"Pocisk rozpuścił się niczym sól w wodzie. Wyparował. Nic z niego nie pozostało" - oznajmił w niedzielę w rozmowie z amerykańską gazetą Ghazi Hamad, wysoki rangą przedstawiciel Hamasu.
Podobne stanowisko zajął jeden z rzeczników Hamasu Salama Maruf.
"Kto powiedział, że jesteśmy zobowiązani do tego, żeby pokazywać odłamki każdego pocisku, który zabija naszych ludzi? Możecie (tutaj) przyjechać, przeprowadzić analizę i potwierdzić to na podstawie posiadanych przez nas dowodów" - odpowiedział Maruf na prośbę "NYT" o kontakt w tej sprawie.
17 października władze Strefy Gazy poinformowały, że w wybuchu w szpitalu Al-Ahli zginęło 471 osób. Strona palestyńska powiadomiła, że był to izraelski atak rakietowy, natomiast armia Izraela oznajmiła, że do eksplozji doprowadziło nieudane wystrzelenie rakiety przez bojowników Palestyńskiego Islamskiego Dżihadu.
Stanowisko Tel Awiwu poparły m.in. władze USA, Kanady i Francji. Przeciwnego zdania była większość państw arabskich, a także m.in. Turcja.
Oprócz przedstawicieli rządów wersję izraelską potwierdziły też wiodące światowe media, takie jak amerykański dziennik "Wall Street Journal", stacja CNN oraz agencja Associated Press - zauważył portal Times of Israel.
Jak dodano, szacunki państw zachodnich wskazują na to, że Hamas znacznie zawyżył liczbę ofiar. Amerykańskie służby wywiadowcze oceniły liczbę zabitych na 100-300, natomiast jeden z przedstawicieli władz krajów Europy - na 50 lub mniej.
7 października w godzinach porannych Izrael został niespodziewanie zaatakowany ze Strefy Gazy przez Hamas. Uderzenie skutkowało największą liczbą ofiar śmiertelnych wśród Izraelczyków od 1973 roku, gdy państwo żydowskie stoczyło wojnę z koalicją syryjsko-egipską. W ciągu trwającego od 16 dni konfliktu zginęło już około 1,4 tys. obywateli Izraela i około 5,1 tys. mieszkańców Strefy Gazy. (PAP)
jc/