Obama: Trump jest jak natrętny sąsiad, a Harris jak ktoś, kto ci pomoże

2024-08-21 07:03 aktualizacja: 2024-08-21, 12:01
Były prezydent USA Barack Obama. Fot. PAP/EPA/CAROLINE BREHMAN
Były prezydent USA Barack Obama. Fot. PAP/EPA/CAROLINE BREHMAN
Donald Trump jest jak sąsiad, który trzyma włączoną dmuchawę do liści przez cały dzień; Kamala Harris jak sąsiadka, która rusza ci z pomocą - powiedział we wtorek były prezydent Barack Obama podczas konwencji wyborczej Demokratów w Chicago. Burzliwe oklaski za swoje przemówienie otrzymała też jego żona Michelle.

Podczas przemówienia, będącego gwoździem programu drugiego dnia konwencji Demokratów w Chicago, Obama złożył hołd prezydentowi Bidenowi, nazywając go "wybitnym prezydentem, który obronił demokrację". Poparł też Kamalę Harris jako kandydatkę, która otworzy nowy rozdział w historii Ameryki i ostrzegł przed powrotem do władzy Donalda Trumpa, porównując go do "sąsiada trzymającego włączoną dmuchawę do liści przy twoim oknie każdej minuty każdego dnia".

"Trump to 78-letni miliarder, który nie przestaje narzekać na swoje problemy, odkąd dziewięć lat temu zjechał złotymi ruchomymi schodami. Nie potrzebujemy kolejnych czterech lat krzykactwa i chaosu. Widzieliśmy ten film i wszyscy wiemy, że sequele są zwykle gorsze" - podkreślił Obama. Stwierdził, że Trump kieruje się jedynie własnym interesem i wykorzystuje "najstarsze zagrywki w polityce", żerując na lękach i najniższych instynktach wyborców.

Były prezydent wezwał jednocześnie do jedności i zachowania podstawowych wartości Ameryki jako narodu zbudowanego na ideach, a nie rasie czy pochodzeniu.

"Dlatego właśnie, gdy podtrzymujemy nasze wartości, świat staje się trochę jaśniejszy, a kiedy nie, staje się trochę ciemniejszy. Dyktatorzy i autokraci czują się wówczas ośmieleni, a my stajemy się trochę mniej bezpieczni" - zauważył były prezydent.

Podkreślał też, że zarówno Harris, jak też kandydat na wiceprezydenta Tim Walz pochodzą z klasy średniej i są - w jego ocenie - wzorem ludzi, którzy powinni zajmować się polityką.

Mimo że Obama był głównym mówcą wtorkowego wieczoru, to największe wrażenie na 20-tysięcznej widowni w United Center w Chicago zrobiła występująca przed nim jego żona Michelle, która zagrzewała sympatyków Demokratów do podjęcia wysiłków, by zmobilizować wyborców i wygrać wybory. Przyznała, że choć jeszcze niedawno, podobnie jak inni, odczuwała "namacalne uczucie lęku o przyszłość", to ostatnie tygodnie - i polepszające się perspektywy wyborcze Kamali Harris - przywróciły jej nadzieję.

"To my powinniśmy być antidotum na ten mrok i podziały. Nie obchodzi mnie, jak identyfikujesz się politycznie, czy jesteś Demokratą, Republikaninem, niezależnym, czy żadnym z powyższych. Teraz przyszedł czas, by stanąć po stronie tego, o czym wiemy w naszych sercach, że jest słuszne - nie tylko naszych podstawowych wolności, ale też godności i człowieczeństwa, podstawowego szacunku, empatii i wartości stanowiących cały fundament tej demokracji" - mówiła była Pierwsza Dama. "Naszą sprawą jest to, by pamiętać, o czym mówiła Kamali jej matka: nie siedź i nie narzekaj, tylko coś zrób!" - dodała.

Podobnie jak jej mąż, Michelle Obama krytykowała Trumpa, kpiąc z niego i przypominając promowane przez niego teorie spiskowe na temat byłego prezydenta i jego rzekomego sfałszowanego aktu urodzenia.

"Przez lata Donald Trump robił wszystko co w jego mocy, by sprawić, by ludzie się nas bali. Jego ograniczony, wąski światopogląd powodował, że czuł się zagrożony istnieniem dwojga ciężko pracujących, dobrze wykształconych ludzi z sukcesami, którzy po prostu byli czarni. (...) Tylko kto mu powie, że praca, o którą się ubiega, to może być jedna z tych prac dla czarnych?" - kpiła była Pierwsza Dama.

Obok Obamów na scenie wystąpił też m.in. mąż kandydatki Demokratów na prezydenta, Drugi Dżentelmen Doug Emhoff, który opowiadał o ich patchworkowej rodzinie i przytaczał historię o tym, jak poznał Harris i jak jego dorastające dzieci ją zaakceptowały i - zamiast macochą - zaczęły nazywać ją "Momalą". Przypomniał też, że ich 10. rocznica ślubu przypadnie w czwartek, czyli ostatni dzień konwencji, podczas którego Harris oficjalnie przyjmie nominację partii jako kandydatki na prezydenta.

Równocześnie z trwającą w Chicago konwencją w pobliskim Milwaukee - miejscu lipcowej konwencji Republikanów - na osobnym wiecu, w wypełnionej po brzegi arenie, występowali Harris i kandydat na wiceprezydenta Tim Walz. W pewnym momencie Harris nieoczekiwanie połączyła się z Chicago, dziękując delegatom za wybór na kandydatkę partii. Choć formalnie, z powodu komplikacji prawnych, delegaci wybrali ją w drodze wirtualnego głosowania na początku sierpnia, we wtorek doszło do tradycyjnego, symbolicznego głosowania 57 delegacji każdego stanu, terytorium zamorskiego i Amerykanów mieszkających za granicą.

"Dziękuję wszystkim tu i tam za wiarę w to, co możemy zrobić razem. To dla nas zaszczyt, że jesteśmy waszymi nominatami. To jest kampania napędzana przez ludzi i razem wytyczymy nową drogę naprzód w przyszłość dla wolności, optymizmu i wiary" - powiedziała Harris.

W środę w Chicago wystąpi Tim Walz, który przyjmie nominację na kandydata na wiceprezydenta, zaś w czwartek swoje główne przemówienie wygłosi Harris.

Z Chicago Oskar Górzyński (PAP)

pp/