PAP Life: W branży jesteś znany jako Rubens, ale naprawdę nazywasz się Piotr Rubik. Miałeś z tym duży problem, że jest inny znany Piotr Rubik.
Rubens: Między mną i tym drugim Piotrem Rubikiem jest dość spora różnica wieku. Jego kariera była w największym piku, kiedy ja miałem naście, może dwadzieścia kilka lat. Nie miałem problemu, że noszę to samo imię i nazwisko. Oczywiście, czasem pojawiały się jakieś żarciki na ten temat, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Wtedy zupełnie nie chciałem być solowym artystą, nie chciałem śpiewać, pisać swoich tekstów, tylko po prostu grać na gitarze.
PAP Life: Kiedy narodził się Rubens?
R.: Rubensem byłem prawie od zawsze, bo ta ksywka towarzyszyła mi od gimnazjum. W pewnym momencie mój kumpel Radek zaczął do mnie mówić „Rubens”. I tak już zostało. Natomiast artystycznie Rubens, którego znają odbiorcy mojej muzyki, narodził się w pandemii. To wtedy dokonała się we mnie kluczowa zmiana. Do tej pory byłem gościem, który gra w różnych składach na gitarze, komponuje i produkuje piosenki dla innych. W pewnym momencie zacząłem pisać teksty dla siebie i sam śpiewać.
PAP Life: Byłeś gitarzystą w różnych zespołach, grałeś m.in. z Lemonem, Vito Bambino, Darią Zawiałow, razem z Mrozem napisałeś jego największy hit „Złoto”. Ale cały czas byłeś na drugim planie. Zaczęło ci to w końcu przeszkadzać?
R.: Absolutnie nie. Po drodze było jeszcze sporo różnych mniejszych projektów, może nie tak znanych, ale też dla mnie ważnych. Żyłem swoją pasją i artystycznie totalnie się spełniałem. Może gdybym zaczął wcześniej pisać teksty i śpiewać, to automatycznie miałbym taki imperatyw w sobie, żeby wyjść na pierwszą linię i nagrywać albumy. Ale nie czułem takiej potrzeby. Grałem bardzo dużo koncertów, praktycznie w każdy piątek wsiadałem w busa i wracałem do domu w poniedziałek. Przyszła jednak pandemia, koncerty się zatrzymały i trzeba było jakoś wypełnić sobie czas. Miałem kilka opcji. Mogłem, tak jak kilku moich znajomych, iść w melanż. Mogłem zalec przed telewizorem i oglądać Netfliksa. Ale mogłem też jeździć codziennie do studia i po prostu robić rzeczy, których nie robiłem do tej pory, czyli pisać teksty, śpiewać i nagrywać numery. Wybrałem tę ostatnią opcję - chyba najbardziej korzystną i najbardziej zdrową. Ten czas był dla mnie bardzo trudny, także ze względów osobistych - rozstawałem się z mamą moich synów. Robienie muzyki na pewno pomogło mi wtedy przetrwać ten kryzys.
PAP Life: I tak powstała płyta „Piosenki, których nikt nie chciał”. W 2023 r. otrzymała ona sześć nominacji do Fryderyków. Tyle samo dostał wtedy Dawid Podsiadło. Nieźle jak na debiutanta.
R.: Tytuł tej pierwszej płyty jest trochę przewrotny. Jeszcze zanim zacząłem robić swoją płytę, nagrywałem demówki i wysyłałem znajomym wokalistom i wokalistkom. Często dostawałem taką zwrotkę od nich: „Słuchaj, to jest bardzo dobre, ale nie dla mnie, ja tego nie czuję”. I to był taki zaczyn do tego, że zacząłem myśleć o swoich rzeczach, bo skoro nie chcą moich piosenek, to ja sobie sam do nich zaśpiewam. Uściślając - na pierwszej płycie nie ma odrzutów z tych piosenek, których ktoś nie chciał. Wszystkie napisałem totalnie dla siebie. To, co wydarzyło się później, bardzo mocno mnie zaskoczyło. Z perspektywy gościa, u którego pisanie i śpiewanie piosenek wyszło trochę mimochodem i nie miał w ogóle żadnych oczekiwań, a pół roku później budzi się i dowiaduje, że ma tyle nominacji, co Podsiadło, to było naprawdę coś.
PAP Life: Podobno Dawid Podsiadło powiedział, że śpiewasz jak nikt inny.
R.: Słyszałem od mojego otoczenia, że tak powiedział. Pierwszy koncert w życiu, jaki zaśpiewałem jako Rubens, to był support przed Dawidem Podsiadło na wypełnionym Stadionie Śląskim. To był 2022 rok. Bardzo doceniam wsparcie Dawida. To był naprawdę szalony pomysł ze strony jego ekipy, bo przecież nigdy nie śpiewałem na żywo, nawet u wujka na imieninach.
PAP Life: Poczułeś, że chcesz wychodzić na scenę i śpiewać dla tysięcy ludzi?
R.: Zdecydowanie. Chociaż w zasadzie niewiele pamiętam z samego koncertu, bo tak dużo było emocji. Nie myślę o tym, czy mam śpiewać na stadionach, czy w klubach. Dla mnie ważne jest, że po tylu latach funkcjonowania w branży muzycznej, idę w kierunku nagrywania swoich numerów. Stawiam na to absolutnie wszystkie karty, jakie mam.
PAP Life: Od wydania pierwszej płyty minęły dwa lata i właśnie ukazała się twoja druga płyta - „Bez trzymanki”. Podobno jest coś takiego jak syndrom drugiej płyty, która tak naprawdę weryfikuje artystę. Czujesz niepokój?
R.: Słyszałem to powiedzenie o drugiej płycie i uważam, że jest bardzo trafne. Bo faktycznie na pierwszą płytę pracujesz całe życie, przelewasz na nią wszystko, co masz w sobie, a na drugą masz już tyle czasu, ile upłynie od pierwszej. Naturalnym jest, że na początku pracy nad drugą płytą ta presja gdzieś się pojawiła, bo skoro pierwsza dostała sześć nominacji do Fryderyków, to ile powinna dostać druga? Ludzie, którzy ze mną pracują, też mają jakieś oczekiwania. Ale dość szybko się z tego wyleczyłem. Kto nie próbuje strzelać goli, to ich nie strzela. Czasem jedna płyta się uda, będzie miała dobry odbiór, druga będzie miała gorszy. Ale przede wszystkim robię to, co kocham. Droga jest dla mnie celem samym w sobie.
PAP Life: Stąd wziął się tytuł płyty?
R.: Wpadłem na niego bardzo spontanicznie, jadąc na rowerze bez trzymanki. Nikogo nie zachęcam do tego, bo to niebezpieczne - mogą się różne niefajne rzeczy wydarzyć. Ale przyznaję, że sam często jeżdżę bez trzymanki, w ogóle lubię jeździć na rowerze, bo to oczyszcza mi głowę. Bez trzymanki to dla mnie taka metafora ostatnich dwóch lat, kiedy moje życie stanęło na głowie, ale też w szerszym kontekście metafora całego mojego życia. Mam wrażenie, że to jest stała jazda bez trzymanki, którą w dużej mierze sam sobie serwowałem.
PAP Life: To znaczy?
R.: Mam niepokorny charakter. Myślę, że parę razy powinienem trzymać język za zębami, ale go nie trzymałem, itd. Ale ja po prostu lubię tę jazdę bez trzymanki, czasem na niej wychodzę dobrze, czasem źle, ale nadal jadę.
PAP Life: Na tej płycie jest dużo tekstów o miłości, rozczarowaniach, rozstaniach, zdradach. Piszesz o swoich przeżyciach?
R.: Niektórzy artyści kreują w tekstach jakiś świat i świetnie im to wychodzi. Też to próbowałem robić, niestety mnie się nie udało. Myślę, że potrafię pisać teksty o tym, co mnie gdzieś dotyka, zajmuje, co przeżyłem. Nie mam komfortu pisania w oderwaniu od mojego życia.
PAP Life: Zastanawiam się, skąd wzięła się piosenka „Tony Halik”. Dla ciebie to chyba postać trochę retro?
R: Dla mnie Halik był bardzo barwną osobą. To, co robił i co pokazywał ludziom, było fantastyczne. Ale też nie ukrywam, że fraza o Tony Haliku z filmu „Chłopaki nie płaczą” jest kultowa, jeżeli chodzi o popkulturę - na pewno dla mnie i dla mojego otoczenia. Tony Halik rysuje mi się jako postać bardzo spostrzegawcza, o otwartej głowie i po prostu jest dla mnie taką metaforą w tej piosence.
PAP Life: A ty sam jesteś spostrzegawczy?
R: Mam lepsze i gorsze momenty. Wydaje mi się, że coraz więcej dostrzegam.
PAP Life: Ciekawa jestem, czy zauważyłeś, jak zmieniły się twoje relacje ze znajomymi w branży. Przez lata byłeś w drugim czy nawet trzecim szeregu, ale teraz wskoczyłeś do pierwszego. Podejrzewam, że nie wszystkim to się spodobało?
R.: Odpowiem krótko. Nie interesuje mnie odbiór branży na moją osobę. Po prostu robię swoją robotę i nie zajmuje mnie to, czy to się komuś podoba, czy nie. Mam wąskie grono zaufanych osób, które zawsze są ze mną i z ich zdaniem się liczę.
PAP Life: Na płycie jest też piosenka „Kocham to miejsce”, którą można nazwać sentymentalno-patriotyczną. Przyznajesz się w niej, że pomimo różnych mankamentów, które dostrzegasz, kochasz Warszawę i to jest twoje miejsce na ziemi.
R.: Wiele osób czuje miłość do miejsca, w którym mieszka. Ale czasem boją się wypowiedzieć słowo patriotyzm, bo zostało zawłaszczone przez różne środowiska. Ja mam tę odwagę. Chociaż muzycznie ukształtowała mnie muzyka z Wielkiej Brytanii, to mam ogromnie poczucie bycia Polakiem i nie boję się nazwać tej piosenką patriotyczną. Uważam, że Warszawa jest najwspanialszym miastem na świecie. Oczywiście Paryż, Londyn są bardzo inspirujące, ale moje miejsce jest tutaj. Jak wyjeżdżam z lotniska, jadę Żwirki i Wigury i widzę te zielone drzewa, które okalają ulicę, to zawsze mam poczucie, że wracam do siebie i od razu robi mi się ciepło na serce.
PAP Life: Kiedy zaczęła się twoja przygoda z muzyką?
R.: Chyba miałem 12 lat, kiedy dostałem od rodziców pierwszą gitarę. Ale muzyka w moim domu była praktycznie od zawsze. Tata grał na harmonijce ustnej w zespole bluesowym, jeździł po różnych festiwalach, w latach 80. grał w Jarocinie. Już jako dzieciak chłonąłem ten klimat muzyczny. Umówmy się - w tamtych czasach, w małej miejscowości (Rubens pochodzi z Kłobucka pod Częstochową – red.) muzycy na pewno wyglądali inaczej niż reszta społeczeństwa. To mnie na maksa zaczarowało.
PAP Life: Chodziłeś do szkoły muzycznej?
R.: Nie dostałem się na żadne studia muzyczne. Miałem jakieś prywatne lekcje, ale nie było ich za wiele. Byłem niepokorny i wszystko wiedziałem najlepiej. Czasem pojechałem na jakieś warsztaty muzyczne. Ale najwięcej się nauczyłem, przyjeżdżając do Warszawy i po prostu grając z ludźmi.
PAP Life: Pierwszy był zespół Lemon?
R.: Nie był pierwszy. Było dużo zespołów w Częstochowie, była też grupa Bulbwires. Mam też, jak wiele osób, etap grania na weselach, bo z czegoś trzeba było żyć, jak byłem nastolatkiem. Przyjechałem do Warszawy pod przykrywką studiów prawniczo- administracyjnych. W zasadzie mało kogo znałem, ale to był taki czas, kiedy sporo było tzw. jam sessions. Od poniedziałku do czwartku można było pochodzić po klubach i pograć sobie z ludźmi, więc to robiłem. Poznawałem kolejne ekipy. Z biegiem czasu ludziom zaczęło się podobać, jak gram na gitarze, jak komponuję i jakoś wystartowałem.
PAP Life: Udało ci się skończyć to prawo?
R.: Nie, wyleciałem na piątym roku. Nie miałem czasu na naukę, ciągnęło mnie nie do prawa i administracji, tylko do grania. Rozstałem się z uczelnią bez bólu. To nie była moja bajka.
PAP Life: Piszesz już teksty na trzecią płytę?
R.: Robię jakieś szkice piosenek. Na razie niespiesznie, bo mój kalendarz jest bardzo wypełniony koncertami, promocją tej drugiej płyty. Nie czuję żadnego przymusu, że zaraz muszę nagrać płytę, robię muzykę w swoim tempie.
PAP Life: Pracujesz jeszcze czasem dla innych?
R.: Już nie. Czasami dostaję jakieś telefony, czy chciałbym skomponować, czy wyprodukować coś dla kogoś. To bardzo miłe, ale teraz 100 proc. mojego potencjału inwestuję w siebie.
PAP Life: Bycie liderem jest fajne?
R.: Widziałem w swoim otoczeniu, co pieniądze, sława robią z ludźmi. Nie chciałbym, żeby coś takiego mnie się przytrafiło. Chciałbym, żeby muzyka zawsze powodowała, że jestem lepszym człowiekiem, że mogę być bardziej użyteczny dla moich bliskich i w ogóle innych ludzi. Pewnie przez ostatnie dwa lata trochę się zmieniłem. Ale uważam, że nadal, tak naprawdę, jestem prostym kolesiem z gitarą, któremu głównie zależy na tym, żeby żyć muzyką, śpiewać piosenki i przeżyć każdy dzień tak, żeby wieczorem móc ze spokojem spojrzeć w lustro. Tym się głównie zajmuję. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/kgr/
Rubens, właśc. Piotr Rubik – wokalista, gitarzysta, kompozytor, autor tekstów. Był członkiem zespołu Lemon. W 2022 wydał swoją debiutancką płytę „Piosenki, których nikt nie chciał”, która otrzymała sześć nominacji do Fryderyków. 11 października ukazał się jego drugi album „Bez trzymanki”. Pochodzi z Kłobucka. Ma 37 lat.