w czwartek konwencja wyborcza Demokratów w Chicago była pokazem dawno niewidzianego w partii entuzjazmu i odnowionej nadziei w zwycięstwo.
O tym, jak bardzo kandydatura obecnej wiceprezydentki Kamali Harris rozgrzała elektorat Demokratów, mówił niemal każdy uczestnik czterodniowej imprezy, od szeregowych działaczy i delegatów po czołowych polityków. I choć wszyscy wzajemnie się przestrzegali, że walka o wyborcze zwycięstwo będzie zacięta, a o wyniku zdecydują ułamki procentów głosów, to dominowało przekonanie, że wygrana, która jeszcze niedawno wydawała się bardzo odległa, dziś jest w zasięgu ręki.
"To, co się wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca, jest niespotykane. Nigdy nie widziałem takiej fali wolontariuszy ściągających, by zaangażować się w kampanię. Wszyscy dzwonią do mnie pytając, jak mogą pomóc. A jeszcze niedawno atmosfera w naszej partii przypominała stypę" - powiedział PAP Larry Rousseau, jeden z delegatów na konwencję. "Ten entuzjazm i nadzieję można porównać tylko z tym, co się działo podczas kampanii (prezydenckiej) Obamy w 2008 r. Ale wtedy wszyscy podchodziliśmy do tego na zasadzie: 'może to się stanie, może nie'. Tym razem to jest coś więcej" - dodał.
"Ta energia i mobilizacja są namacalne. To samo widzę u kolegów. Jest poczucie, że nie możemy tego wypuścić z ręki" - powiedział Jacob Wesoky, 20-letni student i jeden z najmłodszych delegatów na konwencję.
Kongresmenka Dina Titus z Nevady, która do końca była przeciwna zmianie kandydata Demokratów, w rozmowie z PAP przyznała, że zmiana ta wyszła partii na dobre.
"To prawda, byłam całkowicie po stronie Bidena, mieliśmy z tego powodu w partii trochę niesnasek. Ale jak tylko zapadła decyzja prezydenta, by przekazać pałeczkę, wszystko 'zaskoczyło': partia zebrała się, ruszyła cała lawina. Wystarczy spojrzeć na te tłumy na wiecach Kamali i Tima (Walza, kandydata Demokratów na wiceprezydenta USA - PAP), na to, ilu zgłasza się wolontariuszy, ile otrzymujemy wpłat od (...) wyborców" - opisywała.
Optymizm i radość były jednym z głównych tematów przewodnich całej konwencji, podkreślanym w niemal każdym wystąpieniu, co miało na stworzyć kontrast z przekazem Republikanów o upadającym państwie i groźbie III wojny światowej. Być może w najbardziej jaskrawy sposób przedstawił to w swoim wystąpieniu minister transportu i jedna ze wschodzących gwiazd partii, Pete Buttigieg.
"To, co oni (Republikanie) sprzedają, to mrok. Rzecz w tym, że nie sądzę, by Ameryka dziś miała ochotę kupić mrok (...) Wierzę w lepszy rodzaj polityki (...) takiej, w której dobrze się czujesz, będąc jej częścią. Są w tym radość i siła" - powiedział.
Zauważalny był też powrót do nacisku na tematy patriotyczne. O miłości do kraju mówili wszyscy najważniejsi mówcy, w tym zaproszeni na konwencję Demokratów politycy Partii Republikańskiej przeciwni Trumpowi, którzy twierdzili, że głos na Harris nie będzie wyrazem partyjnej sympatii, lecz patriotyzmu.
"Chcę, byście z dumą deklarowali swój patriotyzm. Jesteście tu, bo kochacie swój kraj. Nie ustępujcie nawet na cal fałszywym patriotom, którzy owijają się we flagę, lecz znieważają swobody, które ona reprezentuje" - wzywała ze sceny kongresmenka Elissa Slotkin.
Uczestnicy wymachiwali amerykańskimi flagami, skandowali "USA!" i podkreślali, że dojście do władzy Harris, córki dwojga imigrantów, jest dowodem na wielkość i wyjątkowość Stanów Zjednoczonych. Każdego dnia konwencji na scenie występowali też republikańscy politycy - niemal wszyscy z tym samym przesłaniem.
"Zdradzę moim kolegom Republikanom pewien sekret: Demokraci są tak samo patriotyczni, jak my" - powiedział były wieloletni republikański kongresmen z Illinois Adam Kinzinger.
Choć polityka zagraniczna nie znalazła się wśród głównych tematów konwencji, to w wielu wystąpieniach i spotkaniach towarzyszących temu wydarzeniu Demokraci podkreślali globalną stawkę nadchodzących wyborów. O ile u Republikanów w Milwaukee jak refren powtarzały się zapowiedzi dopilnowania, by sojusznicy USA wzięli na siebie więcej odpowiedzialności, o tyle Demokraci mówili głównie o kontynuowaniu obecnego kursu i podtrzymywaniu sojuszy, swoim podejściem tworząc kontrast z zarzucaną Trumpowi sympatią wobec Władimira Putina.
"Skutki prezydentury Trumpa dla Europy będą katastrofalne i nasi sojusznicy powinni być zaniepokojeni" - powiedział PAP kongresmen Gerry Connolly, przewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego NATO.
Aby budować kontakty z potencjalną przyszłą administracją USA, do Chicago zjechali dyplomaci z całego świata, wśród nich charge d'affairs ambasady RP Adam Krzywosądzki.
Podobnie jak w przypadku konwencji Republikanów w Milwaukee, także na konwencji Demokratów obok płomiennych przemów dużo było rozrywki i politycznego folkloru. Obok polityków na scenie występowały gwiazdy muzyki i show-biznesu, w tym Oprah Winfrey, trener koszykówki Steve Kerr i wielu muzyków, m.in. Stevie Wonder.
W hali United Center można było spotkać delegatów ubranych w podświetlane kapelusze kowbojskie, przebranych za "Wuja Sama", czy suknie przedstawiające piosenkarkę Taylor Swift i Kamalę Harris. Część delegatów wyrażała nadzieję, że Swift - gromadząca na swoich koncertach tłumy i mająca armię wiernych fanów - wystąpi na konwencji i poprze Harris, tak jak w 2020 r. poparła Bidena. Tuż przed konwencją na sławie piosenkarki próbował skorzystać Trump, przedstawiając wygenerowane przez AI obrazki sugerujące, że fanki Swift i sama wokalistka go popierają.
"Owszem, wśród słuchaczy Taylor są na pewno jacyś wyborcy Trumpa, bo to jest muzyka, która przekracza podziały. Ale to, co zrobił Trump, to zwykłe kłamstwo, jak wiele innych" - powiedziała PAP Kristen, nosząca pelerynę z podobizną piosenkarki.
Zawód części uczestników wywołał brak innej megagwiazdy, Beyonce, której piosenka "Freedom" grana jest na każdym wystąpieniu Kamali Harris.
Zgrzytem w lansowanym przez Demokratów radosnym przekazie była kwestia wojny w Strefie Gazy. Choć nie spełniły się prognozy przepowiadające, że propalestyńskie protesty przyćmią partyjną imprezę - tak jak gwałtowne protesty przeciwko wojnie w Wietnamie w Chicago przyćmiły konwencję Demokratów w 1968 r. - to doszło do starć demonstrantów z policją, a także spięć na samej konwencji.
Władze partii nie zgodziły się, by na scenie w Chicago wystąpił przedstawiciel amerykańsko-palestyńskiej diaspory, co sprowokowało protest delegatów niezależnych reprezentujących głosy przeciwko polityce Bidena wobec wojny. Mimo to do zakończenia wojny w Gazie wzywali liczni mówcy, z Bidenem i Harris na czele. Urzędujący prezydent przyznał, że demonstranci słusznie domagają się zawieszenia broni w Strefie Gazy, bo "zbyt wiele ludzi zabijanych jest po obu stronach". Kiedy zaś Harris zapowiedziała, że zrobi wszystko, by doprowadzić do zakończenia wojny, by "cierpienie w Strefie Gazy się skończyło, a naród palestyński mógł zrealizować swoje prawo do godności, bezpieczeństwa, wolności i samostanowienia", została nagrodzona jedną z największych owacji podczas swojego wystąpienia.
Z Chicago Oskar Górzyński (PAP)
kno/